– Te dziewczyny powinny pójść do domu obiecując, że wkrótce wrócą do Sejmu, ale nie same. Przyjdą z ojcami i matkami także dzieci pełnosprawnych, które przez państwo są zaniedbywane. Jest mnóstwo grup, które powinny się zjednoczyć w sprzeciwie wobec polityków – mówi w "Bez autoryzacji" Paweł Kukiz, lider "Oburzonych", który odwiedził protestujących w Sejmie rodziców niepełnosprawnych dzieci.
Paweł Kukiz: Po pierwsze dlatego, że zostałem zaproszony, a po drugie sam jestem ojcem niepełnosprawnego dziecka, więc doskonale wiem, co te matki czują. Różnica polega jedynie na tym, że Bogu dzięki mam więcej pieniędzy. Po prostu zarabiam więcej niż przeciętny obywatel. To spotkanie było dla mnie dużym przeżyciem. Dopiero po kilku godzinach tak naprawdę emocje ze mnie zeszły.
Nie chciał pan wystąpić przed kamerami.
Bo to nie była chęć manifestowania czegokolwiek czy pokazania się. Byłem zaskoczony ilością kamer i rzeczywiście starałem się ich jak najbardziej unikać. Odszedłem z 2-3 osobami na bok, by porozmawiać o tym, co dla nich istotne. Tak jak rozmawiam z ludźmi, których spotykam w szpitalach przy okazji wizyt z córką.
Co im pan powiedział? Radził pan, by kontynuowali protest?
Według mnie ten protest powinien się zakończyć, bo niczego więcej nie da się osiągnąć. Te dziewczyny swoją determinacją i silą, sposobem rozmawiania z premierem, pokazały, jakie są silne. Powinny pójść do domu obiecując, że wkrótce wrócą do Sejmu, ale nie same. Przyjdą z ojcami i matkami także dzieci pełnosprawnych, które przez państwo są zaniedbywane.
Z „Oburzonymi”?
Ja nie lubię tego słowa. Z normalnymi ludźmi. To nie jest kwestia oburzenia, a walczenia o państwo i prawo. My zaczynamy traktować polityków, jak arystokrację, która stoi ponad nami. Odnoszę wrażenie, że partie polityczne urynkowiły sobie obywateli. Myślą, że my jesteśmy ich pracownikami, a jest odwrotnie. To my jesteśmy ich pracodawcami. Jest mnóstwo grup, które powinny się zjednoczyć w sprzeciwie wobec polityków.
A kto pana zdaniem odpowiada za sytuację rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi. Wszyscy politycy?
To na pewno nie jest kwestia tylko PO i o tym też w Sejmie rozmawialiśmy. Za rządów SLD czy PiS też ta pomoc odbywała się na zasadzie jałmużny. To nie jest tak, że Tusk obniżył te świadczenia. Natomiast oczywiście składał obietnice bez pokrycia, co specjalnie nie dziwi. Te dziewczyny wyraźnie komunikowały: „wszyscy jesteście tacy sami”. Najbardziej mi się podobało to, jak spuentowały wypowiedź premiera, który nawet nie wie, o czym mówi.
Kiedy zaproponował, żeby poszły do domu przespać się z piątku na sobotę, bo przecież nie będą spały na niewygodnych fotelach, zaśmiały się, bo przecież te fotele to luksusy w porównaniu ze szpitalnymi podłogami koło łóżek dzieci. 820 zł – tyle przypada na utrzymanie dwóch osób: dziecka i kobiety. Bo matki często zostają same. W sytuacji takiej, że dziecko jest oddane do bidula, a potem trafia do rodziny zastępczej, państwo płaci ponad 3 tys. zł.
Od kilku dni przy protestujących rodzicach pojawiają się politycy. Najbardziej aktywny jest chyba Arkadiusz Mularczyk. Jak oni to przyjmują?
Trudno to jednoznacznie ocenić. Z jednej strony dobrze, że ktokolwiek się tym zainteresował. Przecież to Ruch Palikota jakiś czas temu pierwszy wprowadził te matki do Sejmu. Postawa Solidarnej Polski czy Mularczyka jest dziś pozytywna, tak jak wtedy Palikota. Nie uważam też, by skandalem były te jego wypowiedzi, że można było sytuację wykorzystać do ruchów marketingowych. Każda partia w ten sposób to wykorzystuje. On powiedział głośno to, co inni mówią po cichu.
Kiedy zakończy się ten protest?
Chciałbym, by jak najszybciej. Za chwilę spowszednieje i o ile dzisiaj te matki spotykają się z bardzo pozytywnymi reakcjami, może się okazać, że ludzie będą znużeni i zaczną zwracać uwagę na rzeczy, które odwrócą tę przewagę sympatii.