Opowiadają niewyszukane żarty i mówią jak najęci, kiedy nie masz ochoty na rozmowę. – A poprowadzi mnie pani na tę ulicę? – pytają. Nie mają wydać. Wymuszają napiwki. Głośno słuchają muzyki i nie pozwalają otwierać okien. I prowadzą samochody, które cuchną. Typy taksówkarzy, których pasażerowie nie znoszą.
Wiosenny poranek. Dwie dziewczyny wsiadają do stojącej na postoju taksówki. Pan taksówkarz rusza, dziewczyny zapinają pasy i za chwilę, widząc na liczniku 180 km/h na jednej z głównych ulic Warszawy, między jedną Zdrowaśką a drugą myślą, że na całe szczęście te pasy zapięły. – Niech pan się zatrzyma, niech pan się zatrzyma – krzyczy jedna. Na co taksówkarz z uśmiechem, który miał być szelmowski, przekrzywia głowę w ich stronę i mówi: Jak zahamuję do zera to przez szybę wylecisz, to co, hamujemy?
Napiwku nie dostał.
Wielbicieli adrenaliny jest jednak wśród taksówkarzy mniej niż niespełnionych komików. Wsiadasz, a pan taksówkarz stwierdza, że coś markotny jesteś. I dawaj sypać żartami jak z rękawa. – A ten dowcip pani słyszała? – Tego akurat nie. – Opowiada żenujący dowcip i wali ze szczęścia łapami w kierownicę. Tak się żartem własnym ubawił. Gwiazda stand upu często wciela się też w rolę terapeuty – tyle tylko, że zamiast słuchać – gada. O pogodzie, o Tusku, o grzybobraniu, co napisali w "Fakcie" i o swoich wakacjach z przyjaciółmi.
Rubaszny żartowniś bywa męczący, ale w porównaniu do pana flirciarza to naprawdę miły towarzysz podróży. – Ja to bym tak pani samej nie puszczał – mówi. – A mąż to pozwala pani samej po nocach jeździć? – No takie pasażerki to się rzadko zdarzają.... – i ciut przydługie spojrzenie w lusterku.
Pamiętać o drobnych pieniążkach, żeby nie było kłopociku
Pan wiecznie bez drobnych to jeden z najpopularniejszych typów taksówkarza. Zamawiasz taksówkę na konkretną godzinę. Zależy ci, żeby się nie spóźnić – masz ważne spotkanie. Pan przyjeżdża, w połowie drogi – narzekając, że musiał przyjechać – rzuca w przestrzeń: A drobne pieniążki to są? Nie, drobnych pieniążków nie ma. Długie, pełne rozczarowania westchnienie. No to mamy kłopocik, bo ja wydać nie mam. Mamy kłopocik. Będę musiał rozmienić – pojawia się wyrzut. Dojeżdżamy na miejsce, pan taksówkarz reflektuje się, że jednak nie rozmienił pieniążków. Sklep znajduje się dwieście metrów dalej w kierunku, z którego przyjechaliśmy. Pan taksówkarza wrzuca wsteczny i spokojnie jedzie pod prąd. Jemu się nie spieszy. Wysiada – trochę wzburzony, trochę zrezygnowany – i idzie rozmieniać banknot. Rozmienił 50 zł. – To pani ma stówę?! No trzeba było mówić! – naburmuszony wraca do sklepu i trzaska drzwiami. Najpierw – taksówki, później – sklepu.– Teraz już będzie pani pamiętała, żeby drobne pieniążki nosić, żeby kłopociku nie było?
Jak się pieniędzy nie ma to, się autobusami jeździ Pan roszczeniowy i pan długodystansowiec to właściwie dwie wariacje na temat jednej obsesji – jak oskubać pasażera. Roszczeniowemu podajesz banknot 20 zł, kiedy na liczniku jest 11,50, a on oddaje ci piątkę i patrzy znacząco w lusterko. To typ, który często wzdycha, szukając drobnych. Skąpe te ludzie, skąpe. Od pana długodystansowca usłyszałam kiedyś, po dość krótkim kursie: Następnym razem to niech spacerem chodzi, a nie głowę zawraca– krzyczał, na pół wychylony z samochodu. Inny pan z tej grupy został wezwany, żeby zawieźć do szpitala kobietę z nogą w gipsie. Przyjechał, zapytał grzecznie "gdzie jedziemy", a usłyszawszy, że zaledwie dwie ulice dalej, już mniej uprzejmie trzasnął drzwiami, chamsko ponarzekał i z łaską zawiózł. Panowie z tej grupy, otrzymując kwotę dokładnie taką, jaka widnieje na liczniku, oburzeni brakiem napiwku, potrafią pouczyć pasażera, że " jak się pieniędzy nie ma, to się autobusami jeździ".
Pan zmęczony. Niebezpieczny typ. Żeby zarobić i wyjść na swoje – jak tłumaczą taksówkarze – musi jeździć na okrągło, bo taksówka nie należy do niego, tylko do korporacji. Jeździ więc i jeździ, nawet, kiedy już dawno powinien zakończyć zmianę. Cechy charakterystyczne: przekrwione oczy, chrapliwy głos, ogromne skupienie na drodze i bardzo wolna jazda. Unikać. A jak się trafi – wysiadać.
Po co te nerwy Pan buddysta nigdy i nigdzie się nie spieszy. Nieistotne, czy za chwilę masz rozmowę o pracę, odbierasz kogoś z lotniska czy nie chcesz spóźnić się do pracy. – Proszę się nie denerwować, to nic nie zmieni – ze stoickim spokojem poucza pasażera. – Takie życie – stwierdza filozoficznie.
Pan GPS to typ, który najłatwiej spotkać w firmach, zajmujących się przewozem osób, w korporacjach taksówkarskich jeżdżą raczej doświadczeni kierowcy. Tacy, którzy znają miasto. – Poproszę na Piękną. – To momencik, jak sprawdzę, gdzie to. I rozbrajający uśmiech: bo ja w Warszawie mieszkam dopiero tydzień. To ten sam typ, który myli Mokotowską z Makowską. Unikać.
Są i panowie oszuści. Wioząc słabo mówiącą po polsku Francuzkę polskiego pochodzenia z Okęcia do Centrum życzą sobie 150 zł. Francuzka zdziwiona, bo to jednak trochę dużo. Taksówkarz udaje Bogu ducha winnego i wskazuje na podkręcony taksometr. Widząc, że argument 59 strefy nie działa, zmienia front – umówili się po prostu, że za tyle ją zawiezie. To po co ten taksometr? – A co się pani czepia? Sprawę rozwiązuje dopiero przyjazd policji. Do tej sporej grupy taksówkarzy zaliczają się też obwoźnicy (obwożą pasażera, zwłaszcza nie znającego miasta, po najdalszych trasach), wygodni (chowają taksometr, bo tak im wygodniej) i właściciele pstrykaczy, czyli urządzeń, które powodują wzrost ceny na liczniku za każdym wciśnięciem przycisku.
No niech już pani otworzy to okno
Pan "mój samochód, moje zasady" nie zauważył, że świadczy usługi. Dlatego nie można otworzyć okna (zakładając, że korbka nie została urwana w '95), zamknąć okna, poprosić o zmniejszenie nawiewu czy ściszenie muzyki. – No jak już pani musi, to se pani to okno otworzy – tu następuje spektakularne wywrócenie gałek ocznych. A otworzenie okna to czasem jedyny sposób, żeby przetrwać do końca trasy. Bo wnętrze większości taksówek zwyczajnie cuchnie. Papierosami, potem, niemytym ciałem, resztkami perfum, niepraną tapicerką, kebabem, rozlanymi napojami, starymi butami, odświeżaczami do powietrza, które już od dawna nic nie odświeżają, gazem i starym, zatęchłym powietrzem.