Ostatnio nawet TVP Kultura postanowiło uruchomić swój "X-Factor". Tylko odpowiednio bardziej wyrafinowany. Pokazy i konkursy talentów towarzyszyły ludzkości od zawsze. Co takiego jest w tej formie, że tak nielicznie bierzemy w niej udział, ale tak licznie ją oglądamy? "To zrealizowany american dream" - tłumaczy prof. Zdzisław Krasnodębski.
W starożytności były igrzyska i konkursy poetyckie. Olimpiady, bardziej widowiskowe i przystępne dla prostego ludu, zdobyły większą popularność. Nie łudźmy się jednak: igrzyska były niczym innym jak właśnie pokazem talentów - fizycznych. Sprawność fizyczna, w różny sposób, nadal uważana jest za talent. Dlatego w programie TVN-u można było oglądać pokazy gimnastyczne, tancerzy czy Krzysztofa Golonkę, który popisywał się trickami z piłką nożną.
Średniowiecze kontynuowało tę tradycję pokazywania swoich najlepszych stron. Turnieje rycerskie, w trakcie których ścierali się szlachetni śmiałkowie, rozmaite konkursy muzyczne dla trubadur, pokazy błaznów - czyż nie to samo oglądamy dzisiaj? Formy talent-show zmieniały się na przestrzeni wieków, ale zawsze budziły takie samo zainteresowanie - zarówno ze strony uczestników, jak i widzów. Co tak kręci nas w "X Factor", "Got to dance" czy "Mam talent"?
Od samego początku szklanego ekranu
Pojawienie się przeglądów i konkursów talentów w telewizji było tylko kwestią wpadnięcia na odpowiedni pomysł. Oczywistym musiało być, że jeśli powstało medium zdolne przekazywać naraz obraz i dźwięk, to przeniesienie tej formy rozrywki do telewizji stanowi tylko kwestię czasu potrzebnego do wyprodukowania odpowiedniego formatu.
- Tak naprawdę tego typu programy istnieją od początku telewizji. Pierwsze powstawały już w latach '50 - opowiada nam prof. Maciej Mrozowski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego. - Istniały dwa główne typy: konkursy wiedzy i sprawnościowe. Te pierwsze robiło się, szczególnie w Anglii, dla klasy wyższej. Te drugie dla klas niższych - tłumaczy profesor.
Wyczyny, śpiewanie, różne sztuczki - według Mrozowskiego wszystko to już było nawet wtedy, kiedy telewizja była w powijakach. - Łączyło się to też z konsumpcjonizmem. Można było w nich wygrać wycieczkę, pralkę i inne nagrody. Tak jak kiedyś były konkursy kto szybciej wdrapie się na słup po zawieszoną tam wódkę i kiełbasę - przypomina medioznawca.
Kto bierze udział?
Głównie ludzie młodzi, ale nie tylko. Zdaniem prof. Mrozowskiego, pokazać w talent-show chcą się głównie uczestnicy z niższych klas. - Bogaci nie potrzebują się pokazywać i afiszować, bo już są bogaci - w prosty sposób tłumaczy medioznawca.
Przyczyna uczestnictwa w takich programach również nie należy do skomplikowanych. Łączy się to z naturą ludzką, w którą wpisane jest współzawodnictwo, rywalizacja. - Ale też chęć zdobycia jak najlepszej pozycji. I w jak najszybszy sposób. To cecha gatunku ludzkiego - mówi Mrozowski. Podkreśla on, że te jarmarczne formy i zapędy człowieka media po prostu wykorzystały do zarabiania pieniędzy.
- Młodzi widzą w tym dla siebie szansę na szybką karierę, spełnienie swoistego american dream - potwierdza socjolog prof. Zdzisław Krasnodębski. - Nasza kultura zbudowana jest na takim właśnie micie sukcesu, szybkiego i trochę niespodziewanego. Kopciuszek staje się księżniczką - dowodzi profesor Krasnodębski. Zaznacza jednak, że nie należy tego mylić z hasłem "od pucybuta do milionera", gdyż jest to zupełnie inna bajka. To amerykańskie powiedzenie tyczy się sukcesu ciężko wypracowanego, osiągniętego nauką i karierą zawodową. Talent-show zaś oferują szansę na coś z niczego, bez wytężonego wysiłku, sukces jest tam natychmiastowy albo nie ma go w ogóle.
Lud potrzebuje chleba i igrzysk
- Społeczeństwo potrzebuje takiego widowiska, telewizja to wie i z tego korzysta - ocenia prof. Zdzisław Krasnodębski. Jak zaznacza, nie w każdym kraju takie talent-show zdobywają popularność. - Polska wyjątkowo lubi ten typ programów. W Niemczech, na przykład, takie zjawisko prawie nie występuje. Istnieją kultury celebryckie, które gloryfikują taki sposób robienia kariery poprzez medialne show - wykazuje Krasnodębski.
Programy z talentami oglądamy właśnie dlatego, że potrzebujemy igrzysk. I cieszymy się, gdy ktoś z kopciuszka zamieni się w księżniczkę. - Utożsamiamy się z tymi ludźmi, poza tym cały czas się do nich porównujemy. Na zasadzie "są gorsi, a skoro oni mogą, to ja na pewno też". Poprawia to naszą samoocenę - dodaje prof. Maciej Mrozowski.
Socjolog Zdzisław Krasnodębski podkreśla, że format talent-show daje nam też nadzieje. Na to, że będzie lepiej i że każdy z nas może coś osiągnąć. - Szczególnie to widać w przypadku młodzieży, która często żyje w przeświadczeniu, że u nas w kraju nie można nic osiągnąć bez znajomości - wskazuje prof. Krasnodębski. Jego zdaniem, programy tego typu dają młodym nadzieję na zrobienie kariery nie poprzez korupcję czy nepotyzm. To jednak często złudne wrażenie, bo coraz częściej ludzie uświadamiają sobie, że talent-show powstają głównie po to, by zarabiali na nich jurorzy, producenci i stacje telewizyjne.
Oglądacie?
- To są straszne produkcje telewizyjne, oczywiście, zdarzyło mi się je widzieć, ale raczej ich unikam - podsumowuje prof. Krasnodębski. Również profesor Mrozowski twierdzi, że "nie wszyscy to oglądają".
Nie da się jednak ukryć, że pewnie większość z nas chociaż raz była pod wrażeniem lub wzruszyła się jakimś występem. W telewizji lub na YouTube, bo nierzadko utalentowani odpadają z programu, ale robią potem karierę w internecie. Jak Kamil Bednarek czy Ewelina Flinta, którzy na swojej niby-przegranej zrobili całkiem niezłą karierę. To jednak wyjątki, którym się udało. Ważniejsi bowiem, od samych uczestników, są widzowie - i ich potrzeba igrzysk, na której można zarobić grube miliony.