Do czerwca, kiedy dyrektorzy szkół muszą ogłosić tytułu podręczników na przyszły rok czasu coraz mniej. Mimo to znaków zapytania dotyczących pomysłu MEN jednym, bezpłatnym podręczniku dla najmłodszych klas przybywa. Nieznany jest ani autor, ani koncepcja, właściwie nie wiadomo nic. - Czasu jest mało, a to wszystko wygląda trochę na szukanie z łapanki, pisanie na kolanie. Nawet najlepsi nie zdziałają cudu i nie będą mieli szansy dopracować tego projektu, bo po prostu nie zdążą - mówi psycholog i blogerka naTemat Dorota Zawadzka. Według niej na projekt opracowany w tempie ''wręcz ekspresowym'' nie są gotowi również nauczyciele, którzy odzwyczaili się od nieszablonowej pracy z dziećmi.
Dorota Zawadzka: Główną obawą jest brak czasu na dobre zrealizowanie tego pomysłu. Wielokrotnie rozmawiam z ekspertami, autorami i redagującymi podręczniki szkolne dla dzieci. Ich praca trwa latami, a minister edukacji chce wprowadzić zmiany w trybie wręcz ekspresowym. Jeśli coś jest robione szybko, trudno przewidywać, aby było zrobione dobrze.
Czyli tak jak większość, obawia się pani braku czasu.
Tak, bo to na pewno odbiłoby się na jakości. Pierwsza klasa to właściwie pierwszy kontakt dzieci z podręcznikową, usystematyzowaną wiedzą. Od niego zależy w dużym stopniu ich podejście do nauki w dalszych, szkolnych latach. To bardzo delikatni odbiorcy, których łatwo zrazić czy choćby zniechęcić osłabiając naturalny, dziecięcy głód wiedzy.
Praca nad podręcznikiem to lata przygotowań. Zespoły naukowców, metodyków, pedagogów opracowujących każdy szczegół. Ważne jest na przykład, czy chłopiec z podręcznika może mieć już na imię Patryk, jak kolega z klasy, czy jeszcze Kajtek. Równie ważny jest sposób łagodzenia i eliminowania stereotypów społecznych i obyczajowych, czy na przykład podręcznikowy tata może mieć długie włosy i kolczyk w uchu? Istotny jest dobór obrazków, sposób w jaki są rozmieszczone na stronie, kolorystyka, dobór czcionki. Każdy szczegół jest dyskutowany z ekspertami, nauczycielami, psychologami. Nie odbywa się to z dnia na dzień, trwa miesiącami, a czasem latami. Mimo to wydawnictwa nie ustrzegły się błędów, a dzieci zauważają każdy szczegół – brak guzika, czy że chłopiec ma krzywą buzię. Są także i poważniejsze usterki wychwytywane przez nauczycieli i rodziców. Na dopracowanie potrzeba czasu, a tutaj jest go bardzo mało.
Minister Kluzik-Rostkowska usprawiedliwia pośpiech troską o naszą kieszeń. Nie chce, żeby kolejni rodzice wydawali na jesieni setek złotych na podręczniki.
To rzeczywiście bardzo dobry powód i ważna inicjatywa. Pakiety dla młodszych klas są zdecydowanie za drogie, za ciężkie. Tak nie powinno być. Pełna zgoda. Poza tym nie zachęcają dzieci do korzystania z zeszytów. Prawie wszystkie bazują na uzupełniankach, dlatego mamy do czynienia z problemami z grafomotoryką u dzieci. Mam nadzieję, że jeden podręcznik to zmieni zmuszając nauczycieli i dzieci do aktywnego korzystania z zeszytów. Nie jest to jednak takie pewne, bo słyszałam już, że za kilkadziesiąt złotych będzie można dokupić podręcznik do angielskiego i jeszcze dodatkowo ćwiczenia. Czyli tak naprawdę ten jeden podręcznik to będzie rozszerzony o pojęcia matematyczne i przyrodnicze „elementarz”. Starsi pamiętają jeszcze z dzieciństwa ten autorstwa Mariana Falskiego. W tym projekcie brakuje, szczegółów i konkretów w założeniach. Właściwie, wciąż niewiele jeszcze nie wiadomo.
Na niedawnym posiedzeniu Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży nadal nie było nawet wiadomo, kto ma podręcznik napisać, a przecież w czerwcu dyrektorzy powinni podać do wiadomości wykaz książek na kolejny rok. Wcześniej powinni je przecież choćby przejrzeć.
To mnie niepokoi. Czasu jest mało, a to wszystko wygląda trochę na szukanie z łapanki, pisanie na kolanie. Moim zdaniem nawet najlepsi nie zdziałają cudu i nie będą mieli szansy dopracować tego projektu, bo po prostu nie zdążą. Ewentualne niedociągnięcia z pewnością wypunktują wydawcy. Do tej pory skrupulatnie śledzili oni osiągnięcia i błędy konkurencji. Teraz, kiedy MEN chce przygotowywać swój podręcznik nic dziwnego, że się wściekli i niewielkie są chyba szanse, by chcieli współpracować. Na pewno będą jednak efekt prac Ministerstwa surowo oceniać. To, z resztą uważam akurat za rzecz pozytywną.
Czy widzi pani jakąkolwiek szansę na współpracę w tej kwestii między wydawnictwami a Ministerstwem?
Najlepszym wyjściem byłoby zrobić taki mini okrągły stół z wydawcami. Mamy w Polsce kilka wiodących wydawnictw edukacyjnych, więc przynajmniej niektóre mogłyby wnieść jakiś wkład w projekt koordynowany w MEN. Niech konsultują część: matematyczną, polonistyczną, plastyczną itd. Nikt w Polsce nie ma większego doświadczenia w tworzeniu podręczników dla dzieci.
Tym bardziej, że ich podręczniki były w pełni akceptowane przez Ministerstwo, były oceniane więc jako najlepsze. Teraz MEN chce opracować własny, lepszy, tylko właściwie nie wiadomo, w czym ma być lepszy.
Jak na razie wiemy, że ma być lepszy w tym, że będzie jeden. Co do treści to moim zdaniem ma być po prostu nie gorszy. Nic więcej nie wiemy. A dla dzieci, jak to się mówi, trzeba pisać jak dla dorosłych tylko lepiej. Podręcznik musi być dobry, piękny i mądry. Nie może być żadnej wpadki, bo uczniowie będą mieli złej książki dosyć i skutecznie zniechęcą się do korzystania z jakichkolwiek podręczników. Niepokoi mnie brak informacji o tym, jak podręcznik ma właściwie wyglądać. Nie wiemy, czy to będzie jakiś zbiór czytanek, ćwiczeń. W ogóle nie wiadomo, jaka jest koncepcja.
Jak powinno się zachować Ministerstwo przy takiej fali krytyki, która wydaje się przecież w pełni uzasadniona?
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Wszystko zależy od tego, czy według specjalistów w MEN przygotowujących podręcznik uda się to zrobić na czas. Jeśli nie ma, co do tego wątpliwości to niech robią swoje. Jeśli jednak istnieje choćby niewielkie niebezpieczeństwo, że coś pójdzie nie tak, to zalecałabym pomyślenie o dzieciach. Rodzice wytrzymają jeszcze rok na starych zasadach.
Wprowadzenie w takim tempie jednego podręcznika martwi mnie z jeszcze jednego powodu. W tej chwili wydawnictwa dostarczają cały pakiet: podręcznik, ćwiczenia, poradnik metodyczny itd. Z całym szacunkiem dla nauczycieli, sama też jestem nauczycielką, ale dla nich ta zmiana to prawdziwa rewolucja. Przygotowując się do lekcji, nauczyciel nie musi robić zbyt wiele, żeby nie powiedzieć NIC. Dostaje rozpisane scenariusze lekcji, minuta po minucie, na cały rok szkolny. Dostając od MEN jedynie podręcznik, sami będą być może musieli opracować poszczególne ćwiczenia, podzielić materiał, opracować tematy lekcji. Znam wielu nauczycieli, którzy szczerze przyznają, że mogą sobie z tym nie poradzić. Nie wiedzą, jak to robić, bo nigdy od nich tego nie wymagano.
To dlatego, mimo że projekt jednego, bezpłatnego podręcznika dla najmłodszych ma poparcie wszystkich opcji politycznych, jest też przez opozycję tak krytycznie oceniany. Posłowie, nauczyciele, rodzice i wydawnictwa obawiają się, że świetny pomysł zrealizowany w takim tempie, może zaliczyć spektakularną porażkę. W efekcie zaprzepaścić świetną ideę.
To jest trochę, jak z pomysłem darmowych przedszkoli. Wszyscy byli za, a później okazało się, że już tak super nie jest – bo nie ma zajęć dodatkowych, bo tylko pięć godzin jest bezpłatnych, a za resztę trzeba płacić itd. My w Polsce niestety nie mamy dobrych doświadczeń, a co za tym idzie przeświadczenia i ufności, że instytucje państwowe zapewnią nam w standardzie i bezpłatnie obsługę na wysokim poziomie. Takie projekty muszą być dopracowane, a na to trzeba czasu, dyskusji, debaty i pieniędzy. Mądrze wydanych środków finansowych, które teraz bywają topione w szybkich lecz nieprzemyślanych akcjach. Mamy potencjał, mamy wzorce i mamy sporą szansę. Szkoda byłoby żeby to zmarnować.
Dlaczego minister się tak śpieszy?
Mam wrażenie, że chodzi o pokazanie rodzicom, żeby się nie martwili. Że myśli się o nich i ich portfelach. Ale naprawdę obawiam się, czy to nie taki ruch ślepego we mgle, pod prąd. Nawet jak dyskutowałam na swoim Facebooku z mamami, to wszystkie uważały pomysł za świetny, ale niemal 70 proc. uznała, że realizacja jest zła. No bo jak? Taki sam podręcznik dla zdolnego, mniej zdolnego ucznia, ten sam dla już czytającego i nieczytającego. To będzie wymagało dodatkowego zaangażowania i wiedzy nauczycieli, a ich niestety już oduczono samodzielnej i nieszablonowej pracy z dziećmi. Chcę być dobrej myśli, trzymam kciuki za ideę i oczywiście nie zmierzam rzucać nikomu kłód pod nogi, ale nie widzę tego dobrze. Chciałabym się jednak mylić. Dla dobra dzieci.