Na stronie Platformy Obywatelskiej obywatele zgłaszają swoje pomysły nowych przepisów. Jeden z nich brzmi: zwiększyć liczbę godzin przedmiotu "Podstawy Przedsiębiorczości" i jego formę. Młodzi, zdaniem pomysłodawcy, nie potrafią dobrze zarządzać swoim kapitałem, nie mają pojęcia o mechanizmach działania rynku, a bankowość to dla nich zagadka. Czy faktycznie polskiej młodzieży potrzeba więcej gospodarki?
Co to jest PIT? Jakie są progi podatków w Polsce? Jak policzyć ratę kredytu? Jak ocenić opłacalność danego konta bankowego? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi nie znają - zdaniem pomysłodawcy z witryny PO - młodzi ludzie, którzy właśnie skończyli liceum. Ministerstwo edukacji wprowadza obecnie reformy mające ułatwić zrozumienie otaczającego świata, zamiast uczenia się suchej i zbędnej wiedzy. Czy uczenie się o prawach rynku i gospodarki, a także bankowości czy finansów, powinno być równie ważne, co znajomość zasad reagowania związków chemicznych czy rodzaje gleby?
- Dzisiaj uczniowie potrafią mechanicznie rozwiązywać testy, ale na rynku gubią się jak kocięta - ocenia Krystyna Łybacka z SLD, była minister edukacji.
Jak jest dzisiaj?
Obecnie w podstawie programowej przedmiot "Podstawy przedsiębiorczości" jest dość rozbudowany. W jego zakres wchodzą m.in. tematy takie jak potrzeby człowieka, ich źródła i zaspokajanie, istota gospodarowania czy rola kapitału. Ale są też tak ogólne zagadnienia jak "czym charakteryzuje się człowiek przedsiębiorczy" lub "wyjaśnić, dlaczego warto być przedsiębiorczym".
Dopiero po kilku lekcjach zaczynają się bardziej gospodarcze tematy: funkcje gospodarstwa domowego, źródła jego dochodów, wydatki konsumpcyjne i inwestycyjne, planowanie budżetu. W programie znajdują się też ubezpieczenia, ich istota, rodzaje czy zasady naliczania składek. Zaraz potem jednak nauczyciel musi realizować cały dział o nazwie "Komunikacja interpersonalna", sprowadzający się do zasad autoprezentacji.
- Zakres zagadnień jest tak szeroki, że każdy nauczyciel może tam w zasadzie mówić o czym chce. Przy czym na wszystko nigdy nie starczy czasu, więc dużą część robi się po łebkach lub w ogóle - komentuje nauczyciel jednego z warszawskich liceów, pragnący zachować anonimowość. Jak zaznacza nasz rozmówca, część tematów z PP to rzeczy bardzo sensowne i przydatne, a część to "zbędne truizmy i ogólniki, z których nic nie wynika".
W praktykę, a nie teorię
Krystyna Łybacka, zapytana o obywatelski pomysł zmian w PP, przywołała pewną anegdotkę. Syn jej znajomego, gdy miał wyrazić opinię na temat tego przedmiotu, stwierdził krótko: "Po co mi to?! Przecież gdyby nauczycielka coś wiedziała o przedsiębiorczości, to nie pracowałaby w szkole!" Taka reakcja - mówi Łybacka - to logiczny i zasadny argument.
- Żeby uczniowie tak nie reagowali, trzeba zmienić formę zajęć. Zastanówmy się raczej nad tym, jak można pokazać, że tę teorię da się wykorzystać w praktyce - twierdzi
posłanka SLD. Prowadzenie sklepiku szkolnego, zakładanie wirtualnych przedsiębiorstw czy inwestowanie wirtualnymi pieniędzmi to te metody, które mogłyby zachęcić do zgłębiania tajników gospodarki. - Można też dyskutować o oszczędzaniu czy inwestowaniu pieniędzy, nawet kieszonkowego. W ten sposób młodzież świetnie by się bawiła, a przy okazji poznawała reguły rządzące rynkami.
Według byłej minister edukacji, do szkół można też zapraszać przedsiębiorców, którzy odnieśli sukces, czy ekonomistów, by rozmawiali z młodzieżą i pokazywali jak znajomość tych zagadnień pomaga w życiu.
Najpierw podstawy
Z takim podejściem nie zgadza się ekspert i członek zarządu Centrum im. Adama Smitha Ireneusz Jabłoński. - Wpychanie takich przedmiotów, kosztem innych, jest niewłaściwe. Przedsiębiorczość powinna być w szkołach policealnych, technikach czy na pierwszym roku studiów - ocenia Jabłoński.
- To, co proponuje Krystyna Łybacka jest bardzo fajne, ale jako zajęcia pozalekcyjne.
Zdaniem naszego rozmówcy kształtowanie młodzieży powinno iść w zupełnie innym kierunku. - Musimy stawiać na zdolność samodzielnego myślenia i wiedzę, umiejętność korzystania z niej. A nie da się lepiej nauczyć myślenia, niż na prawach podstawowych - podkreśla ekspert z Centrum im. Adama Smitha. Dodaje też, że zanim zacznie się cokolwiek liczyć, jak raty kredytu czy podatek do zapłacenia, należy najpierw dobrze nauczyć się matematyki - a z tym, obecnie, młodzi ludzie mają problemy.
- Szkolnictwo nie powinno ulegać modzie i trendom. Nie każdy musi być przedsiębiorcą, bo to cecha, którą posiada od 8 do 15 proc. ludzi. Albo się takim jest albo nie. Liceum to za wcześnie, by uczyć się o tych rzeczach - podsumowuje Jabłoński.
Małe pole manewru
Nawet gdyby założyć, że młodzieży potrzeba więcej przedsiębiorczości, to i tak na przeszkodzie stoją kwestie techniczne. - Zwiększyć liczby godzin nie można, bo trzeba by to zrobić kosztem innego przedmiotu. Oczywiście, PP jest potrzebne i ważne, wspaniale by było móc nauczać o tych wszystkich niezbędnych sprawach związanych z gospodarką, ale to niemożliwe - mówi nam Grażyna Filipiak, dyrektorka LO im. Władysława IV w Warszawie.
- Zmiana formy też niewiele pomoże, bo jeśli nauczymy czegoś 17-18 latków, to kiedy będą wchodzić na rynek pracy, przepisy zmienią się już kilka razy - wskazuje dyrektorka liceum. - Myślę, że i tak nauczyciele starają się to robić, przybliżać młodzieży reguły,
zasady funkcjonowania rynku i gospodarki, przynajmniej tak jest w naszej szkole - dodaje Grażyna Filipiak.
A wszystko i tak zależy od belfra
To ostatnie, optymistyczne założenie co do nauczycieli, weryfikuje zagadnięty przez nas Kamil, który niedawno skończył liceum. - Nasz nauczyciel zajmował się innym przedmiotem. I sam na początku przyznał, że PP nie lubi, a bierze je, bo brakuje mu do etatu - opowiada 20-latek. - Od razu zapowiedział, że będzie przerabiał to, co jest w podręczniku, ale się na tym nie zna - podsumowuje nasz rozmówca.
Nauczyciela jako najważniejsze ognisko tego procesu wskazuje Anna Stokowska, koordynatorka projektów z Centrum Edukacji Obywatelskiej. - Nic się nie zmieni, jeśli nie nauczyciel nie będzie potrafił dostosować swoich metod nauczania do specyfiki przedsiębiorczości - ocenia Stokowska. - Mam do czynienia z wieloma szkołami. Ale do nas zgłaszają się najczęściej nauczyciele, którzy sami próbowali już robić coś w tym kierunku, a ich uczniowie posiadają zazwyczaj pewien poziom wiedzy - opowiada ekspertka.
- Spotykam wielu nauczycieli, którzy biorą się za realizowanie projektów dotyczących przedsiębiorczości i robią to porządnie - dowodzi Stokowska. - Koniec końców, i tak wszystko zależy od nauczyciela. Należałoby raczej przyglądać się metodom nauczania i stawiać na te aktywne i praktyczne - podsumowuje nasza rozmówczyni.
Potrzeba czy nie potrzeba?
O ile trudno kłócić się z argumentem o nauczycielu jako najważniejszym elemencie edukacji, to nie da się ukryć, że młodzi ludzie wchodzą w dorosłość z coraz mniejszą wiedzą i umiejętnościami. Bynajmniej nie z zakresu specjalistycznych pojęć ekonomicznych, ale najbardziej prozaicznych spraw życiowych. Co to jest podaż, popyt albo giełda to niemal czarna magia. Tak samo jak lokaty, dywidendy, wybór korzystnego kredytu czy to ile zarobimy brutto, a ile netto i jaka między tym jest różnica.
- Młodzież zamiast uczyć się religii powinna zdobywać podstawową wiedzę makro i mikroekonomiczną oraz nabyć umiejętność właściwego lokowania i pomnażania kapitału - pisze na stronie Platformy pomysłodawca zmiany. Czyżby kolejna cegiełka do zmiany w systemie edukacji, który ewidentnie, od kilku lat, nie sprawdza się w najważniejszym egzaminie - życiu?
Jeżeli dobrze rozumiem cel zmian w nauczaniu historii, to mają one owocować zwiększeniem kreatywności młodych pokoleń, czyli z grubsza tym samym, czym miały owocować poprzednie. CZYTAJ WIĘCEJ