Po wycieku taśm, z których wynika, że w PO nadal oferowane są posady w państwowych spółkach w zamian za poparcie polityczne, politycy tej partii już przystąpili do odwracania kota ogonem. W mediach przekonują nas, że nagrania to prowokacja, a w ogóle to wszystko dlatego, że Grzegorz Schetyna nie umie znieść porażki. W ten sposób PO chce zmanipulować opinię publiczną tak, by cała partia wyszła z tego gładko, a nie jak uczestnicy politycznego układu, w którym w zamian za poparcie dostaje się intratne posady w państwowych spółkach.
Zaraz po tym, jak Jacek Protasiewicz wygrał wybory na szefa PO w regionie Dolnego Śląska, na jaw wyszły taśmy. "Newsweek" ujawnił, że poseł Norbert Wojnarowski proponował jednemy z delegatów posadę w KGHM w zamian za poparcie Protasiewicza. Po aferze taśmowej PSL, kiedy ujawniono skalę nepotyzmu wśród polityków, Platforma nie może już sobie pozwolić na takie afery. Tym bardziej, że przy okazji wpadki PSL-u "Puls Biznesu" ujawnił też "listę wstydu" Platformy – czyli polityków, którzy dostali pracę po znajomości, a nie wedle kompetencji.
Dlatego też od razu po wybuchu afery Protasiewicza politycy Platformy przystąpili do medialnej ofensywy. I już zaczęli przykrywać, tłumaczyć, w skrócie – robić wszystko, żebyśmy zapomnieli, że praktyka "posadka polityczna" wciąż obowiązuje. I ma się dobrze.
Zanim jednak zobaczymy te manipulacje, należy ustalić fakty:
1. Wojnarowski przyszedł do Klimka i proponował mu pracę w zamian za poparcie Protasiewicza. Teraz Wojnarowski tłumaczy, że "się zagalopował", bo to była prywatna rozmowa "dwóch facetów". Przekonuje też, że nazwisko Protasiewicza nie padło z jego ust, a o "Jacku" mówił tylko Klimek.
2. Protasiewicz twierdzi, że Wojnarowski nie miał upoważnienia do rozmawiania w jego imieniu i nie wie o co tam chodzi, ale wszystko jest podejrzane.
Co z tego wynika? Po pierwsze, wątpliwe jest, by Wojnarowski miał takie "wtyki" w KGHM, by tak szybko zadziałać. Wielu komentujących sprawę dziennikarzy także jest zdania, że taki telefon z KGHM nie byłby możliwy bez wsparcia kogoś wyżej. Czy było to wsparcie Protasiewicza (o ile on sam ma takie kontakty) czy kogoś innego – to dla sedna sprawy nieistotne. Choć słowa "Ale jak Jacek zadzwoni, to będzie inaczej" pozostają bardzo wymowne.
Jak broni się Protasiewicz i co z tego wynika
Dalej - Protasiewicz powiedział, że Wojnarowski nie działał z jego upoważnienia, bo co innego miał powiedzieć? "Tak, kazałem swojemu człowiekowi zaproponować posadę w państwowej firmie w zamian za poparcie"? Niewątpliwie byłoby to polityczne samobójstwo. Oczywiście, władze partii mogłyby go poświęcić dla sprawy, powiedzieć: my umywamy od tego ręce, on działał sam, za karę go kasujemy. Ale nie poświęciły.
O Protasiewiczu mówi się bowiem, że jest człowiekiem Donalda Tuska. A Donald Tusk walczy z Grzegorzem Schetyną, wojna w PO to już nawet nie sfera domysłów, a faktów. Premier nie mógł więc poświęcić swojego człowieka i tym samym dać wygrać sporą batalię przeciwnikowi.
Jak wykręcić kota ogonem
Trzeba było więc stworzyć inną narrację – taką, która pokaże, że partia wcale nie rozdaje państwowych posad, jest czysta, a przy okazji najlepiej wykończyć ludzi za aferę odpowiedzialnych. To znaczy tych, którzy aferę ujawnili.
Tak też się stało, rozpoczęło się narzucenie "prawidłowej" wersji wydarzeń. Wicemarszałek Sejmu i poseł PO Cezary Grabarczyk, o którym kiedyś mówiło się, że nawet ma swoją frakcję w Platformie, a dzisiaj bardziej skłania się ku Tuskowi, przekonywał o niewinności swojej partii w radiu RMF FM.
Nie wiem, czy Cezary Grabarczyk mówił to od serca, czy jest to jakaś głębsza strategia. Faktem jednak jest, że polityk PO przekonuje, iż taśmy Protasiewicza to "prowokacja". Czytaj – ktoś nami zagrał, ktoś nas zmanipulował, a my jesteśmy niewinni. To "jakiś człowiek" wysłał sprytnego Klimka, który z dyktafonem w kieszeni tylko czekał, aż ktoś mu zaproponuje pracę w zamian za poparcie. No i potem jeszcze śmiał wszystko przekazać mediom – no, jak tak można?
Przypominam o faktach: propozycja pracy padła, a KGHM do Klimka zadzwoniło. Nawet jeśli więc Klimek już dawno był zwerbowany przez Schetynę i pracy nie potrzebował, a rozmowę z Wojnarowskim nagrywał tylko po to, żeby potem kogoś pogrążyć, nie zmienia to faktu, że w Platformie Obywatelskiej nadal praktykuje się zdobywanie poparcia i polityczne rozgrywanie oponentów za pomocą posad w państwowych firmach. Firmach, które mają zarabiać, firmach gdzie potrzebni są fachowcy, a nie politycy.
Schetyna nie pogodził się z porażką - winny!
Drugi wątek: przeciwnicy Protasiewicza nie potrafili pogodzić się z porażką. Czytaj: odchodzimy od tematu, pokazujemy, że to wszystko wina przegranego Schetyny, który wszystko ujawnił. A jak by nie przegrał, to w domyśle nic by nie ujawnił, a my jesteśmy niewinni. My wygraliśmy, a teraz tamci się na nasz mszczą.
Ot, zwykłe odwracanie uwagi od istoty problemu. A ta, przypominam, dotyczy tego, że jeden polityk oferował drugiemu pracę w państwowej firmie w zamian za poparcie polityczne. Czy afera ta wyszła na jaw, bo Schetyna przegrał i postanowił w akcie zemsty pogrążyć przeciwników – o ile w ogóle ma z tym coś wspólnego, bo póki co twierdzi, że jego z taśmami nic nie łączy – czy też wyszła na jaw z jakiegokolwiek innego powodu, to nie ma znaczenia. Znaczenie ma fakt, że nepotyzm i kolesiostwo, w którym wykorzystuje się państwową firmę, nadal jest w mocy. Nawet gdyby to Schetyna wygrał, nie zmieniłoby to faktu, że gdzieś za kulisami PO handlowało ofertami pracy - tylko że się nie udało zdobyć wystarczającej liczby głosów.
Podobną narrację – i dlatego skłaniam się ku teorii, że jednak jest to jakaś taktyka – zaprezentował w TVN24 rzecznik rządu Paweł Graś.
I znowu: ten okropny Schetyna, przegrał, a teraz się mści. Śmiał wpuścić w obieg rozmowę, która ujawnia, że nasi politycy szafują państwowymi posadami w zamian za polityczne poparcie. "Strasznie nas to wkurza" – nic dziwnego, bo każda afera, tym bardziej tak poważna i uderzająca w uczciwość tej partii, oddala ją od wygranej w wyborach. A te już niedługo i to jedne po drugich: najpierw w lecie do europarlamentu, potem na jesień samorządowe, potem w czerwcu prezydenckie i znowu na jesień - parlamentarne.
Tymczasem PiS w sondażach radzi sobie coraz lepiej, a Platforma nie ma twardego elektoratu, jak Prawo i Sprawiedliwość. Do tej pory ludzi przy PO trzymał głównie strach przed PiS-em – ale czego tu się bać, skoro Platforma niespecjalnie realizuje swój program? In vitro dalej nie załatwione, związki partnerskie tak samo, ułatwienia dla przedsiębiorców to dalej mrzonki. PiS poważnie zagraża Platformie w sondażach, w niektórych wygrywa i każda sytuacja taka, jak z taśmami Protasiewicza, zabiera Platformie i tak już uszczuplający się elektorat. Ludzie mają dosyć tego, że politycy zajmują się głównie politykowaniem, a nie zarządzaniem państwem.
PO zajmuje się sobą. Jak zwykle
Paweł Graś dalej przekonywał, że jeśli afera "się rozhuśta", to trzeba będzie zorganizować wcześniejsze wybory. Ale, oczywiście, Platformie się to nie będzie podobać.
Graś mówi o tym w taki sposób, jak by Platformie wcześniejsze wybory przeszkadzały w rządzeniu. Prawda jest jednak taka, że w obecnym stanie rzeczy wcześniejsze wybory oznaczają ryzyko utraty władzy i tylko dlatego Platforma nie chce do nich doprowadzić.
Kolejna sprawa: Graś przedstawia sytuację z taśmami tak, że teraz rząd i partia, zamiast zajmować się rządzeniem państwem ("koncentrować się na Polsce"), muszą poświęcać swój czas i siły na wewnątrzpartyjne rozgrywki. Akurat ta narracja jest o tyle zabawna, że przez kilka ostatnich tygodni nie słuchaliśmy od polityków PO o niczym innym, jak o wewnątrzpartyjnych rozgrywkach, czyli wyborach regionalnych. Wewnątrzpartyjne rozgrywki od zawsze zajmują zaszczytne miejsce w hierarchii spraw do rozwiązania – wspomnijmy chociażby Jarosława Gowina, aferę hazardową (to też podobno była wewnątrzpartyjna sprawa), Jacka Żalka, frakcje schetynowców, tuskowców i tak dalej.
Czyli: tak naprawdę nic się nie zmieniło, partia cały czas kąpie się we własnym sosie i zajmuje jej to dużo czasu. Tylko teraz, przy okazji załatwiania własnych interesów, wyszła na jaw sprawa, która ciąży na wizerunku całej partii i może jej po prostu zaszkodzić w wyborach. Wiadomo zaś, że jeśli władzy nie będzie, to i nie będzie co dzielić między siebie wewnątrz partii.
"Wszystkiemu winien Schetyna"
Winę za całą sytuację na Schetynę zrzucał również Stefan Niesiołowski, wypowiadając się dla TVN24 wieczorem 30 października. Poseł swoim zwyczajem używał mocnych określeń. O Schetynie mówił, że jest to "obrażony polityk", który ma "swoje fanatyzmy i urojenia" i kieruje nim "pycha i ambicja osobista".
Niesiołowski podkreślił, że "dla Schetyny jest miejsce w Platformie", ale nie może on dalej ciągnąć afery taśmowej Protasiewicza. I znowu, płynie z tego kilka wniosków.
Choć Schetyna zapewnia, że z taśmami nie ma nic wspólnego, to ewidentnie partia już uznała go winnym przecieku. Nie da się też nie zauważyć, że rozpoczął się proces niszczenia wiarygodności Schetyny – mówi się, że kierują nim wygórowane ambicje, że "obraził się" na przegraną, czyli jest niedojrzały. To tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że Schetyna ma coś jeszcze w rękawie – wówczas można próbować przekonać ludzi, że jest to osoba niewiarygodna, która niszczy rząd i partię tylko w imię swoich chorobliwych ambicji i robi to z powodu rozżalenia przegraną.
Schetyna nawet pomaga PiS-owi!
Grzegorz Schetyna może jednak ukorzyć się przed partią i w niej zostać, zapewne za cenę milczenia i spadku jego politycznego znaczenia. Sam bowiem na scenie politycznej niewiele ugra – i wie o tym zarówno sam Schetyna, jak i jego koledzy z partii. PO z drugiej strony nie może go poświęcić ot tak, bo Schetyna przez lata był najbliżej premiera i zapewne wie o Platformie wiele rzeczy, których nie należałoby ujawniać.
Jednak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że Grzegorz Schetyna gardzi władzą, którą daje PO i odejdzie, już zaczęto przekonywać, że ewentualne wcześniejsze wybory i wygrana PiS, będą winą Schetyny.
Jak przykryć nepotyzm
W ten sposób Platforma próbuje zakryć fakt, że jak by nie patrzeć, nadal normalne jest w niej szafowanie posadami w państwowych spółkach w zamian za polityczne poparcie. Taka narracja jest naturalna dla partii, bo jakoś musi się ona ratować. I taktyka ta działa - pod wieczór 30 października media mówiły już głównie o tym, "jak PO rozwiąże sytuację PO na Dolnym Śląsku", a nie o tym, że znowu w partii rządzącej doszło do szafowania posadami w spółkach.
Platforma zakrywa też fakt, że sama doprowadziła – swoją opieszałością, brakiem aktywności, zajmowaniem się sytuacją wewnątrz partii zamiast rządzeniem, swoim niedopełnianiem obietnic – do sytuacji, w której Prawo i Sprawiedliwość depcze jej po piętach, a nawet wyprzedza. Droga Platformo, jeśli dojdzie do wcześniejszych wyborów i wygra w nich PiS, a nie PO, będzie to wina całej Platformy – a nie Grzegorza Schetyny i afery taśmowej.
Wszystko wskazuje na to, że jeden obóz, obóz przegranych, nie potrafi pogodzić się z porażką. (...) Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z rodzajem prowokacji. Przynajmniej od momentu, gdy powstało nagranie, wiadomo było, że zostanie ono użyte. Pytanie teraz, dlaczego zostało użyte po przegranych wyborach. I to jest moim zdaniem dowód na to, że ci, którzy przegrali nie potrafią się z porażką pogodzić. Bo gdyby użyli tego nagrania podczas zjazdu, to być może zmieniliby wynik głosowania.
Paweł Graś
Wypowiedź w "Jeden na jeden" TVN24; 30 października
Na Dolnym Śląsku odbyła się walka Dawida z Goliatem. Goliat nie pogodził się z przegraną i mamy tego konsekwencje. Grzegorz zapowiedział, że spisane będą czyny i rozmowy. Na razie widzimy, że zostały nagrane i wpuszczone w publiczny obieg… Będziemy musieli się tym zająć. Na pewno to nie służy Platformie i strasznie nas to wkurza.
Paweł Graś
Wypowiedź w "Jeden na jeden" TVN24 z 30 października
Jeśli sytuacja w Platformie zostanie tak rozhuśtana, że rząd zamiast dalej zajmować się i koncentrować się na Polsce, będzie musiał się zajmować sytuacją wewnątrz partii, to naturalną konsekwencją są wcześniejsze wybory.
Stefan Niesiołowski
Wypowiedź z 30 października na antenie TVN24
Schetyna będzie odpowiedzialny za powrót do władzy PiS-u. (...) Jeśli on nie uzna tych wyników wyborów i zniszczy Platformę, to może przy fatalnym obrocie spraw zafundować Polsce Kaczyńskiego. (...) Robienie z tego kryzysu politycznego w Polsce jest ogromną przesadą i robieniem PiS-owi dobrze.