
1. Wojnarowski przyszedł do Klimka i proponował mu pracę w zamian za poparcie Protasiewicza. Teraz Wojnarowski tłumaczy, że "się zagalopował", bo to była prywatna rozmowa "dwóch facetów". Przekonuje też, że nazwisko Protasiewicza nie padło z jego ust, a o "Jacku" mówił tylko Klimek.
2. Protasiewicz twierdzi, że Wojnarowski nie miał upoważnienia do rozmawiania w jego imieniu i nie wie o co tam chodzi, ale wszystko jest podejrzane.
3. Niemniej, Klimek po rozmowie z Wojnarowskim odebrał telefon z KGHM, podczas którego umówiono się z nim na rozmowę w sprawie pracy.
Co z tego wynika? Po pierwsze, wątpliwe jest, by Wojnarowski miał takie "wtyki" w KGHM, by tak szybko zadziałać. Wielu komentujących sprawę dziennikarzy także jest zdania, że taki telefon z KGHM nie byłby możliwy bez wsparcia kogoś wyżej. Czy było to wsparcie Protasiewicza (o ile on sam ma takie kontakty) czy kogoś innego – to dla sedna sprawy nieistotne. Choć słowa "Ale jak Jacek zadzwoni, to będzie inaczej" pozostają bardzo wymowne.
Dalej - Protasiewicz powiedział, że Wojnarowski nie działał z jego upoważnienia, bo co innego miał powiedzieć? "Tak, kazałem swojemu człowiekowi zaproponować posadę w państwowej firmie w zamian za poparcie"? Niewątpliwie byłoby to polityczne samobójstwo. Oczywiście, władze partii mogłyby go poświęcić dla sprawy, powiedzieć: my umywamy od tego ręce, on działał sam, za karę go kasujemy. Ale nie poświęciły.
Trzeba było więc stworzyć inną narrację – taką, która pokaże, że partia wcale nie rozdaje państwowych posad, jest czysta, a przy okazji najlepiej wykończyć ludzi za aferę odpowiedzialnych. To znaczy tych, którzy aferę ujawnili.
Wszystko wskazuje na to, że jeden obóz, obóz przegranych, nie potrafi pogodzić się z porażką. (...) Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z rodzajem prowokacji. Przynajmniej od momentu, gdy powstało nagranie, wiadomo było, że zostanie ono użyte. Pytanie teraz, dlaczego zostało użyte po przegranych wyborach. I to jest moim zdaniem dowód na to, że ci, którzy przegrali nie potrafią się z porażką pogodzić. Bo gdyby użyli tego nagrania podczas zjazdu, to być może zmieniliby wynik głosowania.
Nie wiem, czy Cezary Grabarczyk mówił to od serca, czy jest to jakaś głębsza strategia. Faktem jednak jest, że polityk PO przekonuje, iż taśmy Protasiewicza to "prowokacja". Czytaj – ktoś nami zagrał, ktoś nas zmanipulował, a my jesteśmy niewinni. To "jakiś człowiek" wysłał sprytnego Klimka, który z dyktafonem w kieszeni tylko czekał, aż ktoś mu zaproponuje pracę w zamian za poparcie. No i potem jeszcze śmiał wszystko przekazać mediom – no, jak tak można?
Drugi wątek: przeciwnicy Protasiewicza nie potrafili pogodzić się z porażką. Czytaj: odchodzimy od tematu, pokazujemy, że to wszystko wina przegranego Schetyny, który wszystko ujawnił. A jak by nie przegrał, to w domyśle nic by nie ujawnił, a my jesteśmy niewinni. My wygraliśmy, a teraz tamci się na nasz mszczą.
Na Dolnym Śląsku odbyła się walka Dawida z Goliatem. Goliat nie pogodził się z przegraną i mamy tego konsekwencje. Grzegorz zapowiedział, że spisane będą czyny i rozmowy. Na razie widzimy, że zostały nagrane i wpuszczone w publiczny obieg… Będziemy musieli się tym zająć. Na pewno to nie służy Platformie i strasznie nas to wkurza.
I znowu: ten okropny Schetyna, przegrał, a teraz się mści. Śmiał wpuścić w obieg rozmowę, która ujawnia, że nasi politycy szafują państwowymi posadami w zamian za polityczne poparcie. "Strasznie nas to wkurza" – nic dziwnego, bo każda afera, tym bardziej tak poważna i uderzająca w uczciwość tej partii, oddala ją od wygranej w wyborach. A te już niedługo i to jedne po drugich: najpierw w lecie do europarlamentu, potem na jesień samorządowe, potem w czerwcu prezydenckie i znowu na jesień - parlamentarne.
Paweł Graś dalej przekonywał, że jeśli afera "się rozhuśta", to trzeba będzie zorganizować wcześniejsze wybory. Ale, oczywiście, Platformie się to nie będzie podobać.
Jeśli sytuacja w Platformie zostanie tak rozhuśtana, że rząd zamiast dalej zajmować się i koncentrować się na Polsce, będzie musiał się zajmować sytuacją wewnątrz partii, to naturalną konsekwencją są wcześniejsze wybory.
Graś mówi o tym w taki sposób, jak by Platformie wcześniejsze wybory przeszkadzały w rządzeniu. Prawda jest jednak taka, że w obecnym stanie rzeczy wcześniejsze wybory oznaczają ryzyko utraty władzy i tylko dlatego Platforma nie chce do nich doprowadzić.
Winę za całą sytuację na Schetynę zrzucał również Stefan Niesiołowski, wypowiadając się dla TVN24 wieczorem 30 października. Poseł swoim zwyczajem używał mocnych określeń. O Schetynie mówił, że jest to "obrażony polityk", który ma "swoje fanatyzmy i urojenia" i kieruje nim "pycha i ambicja osobista".
Schetyna będzie odpowiedzialny za powrót do władzy PiS-u. (...) Jeśli on nie uzna tych wyników wyborów i zniszczy Platformę, to może przy fatalnym obrocie spraw zafundować Polsce Kaczyńskiego. (...) Robienie z tego kryzysu politycznego w Polsce jest ogromną przesadą i robieniem PiS-owi dobrze.
Niesiołowski podkreślił, że "dla Schetyny jest miejsce w Platformie", ale nie może on dalej ciągnąć afery taśmowej Protasiewicza. I znowu, płynie z tego kilka wniosków.
Grzegorz Schetyna może jednak ukorzyć się przed partią i w niej zostać, zapewne za cenę milczenia i spadku jego politycznego znaczenia. Sam bowiem na scenie politycznej niewiele ugra – i wie o tym zarówno sam Schetyna, jak i jego koledzy z partii. PO z drugiej strony nie może go poświęcić ot tak, bo Schetyna przez lata był najbliżej premiera i zapewne wie o Platformie wiele rzeczy, których nie należałoby ujawniać.
W ten sposób Platforma próbuje zakryć fakt, że jak by nie patrzeć, nadal normalne jest w niej szafowanie posadami w państwowych spółkach w zamian za polityczne poparcie. Taka narracja jest naturalna dla partii, bo jakoś musi się ona ratować. I taktyka ta działa - pod wieczór 30 października media mówiły już głównie o tym, "jak PO rozwiąże sytuację PO na Dolnym Śląsku", a nie o tym, że znowu w partii rządzącej doszło do szafowania posadami w spółkach.