Niedawno światowej sławy szef kuchni Alexandre Gauthier negatywnie wyraził się o restauracyjnych instagramowiczach. – Robią zdjęcia, wrzucają do sieci, a kolacja stygnie – mówił. Obecnie amatorskie fotografowanie posiłków stało się właściwie niepisanym obowiązkiem większości bywalców restauracji. Mimo wszystko profesjonalna fotografia jedzenia cieszy się niesłabnącą popularnością, a zdjęcia jedzenia są jednymi z najważniejszych motywów we współczesnej kulturze wizualnej.
Znany francuski szef kuchni, Alexandre Gauthier, wyraził ostatnio ostry sprzeciw wobec robienia zdjęć jedzenia, które serwowane jest w jego restauracji, o czym napisała Kim Whistler w "Guardianie". Słynny kucharz stwierdził, że wybitnie irytuje go, gdy goście przychodzą na kolację i zamiast podziwiać i smakować przygotowane przez niego potrawy najpierw robią im zdjęcia, a później dzielą się nimi za pośrednictwem portali społecznościowych. A jedzenie stygnie.
– Chciałbym, żeby ludzie bardziej koncentrowali się na teraźniejszości, by żyli tu i teraz – mówił. Według wybitnego szefa kuchni wizyty w restauracji sprowadzają się do "tweetowania" o posiłku zanim się go zje, a także dzielenia się doświadczeniami w ten sam sposób już po posiłku. Sam akt jedzenia jest tylko przerwą pomiędzy tymi dwoma czynnościami i nagle stał się mniej istotny niż potrzeba "podzielenia" się doświadczeniami ze znajomymi. – Jedzenie kolacji powinno być przyjemnym momentem, którym powinniśmy dzielić się ze swoimi najbliższymi, a nie ze wszystkimi znajomymi z Facebooka czy Twittera – uważa.
Jednocześnie zaznacza, że takie podejście do restauracyjnych posiłków jest w dzisiejszych czasach prawdziwą rzadkością. Przynajmniej w jego restauracji.
Rzeczywiście, w restauracjach coraz częściej widać ludzi, którzy zamiast jeść – fotografują telefonami komórkowymi podany im wcześniej posiłek. Każdy ma w gronie facebookowych znajomych kogoś, kto namiętnie dzieli się zdjęciami swoich posiłków, zarówno tych restauracyjnych, jak i takich, które przygotował (lub przygotowała) samodzielnie. Czy to kolejny, bardzo trwały trend kulturowy? I czy dzielenie się ze swoimi wirtualnymi znajomymi gastronomicznymi impresjami staje się powoli niepisanym obowiązkiem?
Kiepskie reprodukcje dzieł sztuki
– Rozumiem Gauthiera, to nie jest tylko wielki kucharz, ale także fantastyczny artysta i mistrz w swoim fachu – mówi Marek Łaskawiec, bloger kulinarny, który publikuje w naTemat. – Może go bardzo irytować, że tworzy cudowne dzieła sztuki, a ktoś, zamiast je od razu podziwiać i smakować, to najpierw robi zdjęcie kiepskiej jakości aparatem z telefonu i wrzuca na Facebooka. To trochę jak byle jaka reprodukcja dzieła sztuki – mówi.
Według blogera Alexandre Gauthier nie potrzebuje tego rodzaju promocji i dlatego jego opinia nie jest zaskakująca. – Mimo wszystko nie podzielam jej. Trzeba pamiętać, że jemy oczami, a fotografia jedzenia jest bardzo ważna. Dlaczego więc się nią nie dzielić? – dodaje.
Moda na "selfie z jedzeniem" może być denerwująca dla restauratorów, którzy chcą by goście skupiali się przede wszystkim na posiłkach i atmosferze restauracji. Dla wielu to jednak doskonała promocja. – Nie mogę zgodzić się z tym, że goście nie skupiają się na jedzeniu, tylko robią zdjęcia – mówi Patrycja Wąsowska, właścicielka warszawskiego bistro "La Cocotte". – Jak ktoś przychodzi do mojej restauracji fotografuje posiłek, to traktuję to jak komplement i bardzo się cieszę – mówi. Restauratorka zauważa, że dla niej zdjęcie na blogu czy profilu gościa na Facebooku ma znaczenie promocyjne. – Dla mnie to jest miła reklama – dodaje.
Dla wielu prezentacja jedzenia jest równie ważna, co jego smak. – Jest takie powiedzenie, że je się oczami. Ja się z tym w pełni zgadzam – mówi Marek Łaskawiec. – Zdecydowanie bardziej lubimy ładne jedzenie niż takie, które jest podane byle jak – dodaje. Nic więc dziwnego, ze niektórzy mają potrzebę uwiecznienia ładnego posiłku na zdjęciu. A później – pochwaleniu się przed całym światem tym, jakie dane jedzenie jest piękne, co często wiąże się z masą szyderczych komentarzy wśród trzeźwo myślącej części znajomych.
Zanim coś zjemy, musimy to dokładnie obejrzeć. Jeżeli zawartość talerza swoją konsystencją i kolorem przypomina jesienne błoto, to z pewnością niewiele osób będzie chciało ją zjeść. Od jedzenia żądamy przede wszystkim szczerości – chcemy wiedzieć, z czego został przygotowany nasz posiłek, w jaki sposób i w jakich proporcjach połączono składniki. Kolory kojarzą się z wyrazistszym smakiem, a ich kontrastowe łączenie – z różnorodnością doznań, co dla większości osób jest po prostu atrakcyjne. Wiadomo, że do najsmaczniejszych należą zawsze najświeższe produkty, czyli te o intensywnych barwach i zwartej konsystencji. Z powodzeniem wykorzystują to specjaliści od sprzedaży i promocji żywności, marketingowcy, a także artyści.
Profesjonaliści vs. amatorzy
Zupełnie inaczej wygląda proces wykonywania profesjonalnych fotografii jedzenia, które są jednymi z najważniejszych motywów we współczesnej kulturze wizualnej. Na polskim rynku jest dostępnych kilkanaście periodyków – nie licząc cotygodniowych dodatków do gazet – poświęconych jedzeniu, w których ilustracje stanowią najważniejszy motyw. Jedzenie na nich wygląda zawsze perfekcyjnie – kruchy ser lekko się łamie, bakłażan kusi połyskującą skórką, a ciepły, waniliowy sos nie rozpuszcza znajdujących się pod nim idealnie okrągłych kulek lodów. To zupełnie inny rodzaj fotografii jedzenia, o zdecydowanie bardziej skomplikowanym procesie produkcji.
– Fotografowanie tak ulotnych zjawisk jak parująca zupa to dość skomplikowana sprawa – mówi Tomasz Myjak, fotograf, wykładowca PJWSTK, autor zdjęć do książki kucharskiej Marty Grycan. – Mimo to naprawdę lubię fotografować żarcie – dodaje.
Jedzenie na zdjęciu musi wyglądać dobrze, dlatego podczas sesji zazwyczaj używa się innych składników niż w przepisie. Przykładem może być zamiana jogurtu na gęstą śmietanę, która lepiej trzyma formę. Tomasz Myjak zwraca uwagę na konieczność bliskiej współpracy fotografa ze stylistą jedzenia, który dobiera do potrawy odpowiednie naczynia i układa poszczególne elementy tak, by składniki były lepiej widoczne. – Ja przywiązuję wagę do odpowiedniego oświetlenia – najlepiej jest ustawić lampy z tyłu, żeby wzmocnić kontrast, wtedy też lepiej widać parę, a do tego dobre jest wyraziste tło.
Według naszego rozmówcy najtrudniej fotografuje się kanapki, a najłatwiej – zupy, bo te nie wymagają szczególnego wysiłku. – Samo robinie zdjęć to szybka sprawa: trwa od dwóch, trzech minut do maksymalnie ośmiu. Dłużej nie można czekać, bo potrawy najlepiej wyglądają wtedy, gdy są dopiero co zdjęte z ognia – mówi fotograf.
Złe, ale nie do końca
Jak w takim razie robione smartfonem portrety makaronu lub tortów wypadają na tle profesjonalnej fotografii jedzenia?
– Gdy robimy zdjęcia na naszego bloga, zawsze bardzo dbamy o prezentację posiłków. Zwracamy uwagę na kształt, kolor, światło, staramy się wydobyć głębię ze zdjęcia – mówi Marek Łaskawiec.– Takie zdjęcia, które robi się naprędce telefonem w restauracji nie są zbyt dobrej jakości. Nic dziwnego, że Gauthier się oburzył – mówi bloger naTemat.
Łaskawiec przyznaje, że moda fotografowania się wszędzie jest już od dawna obecna w sferze jedzenia i wyjść do restauracji. Nic dziwnego, że ktoś wreszcie głośno powiedział, że liczą się inne rzeczy, niż tylko szpan i "dzielenie się" własnym życiem ze znajomymi z połowy internetu.
– To podobna sytuacja do tej, gdy idziemy na koncert i robimy sobie zdjęcie na tle sceny. Zazwyczaj trwa to pół minuty, mamy później ładną pamiątkę, którą możemy podzielić się ze znajomymi – mówi bloger. – Gorzej, jeżeli wychodzimy gdziekolwiek tylko po to, żeby zrobić sobie zdjęcie. To jest kompletnie pozbawione sensu – dodaje.
Bloger przyznaje jednak, że "restauracyjne selfie" ma także swoje dobre strony. – Jeżeli ładne zdjęcie jedzenia zachęci kogoś do przygotowania pysznego posiłku, to jak najbardziej warto jest się nimi dzielić – mówi.