![[url=http://shutr.bz/1huYK08]Michelle Obama[/url] chce walczyć z cukrem w diecie Amerykanów.](https://m.natemat.pl/eaabab5186c499f7aceb6d4483d2f9a5,1500,0,0,0.jpg)
Pierwsza dama USA w trosce o zdrowie obywateli chce zrewolucjonizować sposób, w jaki przedstawia się na opakowaniach wartość odżywczą produktów: mniej uwagi ma być poświęcone tłuszczom, a więcej – cukrom. Za tą zmianą stoi poparte badaniami przekonanie, że tłuszcze nie są wcale tak groźne, jak wmawiali nam dotąd eksperci. Ale czy na pewno tak jest?
Zajmujący się na New York University żywieniem profesor Marian Nestle tłumaczy w rozmowie z BBC, że w latach 80-tych i 90-tych sądzono, że najprostszym sposobem zredukowania liczby kalorii jest zredukowanie ilości konsumowanego tłuszczu.
Według definicji, produkt light, powinien mieć o 30-40% mniej energii niż jego tradycyjna forma. Proszę wziąć do ręki jogurt truskawkowy. Ten tradycyjny ma 60kcal w 100g, a jego light odpowiednik tylko 10kcal mniej. A serki z opisem 0% tłuszczu? To taka sama bomba kaloryczna, bo aby nadal pysznie smakował, producent uzupełnił wartość odżywczą cukrem!
Ale są i inne argumenty, by nie demonizować roli tłuszczu w naszej diecie. Cytowane przez BBC szwedzkie badanie wykazało, że pełnotłuszczowe potrawy sprawiają, że szybciej czujemy się syci, więc... mniej jemy i w konsekwencji nie tyjemy.
Pryzmont potwierdza też tezę BBC o dużej szkodliwości nadmiaru cukru: – Nie od dziś wiadomo, że jest największym wrogiem osób odchudzających się – mówi.
Choć problem nadmiernej ilości cukrów w diecie występuje także w Polsce, co widać np. po wzroście zachorowań na cukrzycę, nie wydaje mi się, żeby zjawisko było równie poważne jak w USA. Tam “wojna z cukrem” rzeczywiście jest potrzebna – pamiętajmy o tym, że amerykańskie produkty spożywcze są generalnie znacznie bardziej słodkie niż w Europie.
Dr Czarnewicz-Kamińska nie widzi też potrzeby, by wzorem Amerykanów zmieniać sposób prezentowania informacji na etykietach: – Jeśli weźmiemy do ręki opakowanie, zwykle mamy podaną wartość energetyczną i odżywczą, a w niej ilość białka, węglowodanów czy tłuszczów. Pytanie tylko, czy konsumenci czytają te etykiety i czy potrafią interpretować podane na nich wartości – mówi nasza rozmówczyni.

