Ministerstwo Sportu chociaż wspiera pomysł ściągnięcia do Krakowa Zimowych Igrzysk Olimpijskich, zdaje się dystansować od potknięć Krakowa. – Przy dzisiejszej sytuacji wiadomo, że większość ludzi powie, że po co nam to i lepiej wydać na emerytów na ochronę zdrowia czy na potrzebujących – mówi w "Bez Autoryzacji" Andrzej Biernat, minister sportu.
Ile Pana resort przeznaczy na walkę o Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Krakowie w 2022 roku?
To nie jest tajemnica, wszystko przeszło przez komisję sejmową. To 12 mln 700 tys. zł w tym roku. Jeżeli pomyślne będą pierwsze rozstrzygnięcia, bo jeżeli nie, to ok. 6 mln.
Jak ministerstwo kontroluje wydawanie tych pieniędzy przez Komitet Konkursowy?
Podpisaliśmy z miastem umowę na dofinansowanie tej aplikacji i są ujęte poszczególne elementy na co mogą zostać wydane pieniądze z dotacji ministerialnej.
Czy określono też jak te pieniądze wydawać?
Tylko na co.
Czyli nie zapisano obowiązku organizowania przetargów, władze Komitetu mogą te środki wydawać według własnego uznania?
Wszystko jest zgodnie z umową.
Nie rażą pana takie wpadki jak słaby logotyp za 80 tys. zł czy marny spot telewizyjny? To wszystko było zamówione bez przetargów, z wolnej ręki.
Logotyp zamówiło miasto Kraków, a nie ktoś z Komitetu. Ale kiedy pojawiają się takie doniesienia próbujemy dowiadywać się, czy te decyzje dotyczące naszych pieniędzy są zgodne z umową. Staramy się na bieżąco kontrolować nasze finanse.
Rozumiem, że dotychczas żadnych nieprawidłowości ministerstwo nie wykryło?
To dzieje się kilka tygodni dopiero, a żeby skontrolować dokumenty one muszą najpierw do nas dotrzeć. Kiedy pojawia się coś, co nas niepokoi prosimy o wyjaśnienia. A ostateczna kontrola będzie prowadzona przez nasz departament kontroli.
Wysłaliście już jakieś zapytania, prośby o wyjaśnienia?
Niedawno podpisaliśmy umowę na przygotowania aplikacyjne, w niej określono na co mogą być wydane nasze środki. Skontrolujemy jak to zrealizowano, ale proszę dać nam czas.
Rozumiem, że w całych staraniach chodzi też o wypromowanie regionu. Czy w takim razie nie lepiej było prawie dwa miliony wydane na emisję spotu w polskich telewizjach przeznaczyć na reklamę w CNN, BBC czy Al Jazeera?
Ministerstwo sportu przygotowywało tę kampanię i wytypowało media i w Polsce i na świecie. U nas też to było potrzebne, bo jeśli ktoś ma hotel to nie promuje go tylko za granicą, bo Polacy i tak przyjadą. Kampania powinna być wewnątrz i na zewnątrz. Tym bardziej, że oczekujemy przyzwolenia społecznego, a przynajmniej wśród dziennikarzy go nie ma.
Jest pan zwolennikiem referendum?
To pytanie powinno być zadane wcześniej, kiedy Kraków decydował się aplikować. To sprawa prezydenta Krakowa.
Jacek Majchrowski chce pytać mieszkańców w referendum.
Ale nie teraz jest na to czas. Przy dzisiejszej sytuacji wiadomo, że większość ludzi powie, że po co nam to i lepiej wydać na emerytów czy na ochronę zdrowia czy na potrzebujących. Ale wtedy pytanie, po co w ogóle wydawać pieniądze na sport?
Czyli pana zdaniem jest za późno na referendum?
Nie, nie jest za późno, bo jeszcze się nic nie zdarzyło. Złożyliśmy tylko wniosek aplikacyjny, ale referendum może być sygnałem, że Kraków tych Igrzysk nie chce.
Jaką rolę w tym procesie, i to nie tylko oficjalną, pełni pani poseł Jagna Marczułajtis-Walczak?
Jest przewodniczącą Komitetu Organizacyjnego i współpracuje z Krakowem. To jest jej rola.
Określiłby pan ją jako głównego pomysłodawcę, motor tych starań, to od niej wyszła inicjatywa?
Miastem aplikującym, głównym organizatorem jest miasto Kraków, nie Ministerstwo Sportu, nie pani Jagna Marczułajtis, tylko miasto, które przyjęło na siebie obowiązek aplikacji i obowiązek organizacji Igrzysk.
Ale dzisiaj prezydent Majchrowski jest w cieniu, a twarzą tej inicjatywy jest pani poseł.
To szefowa Komitetu, więc proszę się nie dziwić. Poza tym jest olimpijką i na pewno jest zdeterminowana, by tej aplikacji pomóc. Na pewno jest takim dobrym duchem tego komitetu, a czy tak powinno być czy nie, to pytanie do głównego aplikanta, czyli władz miasta Krakowa.
Nie boi się pan zawodu, jakiego doświadczyliśmy po Euro 2012?
O jakim zawodzie pan mówi?
Miał być wielki skok jeśli chodzi o infrastrukturę, a sporej części inwestycji nie zrealizowano. Nadal trudno dostrzec korelację między Euro a rozwojem turystyki.
Milion turystów rocznie więcej to niedostrzegalna korelacja? Taki jest efekt Euro, to nie jest mało. A jeśli chodzi o infrastrukturę, to większość z tych zamierzeń już jest realizowana, w tej chwili rozbudowuje się drogi i remontuje tory kolejowe. Te najbardziej kosztowne i energochłonne inwestycje dzieją się niezależnie od Igrzysk. One na pewno byłyby przyspieszaczem, ale mamy dosyć dużo czasu, żeby to dokończyć.
Nie ma tej presji jak przy Euro 2012. Poza tym jesteśmy w innym miejscu rozwoju infrastruktury niż byliśmy w 2007 roku. Większość zagrożeń, jakie mieliśmy przy Euro jest wyeliminowana. Nawet infrastruktura sportowa, która miałaby na Igrzyska powstać, nie jest tak czasochłonna i tak kosztochłonna jak projekty związane z Euro.
Szacunki mówią, że ta impreza może kosztować nas 20 mld zł.
To poproszę tego, który mówi 20 mld, żeby enumeratywnie wyliczył inwestycje z Igrzyskami i przypisał do nich kwoty, które dadzą w sumie 20 mld zł. Możemy rzucać kwotami, mogę powiedzieć 30 mld, albo 50 mld. Z tego co wiem Igrzyska nie będą droższe niż w Vancouver. Według naszych szacunków budowa obiektów sportowych i pozasportowych to ok. 534 mln dolarów.
A infrastruktura?
Ale mamy doliczać drogę do Zakopanego albo do Chopoku? Infrastruktura i tak powstaje, jest przetarg na drogę S7. To też wliczać do kosztów Igrzysk? Mówmy o kosztach ściśle związanych z tą imprezą. Może te 20 mld to suma wszystkich inwestycji w Małopolsce od 2014 do 2022 roku, to może da taką kwotę.
Niezależnie czy to 20 mld zł czy 1,5 mld zł, pojawiają się argumenty wysokiego deficytu, zadłużenia państwa. Niektórzy politycy mówią, że te pieniądze lepiej dać matkom dzieci niepełnosprawnych, które protestują w Sejmie.
To jest tak, jak z tym torem lodowym. Nie ma takiego w Polsce, a zdobyliśmy trzy medale olimpijskie, więc dziennikarze pytają dlaczego nie ma. Kiedy on powstanie będą pytania „A kto to utrzyma? A dlaczego tak drogo? A czy nie mamy innych potrzeb?”. To standardowe pytania, a w zależności od okoliczności zmienia się tezę i nastawienie do inwestycji.
I za chwilę spyta pan, czy te obiekty są nam potrzebne, kto to utrzyma, czy one są przystosowane do wykorzystania cały rok, czy nie można było zbudować mniejszych, po co nam takie duże obiekty? I takie pytania będzie mi pan zadawał w nieskończoność. Czy ktokolwiek na świecie buduje obiekt sportowy z założeniem, że on się w ciągu kilku lat zwróci?