Sobotnie spotkanie premiera Donalda Tuska z protestującymi w Sejmie rodzicami niepełnosprawnych dzieci zamieniło się w kolejną pyskówkę. Rodzice nie przyjęli propozycji premiera, by przyspieszyć podnoszenie wysokości świadczeń i w trzech etapach dojść do poziomu płacy minimalnej. Po godzinie rozmowy zakończyły się bez jednoznacznego porozumienia.
Sytuacja osób wychowujących niepełnosprawne dzieci jest wyjątkowo trudna, więc trudno się dziwić, że i drugie spotkanie z premierem szybko przerodziło się w emocjonalną kłótnię. Oprócz protestujących rodziców atmosferę od początku podgrzewali jednak także politycy opozycji. Taką okazję do wypunktowania premiera Donalda Tuska wykorzystał przede wszystkim poseł Arkadiusz Mularczyk z Solidarnej Polski. Swoje pięć minut chciał mieć także Piotr Ikonowicz, jednak debatujące z szefem rządu kobiety nie pozwoliły mu dojść do słowa.
Rodzice chcą pieniędzy "tu i teraz"
W sobotę Donald Tusk przedstawił rodzicom niepełnosprawnych dzieci plan zakładający trzy etapy dochodzenia do chwili, gdy w roku 2016 wypłacane im świadczenia osiągną poziom płacy minimalnej. W praktyce propozycja premiera wygląd tak, iż w ciągu kilku dni przygotowane zostałyby przepisy pozwalające na zwiększenia świadczenia do 1000 zł netto już 1 maja. Następnie do 1200 zł od 1 stycznia 2015 roku i poziom płacy minimalnej od roku 2016.
- W środę, na prośbę ministra pracy, powinna spotkać się komisja sejmowa. Dostanie ten projekt ustawy i jak sądzę, przyjmie go bez zbędnych dyskusji, co umożliwi szybkie wejście na ścieżkę legislacyjną - wyjaśniał Tusk. Środki na dodatkowe wydatki mają pochodzić głównie z planu rządu na budowę i remonty dróg lokalnych.
Tę propozycję rodzice szybko odrzucili. - Pan powiedział, że osoby niepełnosprawne są najbliższe pana sercu, ale pan nie dba o te osoby. Proszę powiedzieć, czy będzie pan pomagał osobom niepełnosprawny - pytały tylko rozemocjonowane kobiety. Donald Tusk przypominał jednak, iż ich postulaty są stopniowo realizowane, a w Polsce jest jeszcze mnóstwo innych poszkodowanych grup, którym należy pomóc, a które muszą na nią czekać dłużej.
"Dlaczego pan pierwszy wszedł z butami na Ukrainę" Podobnie jak w piątek, nie brakowało argumentów odnoszących się do tego, iż premier zdaje się bardziej zajmować sprawami Ukrainy, a nie problemami społecznymi w kraju. - Dlaczego pan pierwszy wszedł z butami na Ukrainę - krzyczała jedna z protestujących kobiet. Inna przypominała, że w Wielkiej Brytanii osoby w jej położeniu mogą liczyć nawet na 1000 funtów miesięcznie, a w Polsce podstawowe świadczenie to równowartość 36 euro.
Kiedy wyraźnie widać było już, że w sobotę premierowi nie uda się wypracować porozumienia z protestującymi, do głosu doszła przede wszystkim polityka. - Słyszeliśmy o winach, knajpach. Jak panu nie wstyd? - pytał poseł Arkadiusz Mularczyk odnosząc się do afer związanych z wydatkowaniem pieniędzy z subwencji w PO. Poseł twierdzi bowiem, że pieniądze na świadczenia znalazłyby się dzięki rezygnacji finansowania partii politycznych z budżetu państwa.
Nikomu nie zależy na porozumieniu?
Polityk Solidarnej Polski starał się też podkreślić, iż to "przez niego premier ma problem z protestem w Sejmie", gdyż to on pomógł rodzicom dostać się do gmachu parlamentu. Tego politycznego spektaklu protestujący nie wytrzymali i wkrótce po odzyskaniu głosu liderujące protestowi młode kobiety postanowiły zerwać rozmowy.
Z obecnych ustaleń wynika zatem, iż protest na sejmowym korytarzu będzie trwał nadal. Mimo iż premier zapowiedział, że prawdopodobnie i tak rozpocznie realizację przedstawionego dziś planu.