– My, Rosjanie mieszkający w Polsce, zdecydowanie sprzeciwiamy się rozlewowi krwi i przemocy na Ukrainie. Mówimy "nie" okupacji i wprowadzeniu tam rosyjskich wojsk. Z drugiej strony naszym zdaniem nikt nie powinien uznawać nowej ukraińskiej władzy, bo powstała ona w wyniku puczu, a nie rewolucji – mówi w rozmowie z naTemat Władimir Kirianow Jr. (syn korespondenta "Rosyjskiego Kuriera Warszawskiego"), Rosjanin mieszkający w Warszawie od 25 lat, redaktor rosyjskojęzycznego portalu warsaw.ru.
Pomorska regionalna Organizacja Turystyczna na kilka godzin zawiesiła akcję promocyjną zachęcającą Rosjan z Obwodu Kaliningradzkiego do przyjazdu do Trójmiasta, bo pojawiły się głosy, że jej zachowania są "prorosyjskie, niepoprawne politycznie". Pan i pańscy znajomi spotykacie się z niechęcią w związku z działaniami Rosji na Ukrainie?
Absolutnie nie. Na poziomie międzyludzkim nie ma jakiejś niechęci czy wrogości. Natomiast z takimi akcjami, jak ta z organizacją turystyczną, Rosjanie w Polsce spotykali się już wcześniej. Kiedyś w rocznicę zwycięstwa w II Wojnie Światowej odwołano szereg fajnych wydarzeń kulturalnych, w tym spotkanie z rosyjskimi i polskimi kombatantami, bo była awantura o Putina. Tak samo po pobiciu dzieci rosyjskich dyplomatów odwołano balet, a koncert na Torwarze Ałły Pugaczowej, rosyjskiej Maryli Rodowicz, anulowano ze względu na kiepskie stosunki polsko-rosyjskie. Znamy wiele przykładów, kiedy polityka wpływa na kulturę czy gospodarkę, ale nikt nie wierzy w to, że takie napięcia mogą trwać długo. Po kilku dniach czy miesiącach one znikają, bo każdy Rosjanin w Polsce doskonale wie, że zwykli Polacy, nie politycy czy dziennikarze, niezależnie od tego, co dzieje się na górze, darzą Rosjan sympatią. Są też niezwykle gościnni.
Czyli to, co się dzieje na Ukrainie, nie ma wpływu na wasze życie tutaj?
Muszę powiedzieć absolutnie szczerze, że bardzo nas boli i przykre dla nas jest to, że prowadzona jest wojna propagandowa, i to zarówno ze strony Rosji, jak i Zachodu. Tutaj w Polsce konflikt na Ukrainie przedstawia się w sposób bardzo tendencyjny, który odpowiada interesom państwa, a nie prawdzie. Tak samo było w przypadku konfliktu gruzińskiego w 2008 roku. 8 sierpnia wojska gruzińskie zbombardowały miasto, a przez trzy dni o tym w Polsce nie mówiono. Była cisza. Potem, kiedy wkroczyły czołgi rosyjskie, napisano, że to agresja Rosji na Gruzję. Dopiero po roku wyszło na jaw, że winę za agresję ponosi Saakaszwili, którego wolą było odbić dążące do niepodległości republiki.
Od samego początku oglądamy kadry, na których widać uzbrojonych ludzi, którzy dokonują zamachu stanu. Przedstawia się ich jako zupełnie pokojowych demonstrantów, którzy spotykają się z agresją służb. A przecież oni dzień po podpisaniu porozumienia z Janukowyczem strzelali do milicji, chcieli szturmem wziąć budynek Rady! Mało się w Polsce mówi także o tym, że na Krym kierowane są samochody z Ukrainy, w których są materiały wybuchowe czy broń snajperska. Sporo takich materiałów skonfiskowano. Takich ludzi nazywa się w Polsce "radykałami", a nie terrorystami.
Co do tego, kto do kogo strzelał na Majdanie, to moja i większości Rosjan w Polsce opinia jest taka, że ponieważ jest prowadzona wojna propagandowa, trzeba to osądzić po obiektywnym i rzetelnym śledztwie, które mam nadzieję przed nami. Nie wierzymy ani mediom zachodnim, ani rosyjskim.
Naprawdę uważa pan, że to był zamach stanu? Nie uznaje pan woli sporej części Ukraińców, którzy pokojowo demonstrowali przeciwko Janukowyczowi?
Tylko i wyłącznie zamach. To nie był sposób na robienie polityki. Co Rosjan mieszkających w Polsce boli? Że Janukowycz, legalnie wybrany prezydent, któremu rękę jeszcze w grudniu ściskali liderzy UE i którego chcieli razem z krajem zabrać do Unii Europejskiej, po odmowie podpisania umowy stowarzyszeniowej został uznany za polityka, który musi odejść. A Janukowycz mówił przecież, że ta umowa doprowadzi do olbrzymich strat słabej gospodarki ukraińskiej, że spowoduje wzrost cen gazu, że wymusi rezygnację z rynków rosyjskich, gdzie Ukraina sprzedaje swoje maszyny (nie mogą tego robić na rynkach europejskich, bo produkcja nie ma odpowiednich standardów).
Ale to sami obywatele, a nie tylko europejscy liderzy, wystąpili przeciwko prezydentowi!
Tak, wszyscy oglądaliśmy w internecie zdjęcia posiadłości Janukowycza, którą nazwano "muzeum korupcji". Dobrze wiemy, że prezydent kierował krajem tak, jak kierował i ta posiadłość o tym sporo mówi. Jedyny problem jest taki, że można było usunąć go inaczej, bez rozlewu krwi, za pomocą procedury wotum nieufności, impeachmentu czy innych metod przewidzianych przez obowiązującą konstytucję. Przeciwnicy Janukowycza mogli uniknąć śmierci tych młodych ludzi na Majdanie. Niestety wybrano rozwiązanie siłowe. Teraz Rosjanie mogą tylko składać wyrazy najszczerszego współczucia rodzinom tych, którzy zginęli. My z całego serca ubolewamy nad tym i boimy się takiego samego rozlewu krwi na Krymie. To jest bardzo ważne: jedynym moralnym usprawiedliwieniem obecności ludzi w mundurach na tym terenie jest to, by żaden Rosjanin, Ukrainiec, Tatar czy Ormianin nie zginął w podobnych walkach, jak na Majdanie.
Rosjanie w Polsce opowiadają się za interwencją Rosji na Krymie?
Nie. Wiem z mediów i z rozmów ze znajomymi w Moskwie, że 73 proc. narodu rosyjskiego nie popiera działań wojennych na terenie Ukrainy i tak samo to wygląda wśród Rosjan tutaj. Wszyscy mówią wyraźne "nie" dla rozlewu krwi i przemocy, dla okupacji Ukrainy i wprowadzenia tam wojsk. Tylko że tak, jak powiedziałem, jest jedno "ale", bo ta nowa władza, która nie wybrana została przez ludzi, złamała wszystkie postanowienia. Jej nie uznają Rosjanie zarówno w Polsce, jak i na Krymie. Wiem, bo mieszkają tam moja matka i babcia.
To, że to jest piechota morska z Sewastopolu, zostało ogłoszone w Rosji już parę dni temu, więc dla mnie nie ma wątpliwości, że to są Rosjanie. Jakimś pocieszeniem jest to, że są oni z bazy w Sewastopolu, a to nie jest jeszcze interwencja z zewnątrz.
A dla kogo Krym: dla Rosji czy Ukrainy?
Przede wszystkim jestem przekonany, że nikt nie chce zabierać Ukrainie Krymu. Wszyscy mieszkańcy tego regionu od zawsze chcieli tylko powrotu do autonomii, którą mieli jeszcze w 1991 roku, a której zostali pozbawieni w 1994 roku. Nawet po referendum, w którym wszyscy chcą uczestniczyć, Krym pozostanie częścią Ukrainy, bo w pytaniach referendalnych nie ma niczego, co mogłoby sugerować przyłączenie go do Rosji. Walka toczy się po prostu o nowy status Krymu: z wybieranym przez ludzi parlamentem i prezydentem. Moi tamtejsi znajomi mówią dokładnie to samo: większa i silniejsza autonomia, ale w ramach Ukrainy, a nie odrębnego państwa albo części Rosji.
Na pewno spekulują też, czy będzie wojna...
To prawda i są przekonani w 100 proc., że żadnego konfliktu zbrojnego nie będzie. Jedyna rzecz, która może się zdarzyć, to prowokacje radykalnych sił ukraińskich, które mogą oddać strzały w kierunku żołnierzy rosyjskich. Natomiast wszyscy na Krymie modlą się i liczą na to, że Kijów nie podejmie żadnych działań, by opanować Krym.
Władimir Kirianow Jr. - redaktor rosyjskojęzycznego portalu warsaw.ru, korespondent "Tygodnika Solidarność" - organu prasowego rosyjskich związków zawodowych. Jego ojcem jest Władimir Kirianow, znany dziennikarz "Rosyjskiego Kuriera Warszawskiego"