Pamiętacie wędrującego krasnala z filmu „Amelia”? Ja, przyznaję, próbowałam wyprzeć go z pamięci, ale wrócił do mnie w postaci Lecha Wałęsy. Niestety, nasz narodowy bohater podróżuje po świecie, prezentując stroje a la Krzysztof Kononowicz (aka „Moje miasto to Białystok”) lub Gracjan, który onegdaj był twarzą salonów z elektroniką. Co gorsza, upublicznia materiały tak miażdżące pod względem estetycznym, że przez moment zastanawiałam się, czy to nie jakaś prowokacja głównego bohatera. Gracjan reklamował „żer dla skner”, natomiast „Lechu na Florydzie” stał się pożywką niewybrednych żartów i ogólnonarodowych drwin. My, Polacy, lubimy przaśne klimaty, wąsy i kaszanki, doceniamy prezydenta-gajowego oraz przewiewne klapki, ale nie przepadamy za tym, żeby z nas się śmiano. A Wałęsa, symbol Solidarności, to przecież my. We, the people… Lechu pozuje na tle narodowych emblematów z przejęciem godnym zapalonego turysty. Jakby urwał się właśnie z objazdowej wycieczki, by sfotografować się z atrakcyjnym pejzażem za plecami. Brakuje mu tylko „nerki” wypełnionej obcą walutą. I kolorowej parasolki. Szef PR-u Lecha Wałęsy powinien usiąść i pomyśleć nad swoim życiem. A Szymon Majewski powinien zapłakać, że tego wcześniej nie wymyślił.