Rodzice niepełnosprawnych dzieci, którzy zorganizowali w Sejmie protest okupacyjny, z pewnością zasługują na empatię i szacunek. Wątpliwości budzi jednak to, jaką metodę zastosowali. Bo czy teraz każda potrzebująca grupa będzie mogła wymuszać realizację swoich, często słusznych postulatów, blokując sejmowe korytarze? Gdzie jest granica, którą rozdzielimy naprawdę zdesperowanych od tych, którzy chcą poprawić swój los, stosując szantaż moralny?
Od środy w Sejmie protestuje około 20 osób - rodzice ze swoimi niepełnosprawnymi dziećmi. Na dziś sytuacja wygląda tak, że premier Tusk przedstawił im propozycję: stopniowe podwyższanie świadczenia pielęgnacyjnego aż do 1300 zł. Ten poziom zostałby osiągnięty w styczniu 2016 roku (podwyżki obejmą ponad 100 tys. osób). Nie zgodzili się jednak na to i deklarują, że będą okupowali budynek parlamentu, dopóki rząd nie zgodzi się na wzrost świadczenia do poziomu płacy minimalnej.
Szantaż? Gra?
Choć nikt nie ma wątpliwości, że takim rodzinom należy się pomoc, coraz częściej pojawiają się głosy krytykujące postawę protestujących. „Największym dramatem rodziców niepełnosprawnych dzieci jest to, że ktoś ich zmanipulował, wprowadził do Sejmu i zostawił. Dzieci są dla mnie wartością największą, a teraz leżą one na podłogach. (…) To jest coś makabrycznego. Rozumiem ich problemy, ale nie można ich rozwiązywać w ten sposób i grą dziećmi” – oburzała się na antenie TVN 24 Henryka Krzywonos.
– Oni byli oburzeni, że ktoś im mówi: aby wam dać, trzeba komuś innemu zabrać. Ciągle żyją w przekonaniu, że pieniądze spadają z nieba. Nie zmienia to faktu, że nie mają żadnego pola manewru i państwo musi zrobić wszystko, by świadczenia były podniesione – mówiła dziś w TOK FM publicystka „Gazety Wyborczej” Dominika Wielowieyska.
Wszystkie podobne komentarze sprowadzają się do wniosku: postulaty słuszne, metoda niekoniecznie.. Jak przekonuje w rozmowie z naTemat socjolog prof. Ireneusz Krzemiński, opiekunowie chorych dzieci postawili społeczeństwo i polityków w „sytuacji pata moralnego”. Większość powie „biedne dzieci, biedni rodzice, niech państwo da”, bo po prostu nie wypada inaczej.
– To jest szantaż trudny do odparcia. Kiedy pojawiały się pierwsze relacje z tego protestu, jeden z moich przyjaciół zdenerwował się i stwierdził, że przecież jest wiele innych grup ludzi, na czele ze staruszkami skazanymi na wegetację, których sytuacja też jest dramatyczna. Różnica jest tylko taka, że oni nigdy nie przyjdą do Sejmu, by domagać się pomocy dla siebie. A gdyby przyszli, pokazali, jak im ciężko, pewnie musieliby dostać. To jest celna obserwacja – ocenia.
Według socjologa potrzeba dużej delikatności wobec rodziców niepełnosprawnych dzieci, ale nie można dać się ponieść fali populizmu, którą prowokują m.in. politycy wspomagający protest.
– Coraz wyższe oczekiwania są konsekwencją mentalności wyniesionej z komunizmu: państwo musi dać. Pytanie, który z Polaków zgodziłby się, by do podatku doliczono mu 10 zł na potrzebujących? To, czego nam dziś trzeba, to racjonalność. Rzeczowa dyskusja, skąd, ile i dla kogo wziąć pieniądze. Wydaje mi się, że ta propozycja Tuska mogła taką dyskusję rozpocząć. Ale ci rodzice zgłaszają już nie postulaty, ale żądania – podkreśla Krzemiński.
Dla kogo wyjątek od reguły
„Dylemat” w sprawie okupacji Sejmu ma też dziennikarz „Polityki” Jacek Żakowski. Wnioski wyciąga jednak inne, bo według niego sytuacja rodzin z osobami niepełnosprawnymi jest „nadzwyczajna” i usprawiedliwia odejście od normy. – A norma jest taka, że protest okupacyjny nie jest sposobem na wymuszanie realizacji postulatów. Mój jedyny problem w tym konkretnym przypadku to obecność tych chorych dzieci w Sejmie. Jednak poza tym uważam, że sytuacja wymagała ekstremalnych kroków. Inaczej nikt by prawdopodobnie rodziców nie usłyszał – mówi naTemat.
– To jest wyjątek. Gdyby prezenter telewizyjny poszedł okupować Sejm, to bym uważał, że przesadza. Tutaj przesady nie ma. Oni siedzą, nie paraliżują pracy Sejmu i apelują do sumień. To nie może być powszechne, ale w skrajnych sytuacjach trzeba się na to zgodzić – dodaje. Od razu jednak nasuwa się pytanie: kto będzie oceniał, która sytuacja jest naprawdę skrajna i która grupa zasługuje na pomoc?
Żakowski uważa, że rząd znalazł się teraz w niełatwym położeniu. – Co prawda mówimy o niewielkiej kwocie, ale pojawią się pytania, także populistyczne, czy wkładamy pieniądze w trafne inwestycje. Zawsze łatwo powiedzieć, że 10 km ekranów drogowych mniej i mamy na świadczenia. Z drugiej strony będzie dylemat, komu zabrać – zaznacza.
Dylematów nie mają za to politycy, dla których protest w Sejmie stał się łakomym kąskiem. Jeśli potrwa dłużej, może stać się nawet jednym z głównych tematów kampanii wyborczej. Niepełnosprawne dzieci tłem walki o stołki w Brukseli – na pewno nie tego spodziewali się ich rodzice.