Czy można sobie wyobrazić polską piłkę nożną bez zadymiarzy?
Czy można sobie wyobrazić polską piłkę nożną bez zadymiarzy? Fot. YouTube.com

Po weekendowej zadymie na stadionie Legii jak zwykle w takich przypadkach słychać, że w gruncie rzeczy nic się nie stało ("nikt przecież nie zginął"), a awanturowali się nie kibice, tylko wąska grupa stadionowych bandytów, czarnych owiec pośród spokojnych z natury widzów sportowego spektaklu. A co, jeśli tak naprawdę to właśnie oni są "prawdziwymi kibicami"?

REKLAMA
– Twarde dane pokazują (...), że dziś tak naprawdę mówimy o mniejszości, małej grupce ludzi – mówił w rozmowie z naTemat dr Seweryn Dmowski, kiedy przed miesiącem rozmawialiśmy o antysemityzmie na polskich stadionach. Pracownik naukowy UW i doradca Zarządu Ekstraklasy przekonywał wówczas, że wszelkie wybryki “zasługują wyłącznie na potępienie i powinny być ze stadionów wyeliminowane, a osoby, które się ich dopuszczają, nie powinny być nazywane kibicami”.
Dr Dmowski dodawał też, że generalnie polskie stadiony są coraz bezpieczniejsze, a wszelkie negatywne zachowania dotyczą wąskiego marginesu, który nie ma nic wspólnego z większością prawdziwych fanów piłki. Co więcej, prawdziwi fani takich zachowań nie akceptują.
dr Seweryn Dmowski

Przypomnę jeszcze inną sytuację – na meczu pucharowym z Molde na stadionie Legii był prawie komplet widzów. Kiedy przy piłce był czarnoskóry zawodnik drużyny przeciwnej, część kibiców próbowała go wybuczeć. Zostali oni wygwizdani przez własną publiczność, całkowicie zmarginalizowani! CZYTAJ WIĘCEJ


Kibol bije, kibic się cieszy
O tych słowach przypomniałem sobie, kiedy oglądałem dostępne w internecie nagrania z zadymy, w której w weekend na stadionie Legii brało udział co najmniej kilkadziesiąt osób. Moją uwagę zwróciła dobrze słyszalna reakcja trybun w chwili, gdy chuligani Legii wdarli się na sektor gości, wywołując popłoch wśród ubranych w czerwone i żółte peleryny fanów “Jagi”.
Czy były to gwizdy? Czy słychać było buczenie? Czy “zdrowa większość” kibiców z Łazienkowskiej zaprotestowała przeciwko “marginesowi”? Nie byłem na stadionie, więc nie mogę mówić z pełnym przekonaniem, ale wszystkie dostępne w sieci nagrania wskazują dość wyraźnie, że było wręcz odwrotnie: trybuny Pepsi Areny ogarnęła w tym momencie radość.

Dlaczego o tym piszę? Bo mam wrażenie, że w odpowiedzi na medialno-polityczną histerię wokół słowa “kibol” i wszystkich zagrożeń, które rzekomo się z “kibolem” wiążą, wśród ludzi związanych z polską piłką nożną (kibiców, ekspertów, działaczy) można zauważyć ciekawą “strategię obronną”.
Strategia ta polega na konsekwentnym twierdzeniu, że problem “kibola” jest tylko wymysłem mediów i polityków. Że piłka nożna to taka sama rozrywka, jak każda inna, że polskie stadiony już dawno przestały być niebezpieczne, że bandyci wśród kibiców są tylko kilkuprocentową mniejszością, a mówienie o zamieszkach, nożownikach, ustawkach oraz nacjonalistycznych czy antysemickich wybrykach na meczach jest przesadą. Itp. itd. Czasem wydaje mi się jednak, że jest to tylko zaklinanie rzeczywistości.
Kto jest prawdziwym fanem?
– A nie możecie się po prostu, tak jak ja, pogodzić, że tak właśnie wygląda piłka nożna? Bo co mecz, to narzekanie na pseudokibiców, którzy uniemożliwiają kibicowanie. Może jednak to oni są prawdziwymi kibicami, a Wy jakimiś pseudo, którym przeszkadza wyrywanie krzeseł i pchanie nożami? – pytał na Facebooku dyskutując o niedzielnej zadymie Wojciech Orliński z “Gazety Wyborczej”.
I choć nie wyobrażam sobie życia bez piłki nożnej, to przyznam, że pytanie Orlińskiego sprawia mi sporo trudności.
Trudności te narastają, kiedy prezes Leśnodorski mówi, że ochrona na stadionie Legii była dogadana z pseudokibicami, pozwalając wnosić im “skrojone” flagi Jagiellonii i race, kiedy słyszę, że oficjalny stadionowy spiker Wojciech Hadaj prowokował gości krzycząc “Nigdy nie będziecie mistrzem!” i widzę, że trybuny z entuzjazmem reagują na “oklep” spuszczony przez Legię Jagiellonii. To nie są jakieś przypadkowe, oderwane od siebie wydarzenia: rozpatrywane razem zmuszają do zastanowienia się, czy tak naprawdę powinniśmy się dziwić, że do tej zadymy doszło.
Po pierwsze: postawmy sprawy uczciwie
Czy to oznacza, że uważam, iż stadiony powinno się zaorać, a pseudokibiców wysyłać do kamieniołomów, bo piłka nożna to samo zło? Nie. Wystarczyłoby mi, gdyby komentatorzy, działacze, władze ligi i prezesi klubów i kibice przestali mydlić nam oczy.
Powiedzmy sobie uczciwie: jak zauważył dr Dmowski piłka nożna jest sportem konfrontacyjnym i co więcej (przynajmniej w polskim kontekście) ewidentnie przyciąga na trybuny bardzo wielu ludzi, którym nie chodzi wcale o piękno sportu, tylko odrobinę adrenaliny (a czasem i bijatykę).
I ludzie ci wcale nie są marginesem, tylko ważną, a może i niezbędną częścią piłkarskiego spektaklu, nadającą mu ten niepowtarzalny klimat, którego nie ma np. na ligowych meczach siatkówki albo zawodach skoków narciarskich. I chuliganów z futbolu się nie wypleni – nie udało się to nawet w stawianej nam nieustannie za wzór Anglii.
Co więc zrobić z “problemem kibolstwa”? Może warto byłoby zacząć od zmiany perspektywy i uświadomienia sobie, że “kibol” jednak naprawdę istnieje, a co więcej, nie jest żadnym marginesem, tylko chlebem powszednim piłki nożnej (O czym dobrze wie prezes Leśnodorski i Wojciech Hadaj – choć nigdy oficjalnie tego nie powiedzą)?
Warto też sobie uświadomić, że jakieś tam sądy 24-godzinne, zamykanie stadionów, “wojny z kibolami” czy inne polityczne pokazówki pod publiczkę niewiele zmienią. Ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia, jakie środki powinny być w takim razie wskazane. Na szczęście nie muszę się tym bardzo martwić, bo nie jestem ministrem sportu ani szefem PZPN. Osobiście nie chodzę po prostu na mecze.