"Oto kobieta, która co 15 minut irytuje pół Polski" – takie opinie i memy krążyły po polskim internecie kilka lat temu. Mowa o popularnej reklamie radiowej, w której występowała nasza bohaterka: Jeannette Kalyta. Dzięki temu cała Polska poznała doświadczoną położną. Od reklamy minęło jednak sporo czasu. Teraz Jeannette Kalyta powraca ze swoją autobiografią. A co robiła do tej pory?
Wśród położnych jest gwiazdą od dawna. Inni usłyszeli o niej dopiero kilka lat temu. Z odbiorników radiowych co kilkanaście minut leciał jej głos podsumowujący reklamę: „Polecam Jeannette Kalyta”. Nadawcy puszczali reklamę z tak dużą częstotliwością, że położna stała się bohaterką memów: mniej lub bardziej złośliwych. Potem reklama zniknęła, podobnie jak Kalyta. Do czasu. Po latach powraca z książką „Położna Jeannette Kalyta: 3500 cudów narodzin”.
Jeannette Kalyta jest uważana za jedną z najlepszych polskich położnych. Na świat przyjęła ponad 3500 dzieci (co sugeruje tytuł książki) i z pewnością liczba ta będzie rosła. Na swoją reputację pracowała długimi latami. Mimo tak astronomicznej wręcz liczby, porodów nie przyjmowała mechanicznie. Jeszcze na stażu tuż po porodzie dała matce dziecko do potrzymania. Lekarze nie byli zadowoleni, ale pewnie po latach przyznają jej rację. Przez całą swoją karierę walczyła o to, by matki mogły rodzić w odpowiednich warunkach. Nie chciała, by kobiety były traktowane przedmiotowo, jak maszyny, które automatycznie rodzą dziecko, a następnie są pozostawione same sobie. Jako jedna z pierwszych dążyła do zmiany standardów.
W rozmowie z "Twoim Stylem" Kalyta wspomina, że nie raz była świadkiem dantejskich scen przy porodach. Swojego też nie wspomina najlepiej. Zaraz po narodzinach nie dano jej nawet potrzymać dziecka i tym samym nawiązać więzi. Między innymi dlatego w swojej pracy była tak zdeterminowana w tej kwestii.
Znana od lat
– Już w 1992 roku, kiedy rodziłam swojego syna, wiele osób rekomendowało panią Jeannette – opowiada nam Małgorzata Czarniecka, obecnie pracująca w fundacji „Rodzić po ludzku”. – To była osoba, która budziła ogromne zaufanie. Miała świetne podejście do przyszłych mam. Między innymi dzięki niej możemy mówić o wielkich zmianach w podejściu do rodzenia dzieci. Wiele położnych jej wzorem spotyka się z kobietami przed porodem, powstają szkoły rodzenia – opowiada Czarniecka.
Z czasem pani Kalyta stała się znana także w świecie pozapołożniczym. Najpierw aktywnie działała w fundacji „Rodzić po ludzku”. W 1999 roku udzieliła wywiadu „Wysokim Obcasom”. Mówiła o swojej pracy i podejściu do zawodu położnych. Stała się wyjątkowo pozytywną bohaterką.
W 2005 roku założyła własną szkołę rodzenia, gdzie coraz mocniej promowała swoją wizję rodzenia. Szpitale, w których pracowała zyskiwały dzięki niej na renomie. Położnka skupiała się na swojej pracy i promowała go wśród koleżanek po fachu. Co raz częściej przyjmowała porody dzieci znanych osób. Była powszechnie kojarzona. Na tyle, że pewna firma poprosiła ją o polecenie ich produktu (płynu do higieny intymnej) w reklamie radiowej. Nie widziała w tym nic złego, zareklamowała ich.
„Polecam Żanet Kaleta”
Nagle nasza bohaterka, tak jak wielu celebrytów, była kojarzona z imienia i nazwiska. Stała się bohaterką memów, często krytycznych. Za taki stan rzeczy winić można reklamodawców, którzy zbyt często puszczali reklamę. Sama zainteresowana wspomina te doświadczenia bardzo źle i nie chce do nich wracać. Zniknęła z radarów, choć popularność i znajomość nazwiska była tak duża, że aż dziwne, iż w telewizji nie powstał program, w którym uczyłaby Polaków, jak rodzić.
– Nie zależało jej na lansie. Nie pchała się do telewizji, bo nie pracuje dla sławy. Ona ma misję do spełnienia. Udziela się na gruncie zawodowym, jest profesjonalistką w tym, co robi. Doradza innym położnym, zmienia oblicze tego zawodu. Nie należy jej odbierać jako postaci medialnej. Jest zawodowcem, który wraz z innymi osobami doprowadził do zmian w położnictwie – mówi nam Czarniecka z "Rodzić po ludzku"
Mimo „czarnego PR-u” w postaci nieprzyjemnych memów, Kalyta była cały czas niezwykle pożądaną położną. Wiele rodzin chciało, aby to właśnie ona przyjmowała ich dziecko na świat. Płacą jej za to około trzech tysięcy złotych. Czy przypadkiem to nie zbyt wygórowana kwota? Jeannette Kalyta wyjaśnia nam, że połowę i tak dostaje szpital, część to podatki, więc "na rękę" nie zostaje już tak wiele. Dodaje jednak, że ceny od lat mają takie same, a telefon dzwoni non-stop. Do tej pory zaufało jej ponad 3500 matek.
Dlaczego wydaje książkę?
Jest zabiegana, ale mimo wszystko wydaje książkę. Pytam się, czemu to robi? Czy po to, by o sobie przypomnieć? – Wiele razy zwracano się do mnie z prośbą o napisanie poradnika. Jednak nie jestem fanką takiego sposobu przekazywania wiedzy. Zainteresowała mnie oferta wydawnictwa, które zaproponowało mi podsumowanie 25 lat mojej pracy przy porodach. Pisząc o mojej karierze zawodowej opowiedziałam o tym, jak zmieniały się warunki panujące w szpitalach położniczych i co zyskały na tym kobiety. Historie opisanych przeze mnie porodów były dla mnie przełomowe. Zdaję sobie sprawę, że niosą ze sobą duży bagaż emocji, ale też rzetelnie przekazaną wiedzę. Dzięki mojej książce czytelnicy dowiadują się o tym kim dla rodzącej jest położna i jak wygląda jej praca. – opowiada nam Kalyta.
Książka z miejsca stała się bestsellerem. Trafiła na listę Top 10 Empiku. Ma wiele pochlebnych recenzji. Ostatnio wychwalała ją pod niebiosa aktorka Anna Mucha, która na swoim blogu pisała, że pochłonęła całą książkę w kilka godzin. Pisała, że jest tak dobrze napisana, iż w jeden wieczór na zmianę śmiała się i płakała.
Jeanette Kalyta przypomniała o sobie w znakomitym stylu. Tym razem można ją czytać, nie słuchać.
Wyobraź sobie taką scenę: kobieta ma silne skurcze, wypycha dziecko. A tu nagle do sali wchodzi konserwator, pan Zbyszek. Rozstawia drabinę, będzie wymieniał świetlówkę, tuż przy łóżku. Bo miga. Mówię: "Czy pan nie widzi, co się tu dzieje? Rodzi się dziecko!". Na to on, że o piętnastej wychodzi do domu i musi wymienić teraz. Oczywiście go wyprosiłam. Gdy zaczęłam pracę, ze zdwojoną siłą potwierdzało się wszystko złe, co dostrzegałam podczas szkolnych praktyk i własnego porodu.
CZYTAJ WIĘCEJ