Ujawniono "taśmy Kaczyńskiego". Co naprawdę myśli o sobie, bracie i Lechu Wałęsie?
Jan Olszewski był "ambitny na poziomie maniakalnym". Lech Kaczyński jednak nie był pierwszoplanową postacią "Solidarności". W "Gazecie Wyborczej" są Żydzi. To poglądy Jarosława Kaczyńskiego z 1994 roku. "Gazeta Wyborcza" ujawnia zapis nieznanych dotąd rozmów.
Tak jest chociażby w przypadku roli braci Kaczyńskich w "Solidarności". Dziś prezes PiS ją wyolbrzymia. A wtedy? – Nasza pozycja była coraz słabsza, gdyby nie stan wojenny, zarząd [regionu "Solidarności”] prawdopodobnie pozbawiłby nas formalnego statusu doradców. W końcówce moja pozycja polityczna była żadna – przekonywał.
Otwarcie mówił o tym, że jego sytuacja w ostatnim okresie "S" "to była w zasadzie sytuacja singla". Kaczyński podkreślał, że różne środowiska polityczne wywodziły się z różnych grup towarzyskich. A on stanowił grupę tylko z bratem.
Podobnie fałszywa jest teza, że Lech Kaczyński był właściwie pierwszy po Wałęsie. – Mój brat był zastępcą Wałęsy do spraw związkowych. Nie drugą osobą, ale zastępcą – przekonywał w 1994 roku sam Jarosław.
W archiwalnych nagraniach znalazły się również opinie dzisiejszego prezesa PiS o Antonim Macierewiczu.
Kaczyński mówi też m.in. o "Gazecie Wyborczej" i o tym, jak bardzo rozczarował go fakt, że nie wszedł do rządu Tadeusza Mazowieckiego. – Najważniejsza gazeta w Polsce i być może w tej części Europy. Ma takie wyraźnie określone kierownictwo. I tam nie ma człowieka, który by nie był z tego środowiska, wszyscy są z tego samego. Dlaczego to jest problem delikatny? Bo tak się składa, że to są Żydzi – podkreślał lider Porozumienia Centrum.Macierewicz miał wodzowskie zacięcie bez wodzowskich kwalifikacji. On jest człowiekiem na pewno zdolnym i sprawnym i – żeby było jasne – nieprzeciętnym, ale nie ma kwalifikacji Piłsudskiego, a wyraźnie chciał być Piłsudskim.
Z kolei dywagacje o składzie rządu odsłaniają to, jakimi motywacjami kieruje się Kaczyński. "GW" zauważa, że chciał wejść do gabinetu Mazowieckiego nie dlatego, że miał kompetencje. Chodziło o względy ambicjonalne.
W końcu polityk w rządzie się nie znalazł, został naczelnym "Tygodnika Solidarność". Nie ukrywał, że gazeta stanowiła dla niego narzędzie polityczne. I skarżył się, że dziennikarzami nie łatwo było sterować. – Ja tam się zetknąłem z czymś takim, że ta materia dziennikarska, jeśli jest dużo dziennikarzy znanych, z silną pozycją osobistą, jest bardzo trudna. To nie jest coś, czym można tak łatwo sterować. Musiałem przeprowadzić pewną grę, żeby redakcję w ogóle jakoś opanować – mówił.Był rzeczywiście kłopot z tym, czego miałbym być ministrem, ale oni tam, zdaje się, uważali, że ja dążę do tego, żeby zostać wicepremierem, bo tak prasa pisała, co było zupełną nieprawdą. Nie przychodziło mi to do głowy. (…) Natomiast z pewnych względów – nie ukrywam – ambicjonalnych wydawało mi się, że być w pierwszym rządzie niekomunistycznym to jest w jakimś sensie zapisać się w historii. I rzeczywiście na tym mi zależało.
Wyjątkowo szczere są również słowa o własnej partii, czyli o Porozumieniu Centrum. Kaczyński bezlitośnie ocenia ludzi, którzy weszli w skład tego środowiska. – Uczciwie mówiąc, całe to ówczesne PC to był straszliwy zoolog, w sensie: ogród zoologiczny. To było dziwne zbiorowisko. Dużo tam wtedy było różnych takich środowisk niesłychanie skrajnych, integrystycznych katolików, ludzi o uogólnionej pretensji do świata, także trochę ludzi niezupełnie zdrowych na umyśle – oceniał.
Niezadowolony z ujawnienia nagrań będzie Jan Olszewski, dziś kreowany na bohatera prawicy. W 1994 roku Kaczyński nie miał o nim dobrego zdania. Jak stwierdził, on i ludzie z jego pokolenia są "ambitni na poziomie maniakalnym". – Nic poza ich ambicją nie istnieje. (…) Ja nie mam cienia wątpliwości, że gdyby Okrągły Stół był zawiadywany przez Olszewskiego, to Olszewski by uważał, że to genialne osiągnięcie – wypalił Kaczyński.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"