Polacy masowo wręcz spiracili drugi sezon "House of Cards". Francję, Grecję czy Hiszpanię, w których też nie ma Netflixa, pobiliśmy na głowę. Naród, w którym raptem 18 milionów ludzi ma internet, dokonał niemal tak dużego piractwa, co 313-milionowe Stany Zjednoczone. – Jeśli Netflix nie przyjdzie do Polski, i tak będzie tu obecny – ale na pirackich serwisach – twierdzi reżyser Dariusz Jabłoński w rozmowie z serwisem, który ujawnił skalę naszego piractwa.
O niechlubnym wyczynie Polaków informuje grafika, która od wczoraj krąży po sieci, stworzona przez Andrew Wallensteina z variety.com. Wynika z niej, że zajęliśmy drugie miejsce w rankingu krajów, które dokonały najwięcej nielegalnych ściągnięć drugiego sezonu "House of Cards". "Lepsze" były tylko Stany Zjednoczone, ale też raptem o kilka procent.
Polscy piraci prawie jak Amerykańscy
Tyle że w USA mieszka 313 milionów ludzi, z których – według danych za 2011 rok – aż 81 proc. ma dostęp do internetu, co daje ponad 253 miliony internautów. W Polsce zaś z sieci korzysta, według danych za 2013 rok, 18 milionów osób. To jednak nie przeszkodziło nam osiągnąć podobnego poziomu piractwa przy "House of Cards", co w USA. Wbrew pozorom, nie ma się jednak czemu dziwić.
Przede wszystkim bowiem, Polacy nie mogą oficjalnie korzystać z Netflixa. To powoduje, że każdy odbiorca HoC w Polsce, nawet gdyby chciał nabyć serial legalnie, nie może tego zrobić i niejako automatycznie zostaje piratem. Przynajmniej w teorii, bo możliwe jest zainstalowanie w niektórych przeglądarkach specjalnej wtyczki, dzięki której Netflix potraktuje nas jak osobę z USA i pozwoli korzystać ze swoich usług.
Dobre VOD potrzebne od zaraz
Tylko czemu ktokolwiek miałby szarpać się z komputerem i próbować oszukać system, skoro z torrentów, praktycznie w tym samym czasie, można ściągnąć cały sezon i to za darmo? To, najwyraźniej, powszechne przekonanie w Polsce, a potwierdzają je słowa Dariusza Jabłońskiego, reżysera, który obecnie pracuje nad nowym systemem VOD w Polsce.
Jabłoński, cytowany przez Variety.com, twierdzi, że dobre VOD wyeliminowałoby w dużym stopniu piractwo. Niewątpliwie jest w tym trochę racji. Jak opisywał nasz bloger Michał Kowalski, w Polsce "House of Cards" jest dostępne legalnie, w sieci nc+. By móc tam obejrzeć HoC, trzeba opłacić abonament w wysokości 39 złotych przez rok, a do tego dopłacić 10 zł za dostęp do VOD. Z kolei Netflixowi trzeba zapłacić 8 dolarów, czyli 24 złote za miesiąc.
VOD w Polsce w powijakach
Nic dziwnego więc, że Wallenstein z variety.com pisze o Polakach: "ten naród widział więcej piractwa w przypadku drugiego sezonu niż House of Cards, niż jakikolwiek inny kraj poza USA". Tyle tylko, że HoC to wcale nie wyjątek – polscy internauci piracą też wszystkie inne filmy i seriale.
W Polsce bowiem, w badaniach ministerstwa kultury, aż 47 proc. osób przyznało, że zdarza im się oglądać lub pobierać nielegalne filmy w sieci. Najczęściej podawane wytłumaczenie: zbyt wysokie koszty. Drugi najczęstszy powód piractwa to "brak legalnej alternatywy" – tak jak w przypadku House of Cards. Czy faktycznie jest tak źle z naszym dostępem do seriali i filmów, że musimy uciekać się do ściągania?
- Usługi VOD są w Polsce w powijakach, ale istnieje wiele podmiotów, które świetnie sobie radzą na rynku – zwłaszcza z polskimi serialami i programami. Niemniej w przypadku treści zagranicznych – filmów i seriali obraz nie wygląda tak różowo – mówi nam Tomasz Wysocki z A+E Networks Poland, nadawcy m.in. kanał HISTORY, który w Polsce pokazuje serial fabularny "Wikingowie". Przy czym, jak wyjaśnia Wysocki, tworzenie serwisów VOD jest bardzo trudne. Dlaczego?
Łatwo wymagać, trudniej zrobić
- W tym momencie nie ma jednego podmiotu, który skupiałby szerokie prawa do różnych produkcji – zarówno polskich, jak i zagranicznych. Na rynku muzycznym łatwo było stworzyć Deezera czy Spotify, bo na świecie są cztery duże firmy muzyczne, a i tekstów piosenek nie trzeba tłumaczyć. W przypadku praw telewizyjnych podmiotów jest kilkaset, z czego kilkadziesiąt liczy się na świecie i ciężko jest stworzyć model biznesowy satysfakcjonujący wszystkie strony – wyjaśnia nasz rozmówca.
Tomasz Wysocki przewiduje jednak, że w Polsce istnieje ciągle miejsce na kolejne serwisy VOD. Gdyby skupiły ofertę kilku podmiotów, wyszliby naprzeciw potrzebom internautów, a poziom piractwa pewnie by spadł – szczególnie w przypadku House of Cards i wejścia Netflixa na nasz rynek. – Mocno kibicuję każdej legalnej inicjatywie - skorzystają z niej zarówno widzowie, producenci, jak i stacje telewizyjne. Dla serwisu takiego jak Netflix dużym wyzwaniem jest stałe pozyskanie praw do wielu produkcji. Firma, która chce odnieść sukces, musi zmierzyć się z wieloma trudny tematami – podkreśla Wysocki. Poziom skomplikowania wynika wielu rzeczy: liczby podmiotów, które trzeba brać pod uwagę przy tworzeniu VOD, a także ograniczeń językowych i konieczności tłumaczenia programów.
Internauci wściekli na późne premiery
Można by więc uznać, że argument internautów o braku legalnej alternatywy jest w wielu przypadkach zasadny. Choć bardzo często oznacza on de facto brak legalnej alternatywy w tym samym czasie, kiedy serial czy film mają premierę w USA. Dotyczy to nawet największych kinowych hitów. "Iron Mana 3" na świecie można było oglądać od 18 kwietnia, w Polsce – od 9 maja. Oscarowy hit "Grawitacja" był opóźnionych jeszcze bardziej: podczas gdy wszyscy oglądali film od 28 września, my czekaliśmy ponad miesiąc, do 11 października. O serialach lepiej nie wspominać, bo "Walking Dead" TVP wykupiło długo po premierze i emitowało je o 2:30 w nocy, zaś powtórki o 23.55.
Wysocki wyjaśnia, że dla telewizji prime time w tym przypadku może być nieco inny, niż nam się wydaje. Przykład: jego kanał HISTORY, nadający "Wikingów", ma prime time trwający nawet do północy, bo widzowie najpierw najczęściej oglądają ulubione rzeczy na mainstreamowych kanałach, a dopiero potem zaczynają szukać czegoś innego. Wiele seriali ma też ograniczenia godzinowe wynikające z treści. - W „Wikingach” czy „The Walking Dead” leje się krew, giną ludzie. Trudno, by takie seriale były emitowane wcześniej – podkreśla Wysocki. Warto też pamiętać, że Polacy nadal wolą "Ranczo" czy "M jak miłość", niż zagraniczne seriale. I to polskie produkcje lecą w prime timie.
Jeśli zaś chodzi o same przesunięcia premier, to powodów jest wiele: od kupienia praw, przez tłumaczenia po przygotowanie promocji. Wszystko jest czasochłonne, skomplikowane, a przecież telewizje czy nawet VOD nie mogą się od razu rzucać na każdy nowy serial. - Oczywiście, jest trend, by terminy premier pomiędzy krajami skracać, sami to wdrażamy, szczególnie w serwisach VOD. Proszę jednak pamiętać, że seriale kupuje się po to, by jak najwięcej widzów je zobaczyło i koszty zwróciły się nadawcy. Nikt nie wyda pieniędzy na prawa do programu, by potem na nich stracić – zaznacza Tomasz Wysocki. Z drugiej strony pojawia się pytanie, dlaczego w takim razie tak długo zwleka się z polską premierą – to potencjalna utrata widzów.
Ściągać będziemy i tak
Wygląda więc na to, że główne aspekty przeszkadzające nam w legalnym kupowaniu filmów czy seriali, w najbliższym czasie raczej się nie zmienią. Pomóc na polskie piractwo może jakiś niesamowity serwis VOD, ale... też niekoniecznie. W badaniach ministerstwa kultury bowiem aż 23 proc. osób zadeklarowało, że mając do wyboru dostęp płatny lub bezpłatny, wybierze darmowe.
Prawniczka Katarzyna Gryga, specjalistka ds. prawa autorskiego i prowadząca program "Przepis na prawo" w TVP.Info wskazuje, że to właśnie raczej nasza mentalność powoduje piractwo, a nie trudno dostępne treści. – W Polsce pokutuje ciągle kuriozalne tłumaczenie, że jak jakiś film/serial jest trudno dostępny lub niedostępny na polskim rynku to... mogę go sobie ukraść. Ponieważ jest to mniej namacalne, niż kradzież np. samochodu z parkingu. Myślimy: „ale jaka kradzież? Przecież ja tylko oglądam!” – wyjaśnia Gryga.
Specjalistka dodaje jednak, że drugą kwestią, przez którą tak masowo piracimy, jest "ciągłe niezrozumienie istoty praw autorskich". – Jako że sama bywam twórcą, tym bardziej mnie zaskakuje postawa osób, które z własności intelektualnej żyją. Np. graficy którzy mi mówią, że coś nielegalnie ściągają i uważają, że to jest OK, ale są święcie oburzeni jak ich grafiki ktoś kradnie ze strony internetowej. Mentalność Kalego? W Polsce bardzo by się przydała kampania społeczna i to z naciskiem nie na to, że ktoś ze swojej twórczej musi się utrzymać, ale że nielegalne ściąganie/kopiowanie to po prostu wstyd i obciach – podkreśla Gryga.