Tego z pewnością nie zobaczymy w "Bohemian Rhapsody". Freddie Mercury był królem ekstremalnego imprezowania

Bartosz Godziński
Freddiego Mercury'ego kojarzymy z żywiołowych, spektakularnych występów dla wielotysięcznej widowni na Wembley czy koncercie Live Aid oraz teledysków, w których na przemian pokazywał swą zwariowaną i artystyczną duszę. Lider Queen miał niesamowity głos i osobowość, słynął też z dzikich imprez, na których wyprawiały się niesłychane cuda, a sypiąca się kokaina wcale nie była ich najbardziej szokującym elementem. Tych rzeczy z pewnością nie zobaczymy w nadchodzącym filmie.
W postać Freddiego Mercury'ego, lidera i wokalisty Queen wciela się aktor znany z serialu "Mr. Robot" - Rami Malek Fot. materiały prasowe
"Bohemian Rhapsody" wejdzie na ekrany polskich kin 2 listopada. W rolę Freddiego Mercury'ego wciela się Rami Malek, a niedawny zwiastun przyprawia o ciarki. Film z pewnością będzie spektakularnym widowiskiem przy akompaniamencie ponadczasowej muzyki, która towarzyszy nam od dziecka przy różnych okazjach - zwłaszcza, gdy Polska reprezentacja wygra mecz. Niestety, wszystko wskazuje na to, że "Bohemian Rhapsody" będzie wygładzoną laurką namalowaną przez żyjących członków zespołu.
Fot. mat. pras.
Sacha Baron Cohen jako Freddie?

Mercury żył pełnią życia i jeśli ktoś myśli, że kilkudniowa domówka jest epickim wyczynem, to znaczy, że nie bawił się z Freddiem. "Projekt X" to też przy tym pikuś. Nawet znany z hulaszczego, napędzanego kokainą trybu życia Elton John przyznał w 2001 roku, że tylko Freddie był w stanie przebić go z imprezowaniem.


Najdobitniejszy przykład pochodzi z 1978 roku, któremu potem nadano tytuł "Sobotnia noc w Sodomie". Queen zorganizował wycenione na 200 tys. funtów "przyjęcie" z okazji wydania albumu "Jazz". Gości obsługiwały nagie kelnerki i kelnerzy, gołe były też tancerki, które wywijały w bambusowych klatkach zawieszonych pod sufitem. Byli też połykacze ognia, szamani Zulu, armia drag queens. Na scenie występował też mężczyzna, który odgryzał głowy żywym kurczakom, a pomiędzy imprezowiczami krążyły słynne karły z tackami pełnymi kokainy wprost z Boliwii, a specjalnie wyszkolone artystki paliły cygara waginami. Nigdy nie zdementowano tych legend, a opisywał je po latach kalifornijski dziennikarz Bob Gibson, który był na tym wiekopomnym wydarzeniu.
Screen z lamonomagazine.com
Wieloletni asystent muzyka, Peter Freestone, w swoich wspomnieniach opisywał jak wyglądał jego dzień z życia na początku lat 80-tych. Wtedy też Freddie kupił apartament w Nowym Jorku z widokiem na Central Park. "Wstawał ponoć o 4 po południu, wyrzucał za drzwi partnerów poprzedniej nocy, zjadał późne śniadanie, a wieczorem limuzyna z szoferem znowu zawoziła go do klubów. Po kilku godzinach orgiastycznych zabaw wracał do domu z kilkoma nowopoznanymi partnerami, gdzie kontynuowali zabawę wciągając kilometrowe ścieżki najprzedniejszej koki, no i… wiadomo" – pisał Jerzy A. Rzewuski.

Autorzy filmu "Freddies Millions" twierdzą, że w ciągu swojego życia wokalista wydał na organizację imprez blisko 5 mln funtów, a na narkotyki pół miliona funtów. I nie trudno w to uwierzyć, gdy weźmiemy pod uwagę jego 39. urodziny. Wyprawił je w najdroższym klubie w Monachium - Old Mrs. Henderson za 50 tys. funtów. Jedzenie, trunki, używki - wszystko było na koszt muzyka. Fragmenty tej tematycznej, czarno-białej imprezy zostały przedstawione w teledysku "Living On My Own". Trudno uwierzyć, że 6 lat później wokalista Queen zmarł na AIDS, jednak biorąc pod uwagę sposób w jaki żył - nie jest to też tak zaskakujące.
Freddie Mercury - "Living On My Own" YouTube
"Bohemian Rhapsody" czyli utwór o Freddiem Mercury
Balangi to rzecz jasna nie najważniejszy wątek w życiu Freddiego Mercury'ego, który był niejednoznaczną, wielowarstwową postacią, a przede wszystkim genialnym muzykiem i showmanem. Sam przyznawał, że był skryty i nieśmiały, a na scenie przemieniał się w wulkan energii. Przez życie mknął na pełnych obrotach, nie przejmując się konwenansami, pieniędzmi, a nawet chorobą. Pomysłów na ukazanie historii tej niezwykłej osoby jest z wiele, ale sądząc po trailerze dostaniemy typowy hollywoodzki schemat pnącego się na sam szczyt zespołu, pomimo przeciwności losu i licznych wrogów: w tym "złej wytwórni". A szkoda, bo przykład "Amadeusza" Miloša Formana pokazuje, że nawet mocne przerysowanie postaci, nie pozbawia jej statusu legendy, a wręcz przeciwnie. Dodatkowo, dostarcza nam doskonały, uniwersalny film.