Jest źle. W zestawieniu kosztów pracy Polacy zajęli jedno z ostatnich miejsc – w Polsce płaci się 7,2 euro za godzinę pracy. W rankingu Eurostatu widać, jak bogatą Europę gonią Czesi, Słoweńcy. A my zamiast się bogacić, staliśmy się Chińczykami Europy.
– Teraz polski pracodawca nie da tyle co duński czy holenderski, ale gonimy Europę. Sądzę, że dogonimy ich za 7-9 lat. Wtedy dogonimy średnią europejską – przekonywał premier Doland Tusk w wypowiedzi dla "Gazety Wyborczej". Zapowiedziom nadejścia rychłego dobrobytu bezlitośnie zaprzecza unijny Eurostat. W ciągu ostatnich 5 lat zamiast gonić unijną średnią płac, oddalaliśmy się od niej stając się jednym z najsłabiej opłacanych pracowników w Unii Europejskiej.
Eurostat zestawił koszty pracy (w uproszeniu to głównie wynagrodzenie otrzymywane przez pracowników na godzinę) w różnych krajach europejskich. W ciągu ostatnich 5 lat (2008-2013) unijna średnia podskoczyła z 21,5 do 23,7 euro za godzinę. W przypadku bogatszej części Europy (UE 17) z 25,7 euro do 28,4. Tymczasem w Polsce wynoszą stale 7,2 euro na godzinę. Ponieważ unijna średnia podniosła się to faktycznie zbiednieliśmy – Eurostat szacuje, że o 5 proc.
– To bardzo złe informacje. Z innych statystyk dowiadujemy się przecież, że jesteśmy najbardziej zapracowanym narodem, że mimo wszystko rośnie wydajność pracy. Gdzie więc podziewa się ten wypracowany dobrobyt? Obawiam się, że przedsiębiorcy są skłonni płacić nam mniej, niż na to zasługują pracownicy – podsumowuje Piotr Kuczyński, główny ekonomista firmy Xelion.
Równamy do brankrutów
Eksperci wyjaśniają, że choć w przeliczeniu na złotówki nasze płace stopniowo rosły to po uwzględnieniu osłabienia polskiej waluty zarabiamy mniej. Dodatkowo płacimy drożej za wszystko, co jest importowane. Tego problemu nie mieli Szwedzi, Austriacy i Belgowie tam koszty pracy rosły najszybciej – o 10, a nawet 20 procent.
5 procent spadku to niby niewiele, ale pokazuje, że zamiast równać do bogatych, nasze wynagrodzenia spadają, jak u europejskich bankrutów: Portugalii, Hiszpanii i Grecji. Tyle że oni spadając z wysokiego konia, wciąż zarabiają więcej niż my. W Wielkiej Brytanii koszty pracy obniżyły się dzięki emigrantom gotowym pracować za mniej niż rodowici Wyspiarze. O ile w 2008 roku koszty godzinowe wynosiły 35,3% średniej unijnej, to dzisiaj wynoszą zaledwie 32,1%. Jesteśmy na tle Unii coraz tańszą siłą roboczą.
Atrakcyjni czyli tani
Jedna strona medalu to taka, że przy niskich kosztach Polska gospodarka to atrakcyjne miejsce do lokowania zagranicznych inwestycji. Z drugiej strony duży biznes świetnie się orientuje w naszej sytuacji i wie, jak wykorzystać ten fakt płacąc mało i żądając rządowych subwencji.
Sprytny był na przykład Amazon. W ubiegłym roku zapowiedział utworzenie w Polsce centrów dystrybucyjnych obsługujących zamówienia z zachodniej części Europy. Powód? Niskie koszty. W Niemczech pracownicy Amazona, w tym spory odsetek Polaków, otrzymywali niespełna 9 euro za godzinę. W Polsce płaca na akord wyniesie około 10-12 złotych.
Sami zapracowaliśmy sobie na wizerunek europejskich frajerów: „Mamy największą stopę bezrobocia w Polsce i najniższe zarobki. Dzięki temu zapewniamy inwestorom bogate zasoby taniej siły roboczej” – to zalety województwa warmińsko-mazurskiego w oficjalnym prospekcie „Investing in Poland 2014”.
Temat podchwycił koncern Michelin, właściciel fabryki opon w Olsztynie ( 20 proc, bezrobocia w regionie). Jak ujawnił Jerzy Szmidt, poseł PiS z Olsztyna w ubiegłym roku koncern miał zaszantażować władze miasta, by zwolniły go z płacenia podatku gruntowego inaczej ograniczy biznes.
Rzecznik Michelin mówi dziś, że nie wie, jak potoczyła się kwestia podatku, ale z zadowoleniem przyznaje, że do najnowszej inwestycji koncernu 10 procent dokłada polski rząd. Chodzi o rozbudowę zakładu produkującego opony rolnicze. Koszt inwestycji wyniesie 400 mln zł.
Ubodzy krewni
Dlaczego w Polsce zarabiamy 4 razy mniej, niż w bogatych krajach Europy Zachodniej, skoro jesteśmy w tej samej Unii Europejskiej już 8 lat, a kapitalizm w Polsce mamy już od 20 lat? Na to pytanie zna odpowiedź Ryszard Florek, biznesmen z Nowego Sącza właściciel firmy Fakro, drugiego co do wielkości producenta okien dachowych na świecie. Hobby biznesmena to edukacja ekonomiczna, dlatego przygotował nawet książkę o 13 powodach, przez które zarabiamy mniej niż zachodni sąsiedzi.
– W Polsce tworzy się tańsze miejsca zatrudnienia w porównaniu z krajami Europy Zachodniej Zagraniczny inwestor z reguły tworzy w Polsce tylko tanie miejsca pracy. Zatrudnia Polaków do zajęć przy liniach montażowych albo kasach. Specjaliści i menadżerowie pracują w centralnej siedzibie firmy zlokalizowanej poza granicami Polski. W ten sposób średnie wynagrodzenie w tamtych krajach wzrasta, a w Polsce maleje – tłumaczy Ryszard Florek.
Kolejny powód według przedsiębiorcy to mała liczba osób wytwarzających PKB w przeliczeniu na wszystkich obywateli. W Polsce na 38 mln mieszkańców zaledwie 14 mln pracuje w gospodarce, czyli wytwarza PKB. Co to oznacza? Wynika z tego, że jeden pracownik zatrudniony w gospodarce zarabia na trzy osoby. – W Niemczech w gospodarce zatrudnionych jest 40 mln osób, czyli połowa wszystkich obywateli. Tam jeden Niemiec zarabia tylko na dwóch. U nas zbyt dużo osób pracuje w instytucjach, urzędach i organizacjach, które oprócz tego, że nie wytwarzają PKB, to na dodatek odbierają innym możliwości rozwoju – punktuje przedsiębiorca.
Tyle przynajmniej możemy zwalić na innych, bo część przyczyn tkwi w naszych głowach. W Polsce wiele osób pracuje na czarno, czego nie uwzględnia się w oficjalnym wynagrodzeniu czy średniej krajowej. Im więcej osób pracuje legalnie, tym wyższa średnia pensja. W krajach, gdzie udział szarej strefy jest wysoki, zarobki są niższe np. Rumunia, Bułgaria czy Polska. Natomiast w krajach, gdzie udział szarej strefy jest nieznaczny, zarobki są wyższe.