– Nie chciałam, żeby moja praca polegała na przepisywaniu tego, co ktoś już opisał, swoimi słowami. Promotor mi powiedział: "Pani Marto, to świetny pomysł, ale nie może pani tego napisać" – żali mi się 24-letnia studentka. Podobnych historii zebrałem kilka. Wszyscy narzekają na jedno: system nie pozwala studentom na kierunkach humanistycznych pisać naprawdę twórczych prac magisterskich. Co na to wykładowcy?
Marta studiuje stosunki międzynarodowe, chciała napisać pracę o wykorzystaniu social media w polityce międzynarodowej, na podstawie przykładów Rosji, Polski i USA. Pole do popisu jest tutaj szerokie: można analizować, w jaki sposób Rosja podczas wydarzeń na Ukrainie prowadziła kampanię dezinformacji, w jaki sposób komunikują się ze sobą na social media przedstawiciele państw, i tak dalej, i tak dalej.
Analiza? Dziękujemy pani
– Chciałam stworzyć pracę głęboką, poważną. Social media wiele zmieniły w polityce. W zasadzie nie istnieje jeszcze wielka literatura, którą mogłabym wykorzystać w pracy, najwyżej artykuły z prasy czy internetu, nierzadko pisane przez ekspertów. Ja chciałam oprzeć się głównie na analizie tego, co politycy robią na Twitterze i Facebooku – wyjaśnia Marta.
Promotor na to jednak się nie zgodził. – Powiedział, że taka praca nie będzie zgodna ze standardami prac magisterskich i musiałam ją zmienić – podkreśla 24-latka. – Teraz więc żmudnie siedzę w książkach i z pisania nie czerpię żadnej satysfakcji. To zwykła praca odtwórcza, a nie twórcza – żali się studentka.
Dobrego promotora szukam
Podobne narzekania wśród studentów kierunków humanistycznych są dość częste: chcemy zrobić coś kreatywnego, nowego, ale odbijamy się od biurokratycznej ściany. Medioznawca i wykładowca akademicki Damian Muszyński wskazuje jednak, że temat Marty dałoby się zrealizować – trzeba tylko chcieć.
– Taką pracę można by popełnić. Pomyśleć nad strukturą części teoretycznej, a część badawczą zrobić medioznawczą, z analizą medioznawczo-politologiczną. Mogłaby z tego wyjść całkiem ciekawa, teoretyczno-badawcza praca magisterska – twierdzi Muszyński.
Mój rozmówca zwraca jednak uwagę na to, na ile promotor czuł się pewnie w opisywanym przykładzie i na ile mu się chciało. – Bo to też kolejna kwestia, kompetencje promotora. On może nie czuć się pewnie i odrzucić temat uzasadniając to logicznie: brakiem swoich kompetencji w danym zakresie. Niestety też, takie tematy wymagają wysiłku od pracowników naukowych, a niektórym się po prostu nie chce. Choć teoretycznie powinno być coraz lepiej, bo studentów jest coraz mniej, więc wykładowcy mogą im poświęcać więcej czasu – wyjaśnia nasz bloger.
Muszyński dodaje, że to jest przewaga zachodnich uniwersytetów nad polskimi: tam do pracy wykorzystuje się praktyków, którzy mają świeżą wiedzę, pochodzącą z codziennej i aktualnej praktyki.
Wszystko da się ustalić?
Niestety, w Polsce tak nie jest – choć pojawia się pytanie, czy faktycznie ma to wpływ na magisterki, czy nie. Maciek, student zarządzania i marketingu, twierdzi, że tak – on sam chciał napisać pracę także w temacie social media, ale w zupełnie innym kontekście. Został "zgaszony" przez promotora i jak twierdzi, jego uczelnia po prostu nie dysponowała osobą, która mogłaby udźwignąć jego temat.
– Wymyśliłem magisterkę o wpływie obecności spółek giełdowych w social media na ich wyniki finansowe na przykładzie 3 firm. Nikt wcześniej czegoś takiego nie opisał. Chciałem, by było to analityczne, bym mógł pokazać coś nowego, zbadać i opisać zjawisko. Mój pomysł został od razu odrzucony. Musiałem zmienić temat i teraz, jak każdy, muszę opisywać to, co już dawno temu zostało powiedziane. Bez sensu – kwituje 24-latek.
Jacek Żakowski, który jest szefem katedry dziennikarska na warszawskim Collegium Civitas, dziwi się przypadkowi Maćka. – Dziwny promotor. Wydaje mi się, że sprawa wpływu social media na biznes jest bacznie badana przez firmy świadczące takie usługi na rzecz korporacji. Oni badają skutki działania w social media, dokonują ewaluacji. Nie wyobrażam sobie, że nie ma literatury do tego problemu – podkreśla dziennikarz.
Źródła są, ale...
Żakowski dodaje, że na pewno istnieją badania na taki temat, ale może trzeba do nich po prostu dotrzeć. – Może promotor nie zna kanałów dostępu do nich, a może studentka nie miała pomysłu, jak do takich badań dotrzeć – zaznacza. Dziennikarz uważa, że wykładowcy mogą uznawać tematy, do których nie ma literatury lub jest ona skromna, za pójście na łatwiznę.
– Rzecz też polega na tym, by znaleźć sobie odpowiedniego promotora. Każda rozsądna uczelnia ceni sobie studenta, który coś chce, bo większości studentów nic się nie chce. Jeśli trafi się ktoś, kogo coś kręci, to nawet jeśli jeden nauczyciel akademicki tego nie zauważy, to na pewno rozmowa z innym rozwiąże sytuację. Ja na przykład najbardziej cenię studentów zaangażowanych, którym coś się chce – wyjaśnia dziennikarz "Polityki".
Magisterka to nie odkrywanie Ameryki
Jednocześnie jednak Żakowski przyznaje, że praca magisterska rzeczywiście jest pracą, w której student ma wykazać, że potrafi posługiwać się podstawową metodologią, w tym przeglądaniem literatury. – Choć nie powinno to być małpowanie cudzej pracy – podkreśla.
Również prof. Mariusz Zawodniak, wykładowca Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy i nasz bloger przypomina, że praca magisterska ma mieć charakter naukowy, a nie publicystyczny. – Promotorem zawsze jest samodzielny pracownik naukowy i ma prawo uznać, czy praca spełnia warunki pracy magisterskiej w jego rozumieniu lub rozumieniu zasad dyplomowania. Praca z tematem, do którego nie ma literatury, choć trudno mi to sobie wyobrazić, miałaby charakter publicystyczny: byłaby interpretacją, analizą, a nie powinna być czymś takim – mówi prof. Zawodniak.
Nasz rozmówca zaznacza, że "magister to stopień zawodowy w danej dyscyplinie nauk" i dlatego praca magisterska musi spełniać pewne warunki i przypominać pracę naukową, a nie publicystyczną.
Jednocześnie jednak profesor wskazuje, że na każdej uczelni, kierunku, nawet katedrze, te warunki i zasady pisania prac będą inne. – Proszę pamiętać, że to, co określamy mianem zasady dyplomowania, nie jest określone w żadnej ustawie ani doprecyzowane żadnym rozporządzeniem ministra – przypomina prof. Zawodniak.
– Nie ma regulacji, żelaznych zasad, do których można się odwołać – podkreśla. Każda uczelnia ma pewną autonomię ustalania tych zasad, więc studenci – jeśli naprawdę im zależy – mogą o swoje walczyć. Pytanie tylko: czy jest sens, skoro i tak nasza praca potem staje się tylko zbędną makulaturą trzymaną przez uczelnię?