"System legalnej korupcji" – tak europoseł Marek Migalski nazywa w swojej książce zachęty i ułatwienia w Parlamencie Europejskim, które sprawiają, że parlamentarzysta skupia się nie na pracy, a na przywilejach i zarabianiu pieniędzy. – Nie mogę udawać świętej krowy i mówić, że ja te wszystkie pieniądze oddałem, bo wystarczy sprawdzić moje zeznanie podatkowe, by się przekonać, że w wyniku pięciu lat w PE stałem się bardzo bogatym człowiekiem. Ale mogę opisać prawdę. Moim narzędziem jest słowo – przekonuje w "Bez autoryzacji".
Po co pan w ogóle napisał tę książkę? I dlaczego właśnie teraz, po 5 latach w europarlamencie?
Z dwóch powodów. Po pierwsze, chciałem napisać trochę prawdy, bo wyborcom, zwłaszcza w obliczu wyborów do Parlamentu Europejskiego, ona się należy. Dla mnie ważne jest to, by oni wiedzieli, jakich ludzi i do jakiego ciała wybierają. Ta książka ma być jednym z elementów swego rodzaju „vademecum wyborcy”. Drugi, prostszy, ale nie mniej istotny powód jest taki, że razem z wydawcą traktujemy książkę jako przedsięwzięcie biznesowe. Chcemy zarobić na tym pieniądze.
Kreuje się pan trochę na jedynego sprawiedliwego, a, jak powiedziałem, od 5 lat korzysta pan z narzędzi, które opisane są w książce. To dlatego, że nie ma pan szans na reelekcję, więc nie ma też nic do stracenia?
Nie uważam, że nie mam szans. W ostatnich dwóch sondażach Polska Razem miała 5 proc. poparcia i w moim przekonaniu przy takiej frekwencji wyborczej, kiedy do urn pójdą głównie wykształceni i z dużych miast, taka partia, jak Jarosława Gowina, ma ogromne szanse. Druga rzecz jest taka, że ja już w pierwszym wywiadzie jako europoseł powiedziałem, że mechanizmy w parlamencie są absolutnie demoralizujące. Na przykład każdy zarabia trzy razy więcej niż prezydent Polski. To nie jest więc tak, że nagle zacząłem się kreować na sprawiedliwego. Od zawsze uważałem, że warunki, jakie stwarzane są tym europejskim mandarynom, są co najmniej niemoralne, a na pewno niepotrzebne. Akceptuję to, że mamy pieniądze na asystentów czy darmowy telefon na cały świat, bo taka jest nasza praca. Ale dlaczego kierowca ma po nas przyjeżdżać i otwierać nam drzwi? Po prostu tego nie rozumiem. To wprowadza element odseparowania „wybrańców narodu” od narodu.
Bije się pan w piersi? Sam pan korzystał i korzysta z przywilejów.
Akurat za trzy godziny będę leciał Ryanairem, bo muszę być na konkretną godzinę w parlamencie. Owszem, nigdy nie miałem problemu z tym, że koledzy brali dłuższe loty z międzylądowaniem, żeby nabić sobie więcej mil. Nie mogę udawać świętej krowy i mówić, że ja te wszystkie pieniądze oddałem, bo wystarczy sprawdzić moje zeznanie podatkowe, by się przekonać, że w wyniku pięciu lat w PE stałem się bardzo bogatym człowiekiem. Nie jestem jedynym sprawiedliwym, nie chodzę w worku pokutnym. Nie mogę powiedzieć, że nie będę brał pieniędzy, bo mnie na to nie stać i to byłoby bez znaczenia. Moim narzędziem jest słowo. Mogę tylko opisać prawdę. Nie mam złudzeń, że będę dostawał podobne pytania w stylu: „czemu pan się nie wycofał”. To jest los tzw. whistleblowerów, „dmących w gwizdek”, kiedy dzieje się coś nieprawidłowego.
Skoro zależy panu na prawdzie, to proszę powiedzieć, kto z polskich polityków najczęściej korzysta z systemu, który nazwał pan „systemem legalnej korupcji”.
Nie mogę. Z jednego powodu. Wszystko, co opisuję, wiem z drugich ust. Nigdy żaden europoseł nie powiedział: „słuchaj, jeżdżę z trzema kolegami autem i w ten sposób się rozliczamy”. Znam to z opisów, więc nie mogę rzucać oskarżeń, jeśli nie mam 100 proc. pewności. Ta książka nie miała być donosem na ludzi, a donosem na mechanizm. Podając nazwiska mógłbym kogoś skrzywdzić. W polityce pełno jest półprawd i nieprawd. Ktoś mógł mnie wprowadzić w błąd.
A nie jest tak, że politycy między sobą przechwalą się, kto więcej zaoszczędził, kto dostał więcej kasy?
Nie, to nie stanowi tematu przechwałek. Widzę nawet trochę wstydu. Europosłowie czują, że nawet jeśli to, co robią, jest bardzo często legalne, to jest to na tyle wstydliwe, że nie opowiadają o tym. Jeśli już, mówią o tym, że ktoś inny w taki czy inny sposób coś załatwił.
Jak zareagowali na tę książkę pana koledzy? Tego typu sprawy nie są u was tabu?
Bardziej była reakcja na tę towarzyską część książki, w której w kontekście politycznym opisuję personalia. Innych komentarzy raczej nie było. Natomiast przeżyłem formę ostracyzmu, kiedy pięć lat temu o tym mówiłem i złamałem tę zmowę milczenia. Były głosy, że teraz zaczną się nami interesować dziennikarze, że mówię o tym niepotrzebnie, że teraz wszyscy będziemy mieć kłopoty.
Co pan w tym "legalnym systemie korupcji" uznaje za najbardziej szokujące?
Oczywiście dla czytelnika są to kwestie finansowe, ale dla mnie kwintesencją jest nagroda dla Europosła Roku, bo pokazuje, jak daleko Parlament Europejski oderwał się od demokracji. To jest tak, że europosłowie sami wybierają najlepszych europosłów. Proszę sobie wyobrazić, że Sejm decydowałby, kto jest najlepszy. Byliby to oczywiście posłowie PO i PSL. Kiedy Róża Thun chwali się, że po raz trzeci wygrała plebiscyt, to nie wspomina, że wybrali ją europosłowie z tej samej grupy politycznej. Z dotychczasowych 18 nagród aż 12 przypadło EPP, 4-5 socjalistom, a po jednej dostawały mniejsze frakcje.
A co pan ma na sumieniu? Z którego mechanizmu skorzystał?
Nigdy nie zrobiłem tzw. łamańca, czyli celowej podróży z przesiadką, by uzyskać więcej mil. Przyznaję, że jeżdżę autem do Strasburga, ale to dlatego, że wychodzi szybciej niż samolot. Innych grzechów nie mam.