Choć od upadku żelaznej kurtyny minęły ponad dwie dekady, w polityce wciąż nie brakuje ludzi myślących wręcz w stalinowskich kategoriach. I niestety nie chodzi tu o putinowską Rosję, a Polskę. "Dzisiaj Dzień Żołnierzy Słusznie Wyklętych. Ludzi którzy działali na szkodę państwa Polskiego i jego obywateli. Popełniono wielki błąd ustanawiając ten dzień" - grzmi dziś Grzegorz Gruchalski, kandydat SLD w wyborach do PE.
Zaskakujące oświadczenie na temat ustanowienia dnia upamiętniającego tzw. "Żołnierzy Wyklętych" polityk Sojuszu Lewicy Demokratycznej opublikował w sobotę na swoim facebookowym profilu. Dziś celebrowany jest bowiem wprowadzony przed rokiem do kalendarza świąt państwowych Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, czyli członków powojennego antykomunistycznego i niepodległościowego podziemia.
Partyzanci, którzy zaraz po zakończeniu II wojny światowej zbrojnie przeciwstawiali się faktycznej okupacji Polski przez ZSRR dla wielu Polaków są bohaterami, którzy jako jedyni mieli odwagę, by do końca walczyć o niepodległość Rzeczpospolitej. W okresie stalinowskim ich organizacja została jednak rozbita, a oni brutalnie wymordowani. Dzień Pamięci "Żołnierzy Wyklętych" ustanowiono 1 marca, ponieważ właśnie tego dnia w roku 1951 w więzieniu na Mokotowie wykonano wyrok śmierci na ostatnich koordynatorach zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość".
W SLD Stalin wiecznie żywy...
Pamięć o "Żołnierzach Wyklętych" nie podoba się jednak politykom SLD. Jak widać, nie tylko tym, którzy zaczynali karierę w strukturach PRL-owskiego reżimu. Grzegorz Gruchalski to bowiem przewodniczący Federacji Młodych Socjaldemokratów, czyli młodzieżowego zaplecza ugrupowania Leszka Millera.
Wątpliwe jednak, by aspirujący polityk takimi deklaracjami przekonał do siebie młodych wyborców poszukujących na polskiej scenie politycznej nowoczesnej lewicy, która nie odwołuje się co chwila do tak niechlubnego dla socjalistów okresu PRL. W zaledwie kilka minut po publikacji oświadczenia na temat "Żołnierzy Wyklętych" na Facebooku Grzegorza Gruchalskiego ostro skrytykowali nawet jego przyjaciele.
"Grucha czuje się jak bym czytał oświadczenie działacza PPR w 46, możesz się nie zgadzać z obecną oceną historii, ale zbrodniarzami byli ci, co ich mordowali. Czy wam w tym SLD naprawdę tak trudno jest się odciąć od komunistycznych oprawców" - czytamy w jednym z komentarzy. "Coraz lepiej jeden przez drugiego. Czy wy w tym sld uwazacie nas za idiotów. Bo takie wpisy to są po prostu jaja" - piszą inni.
Nie wszyscy Wyklęci bez skazy
Nie brakuje jednak i tych, którzy przypominają, że wśród powojennych opozycjonistów walczących z bronią w ręku oprócz prawdziwych bohaterów byli również ludzie, który dorównywali swoją brutalnością komunistycznym oprawcom. To prawda. Od lat największe kontrowersje wzbudza postać Józefa Kurasia ps. "Ogień", który kierował partyzanckim oddziałem na Podhalu, a w pamięci mieszkańców tego regionu zapisał się jako brutalny morderca cywilów i gwałciciel.
Działania "Ognia" i jego żołnierzy nie przyczyniały się do odzyskania niepodległości, a wielu górali zmuszały do ucieczki do Czechosłowacji. "To są wstrząsające relacje o terrorze, mordach, gwałtach, grabieżach" - mówił przed rokiem o relacjach polskich imigrantów do Czechosłowacji Ľubomír Ďurina ze słowackiego Instytutu Pamięci Narodowej.
W ocenie większości historyków zajmujących się historią powojennej Polski nie ma jednak wątpliwości, iż ludzie tego pokroju byli niechlubnymi wyjątkami w środowisku niepodległościowym. W przeciwieństwie do komunistycznych władz i sądów, które nie wahały się mordować i skazywać na śmierć ludzi, którzy nie godzili się na podporządkowanie swojej ojczyzny Kremlowi.