Prawo i Sprawiedliwość zapraszając na listy wyborcze profesorów realizuje taktykę kontrastu: „my mamy ludzi z topu intelektualistów, wy - sportowców i celebrytów”. Warto to docenić, ale niewiele wskazuje na to, że panowie profesorowie będą lokomotywami, które pociągną partię Kaczyńskiego do zwycięstwa. A już wystawienie prof. Waldemara Parucha przeciwko popularnemu Michałowi Kamińskiemu w Lublinie wygląda na wywieszenie białej flagi.
Politycy PiS od początku podkreślali, że w wyborach do Parlamentu Europejskiego partia postawi na doświadczoną ekipę ludzi o „wysokich kwalifikacjach intelektualnych”. „Liderami list są albo doświadczeni politycy parlamentarni, albo nasi dotychczasowi europosłowie, którzy się sprawdzili. Kolejną grupą są eksperci dotychczas niezwiązani bliżej z partią. Staraliśmy się, żeby klucz był czytelny: liczy się merytoryka” – mówił kilka dni temu w rozmowie z PAP jeden z nich.
I rzeczywiście. Wśród kandydatów są m.in. zaprawieni w europarlamentarnym boju Ryszard Legutko i Ryszard Czarnecki, wypróbowani w kraju politycy typu Karol Karski i Anna Fotyga oraz pozostający dotąd poza partią eksperci, np. prof Zdzisław Krasnodębski i prof. Andrzej Zybertowicz. Już sam sposób ich doboru jest w kampanii atutem, bo inne partie zasłynęły promocją takich „ekspertów”, jak były piłkarz Maciej Żurawski (SLD) czy były trener kadry piłkarzy ręcznych Bogdan Wenta (PO). Wyborca widzi, że PiS na takim tle bardzo pozytywnie się wyróżnia.
Kluczowe dla partii Kaczyńskiego jest jednak pytanie: czy samo wrażenie, że w przeciwieństwie do rywali nie gra cynicznie celebrytami, wystarczy, by odnieść zwycięstwo. I tu można mieć poważne wątpliwości. Po pierwsze, niektórzy kandydaci z klucza partyjnego są po prostu słabi: Karski w ostatnich wyborach parlamentarnych dostał prawie 3 tys. głosów i nie zdobył mandatu, a była posłanka Hanna Foltyn-Kubicka, która teraz ma „dwójkę” w Warszawie, dwukrotnie bezskutecznie walczyła o miejsce w PE.
Po drugie, profesorowie, raczej bez doświadczenia w polityce, rzuceni zostali do rywalizacji z przeciwnikami wagi ciężkiej. Prof. Krasnodębski w Warszawie będzie walczył o głosy z Jackiem Kurskim, Pawłem Kowalem i przede wszystkim Danutą Huebner z PO, którą w ostatnich wyborach poparło ponad 311 tys. osób. Prof. Zybertowicz w Kujawsko-Pomorskim stoczy pojedynek z byłym ministrem finansów Jackiem Rostowskim.
Najbardziej ewidentny jest przypadek prof. Waldemara Parucha, wykładowcy na Uniwersytecie Marii Skłodowskiej-Curie, który w Lublinie ma za przeciwnika nowego „platformersa” Michała Kamińskiego. Jak wynika z doniesień „Rzeczpospolitej”, w samym PiS odzywają się głosy, że trzeba było postawić na mocniejszego kandydata. A tak, „Misiek” już dziś może otwierać szampana. „Wygląda to tak, jakby na Lubelszczyźnie PiS się poddało” – napisał na Twitterze socjolog Marcin Palade.
– To jest pytanie o to, czy ci kandydaci będą potrafili dotrzeć do wyborców, w co można wątpić, bo nie mieli takich doświadczeń. PiS wielokrotnie starało się grać kartą intelektualną i do tej pory nigdy to nie wychodziło. Przypomnijmy sobie choćby profesorów z komisji Macierewicza czy profesorskie wypowiedzi Krystyny Pawłowicz. Jeśli to ma być element strategii, to Kaczyński już może zakończyć kampanię - komentuje dla naTemat dr Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Problematyczna jest też odpowiedź na pytanie, czy profesorowie Zybertowicz i Krasnodębski mogą zdobyć dla PiS nowych wyborców. Dotychczas i tak byli przecież identyfikowani jako sympatycy tej partii, więc trudno powiedzieć, by ich obecność na listach była nowym otwarciem partii na środowiska inteligenckie. – Oni mierzą wyłącznie w twardy elektorat, w jądro elektoratu PiS. Dla wyborców tej partii to i tak będzie jak powrót do domu, bo ci intelektualiści od dawna byli wierni tej opcji – dodaje Jabłoński.
A jak na to odpowiadają współpracownicy Kaczyńskiego? Zaskakująco. Wiceprezes PiS Adam Lipiński w rozmowie z naTemat otwarcie przyznaje wręcz, że kandydatury profesorów niosą za sobą ryzyko gorszego wyniku wyborczego. – Ale wie pan co, trudno. Nie chcemy mieć delegacji z innego klucza. Za wszelką cenę nie chcieliśmy wystawiać celebrytów, bo to okłamywanie opinii publicznej. Tylko fachowcy plus doświadczeni posłowie – podkreśla.