Wiceszef Parlamentu Europejskiego, lider dolnośląskiej Platformy Obywatelskiej i szef kampanii tej partii w wyborach do PE, miał wyzywać obsługę niemieckiego lotniska od nazistów, bo źle skojarzyło mu się słowo "raus". Teraz w równie kompromitujący sposób się tłumaczy, zalecając celnikom i policjantom "denazyfikację w umysłach". Jak słychać w samej Platformie, po aferze "praca za jeden głos", której Protasiewicz był bohaterem, to już kolejny mocny argument, by utrącić jego polityczną karierę. A już na pewno pozbawić go funkcji szefa sztabu wyborczego.
Jacek Protasiewicz tylko w kontekście lotniskowych wyskoków skompromitował się dwukrotnie. Jeszcze pół biedy, że celnikowi proponował wycieczkę do Auschwitz, bo na słowo "raus" jego polska dusza "zawyła z wściekłości". To, w jaki sposób próbuje się bronić, pogrąża go jeszcze bardziej. Jego konferencja prasowa, podczas której relacjonował wydarzenia na lotnisku i usiłował pokazać nagrany tam telefonem film, wyglądała wręcz komicznie. Tak samo zabrzmiały słowa, że policjanci sprawdzali, czy nie ma w bokserkach broni, że nie używał rąk ani nóg, "tylko usta", że wypił dwie "buteleczki "czerwonego wina do mięsa.
Skandal na szczycie
Protasiewicz nie jest szeregowym członkiem Platformy. To jeden z jej liderów, który kilka miesięcy temu wygrał prestiżową wojnę z Grzegorzem Schetyną o fotel szefa dolnośląskich struktur partii, i którego uznaje się za jednego z bliskich
współpracowników premiera Tuska. To on przewodniczył sztabowi wyborczemu PO przed ostatnimi wyborami, a teraz odpowiada za kampanię do Parlamentu Europejskiego. Był też wymieniany jako kandydat do zastąpienia Radosława Sikorskiego na stanowisku ministra spraw zagranicznych. Jemu więc nie tylko nie wypada, ale wręcz nie wolno zachowywać się w ten sposób.
– To jest gruba przesada, co powiedział i w jaki sposób teraz się tłumaczy. Sam zaznaczył, że ma świadomość, iż to może zakończyć jego karierę polityczną. I rzeczywiście, takie sprawy obyczajowe wielu politykom łamały kariery. Różnica była tylko taka, że oni byli raczej mniejszego formatu politycznego niż on – komentuje w rozmowie z naTemat poseł PO Antoni Mężydło.
Podobnie, choć z dużą ostrożnością, wypowiadają się inni parlamentarzyści Platformy. Jak zwraca uwagę jeden z nich, uważany za stronnika Schetyny, wizerunkowo europoseł strzelił sobie i partii w stopę. – Oglądałem konferencję i to było chyba zupełnie nieprzygotowane. Poseł Protasiewicz zabrnął niestety jeszcze dalej w tą całą aferę – narzeka jeden z posłów, który prosi o zachowanie anonimowości.
Drugi grzech
Czy to możliwe, by awantura w stylu słynnego "ratunku, Niemcy mnie biją" Jana Rokity, rzeczywiście zastopowała imponująco rozwijającą się karierę Protasiewicza? Spore znaczenie może mieć tutaj fakt, że nie pierwszy raz wiceszef PE staje się dla swojej partii problemem. W październiku i listopadzie ubiegłego roku jego nazwisko odmieniano w mediach przez wszystkie przypadki, bo to on miał być zakulisowym rozgrywającym afery pod tytułem "praca w KGHM za głos w wyborach".
"Jacek poprosił mnie o spotkanie z paroma osobami. Powiedział, że może zaproponować pomoc" – mówił na nagraniu poseł PO, który powołując się na niego proponował lokalnemu działaczowi handel: głos na Protasiewicza = zatrudnienie w KGHM.
Partyjni koledzy otwarcie krytykowali wówczas nowo upieczonego szefa dolnośląskich struktur. Przede wszystkim za to, że przyczynił się do ujawnienia brudnej politycznej kuchni. Ten zarzekał się, że nikogo nie prosił o pośrednictwo, to "prowokacja" i jest "zszokowany". Dziś wypowiada się w podobnym tonie, ale mniejsze są szanse, że znowu mu się upiecze.
– Na pewno premier zachowa się jak dobry car, a Protasiewicz będzie złym bojarem. Można się spodziewać, że na jakiś czas zostanie przez partię schowany, a jego koledzy i sam premier będą się od niego dystansować – przewiduje w rozmowie z naTemat politolog dr Norbert Maliszewski.
Zbyt cenny, by go stracić
Taki dystans słychać było w pierwszym komentarzu Tuska. – Podejmiemy decyzję po uzyskaniu dodatkowych informacji, ale niezależnie od tego, ile winy było po stronie urzędników, to takie zachowanie jest nie do zaakceptowania. (…) Jeśli wyjaśnienia okażą się niewystarczające, rozważymy konsekwencje – stwierdził premier na konferencji prasowej.
Pytanie tylko, czy Protasiewicz strącony zostanie do politycznego piekła, czy też tylko do czyśćca. Bardziej prawdopodobny jest jednak drugi scenariusz. – Trzeba pamiętać, że między nim a Tuskiem istnieją silne zależności. To dzięki niemu premier wygrał na Dolnym Śląsku ze Schetyną i trudno byłoby go teraz poświęcić. Myślę, że krytyka będzie, ale Protasiewicz jednak zostanie szefem sztabu. Chyba, że światło dzienne ujrzą jakieś nowe informacje… – stwierdza Maliszewski.
A to okaże się po opublikowaniu nagrań z lotniska.