"To recepta na paraliż sądów i ludzkie dramaty". Prawnicy komentują rządowy pomysł zwiększenia opłat za rozwód

Paweł Kalisz
Jak bumerang wraca rządowy pomysł "urealnienia opłat sądowych". Także tych, jakie trzeba będzie wznieść za przeprowadzenie rozprawy rozwodowej. – Ten skok na kasę jedynie sparaliżuje sądy – twierdzą adwokaci, którzy już dziś mają klientów gotowych zadłużyć się, byle odzyskać wolność.
Zdjęcie ślubnej obrączki i przerwanie toksycznego związku małżeńskiego już dziś stanowi dla niektórych poważne wyzwanie finansowe. A może być jeszcze drożej.



Wolność wyboru
– Każdy ma prawo żyć tak, jak chce. Jeśli nie ma obowiązku brać ślubu, to nie powinno też stawiać się takich przeszkód ludziom, którzy chcą się rozwieźć – twierdzi Jędrzej Kwiczor, adwokat, który często zajmuje się sprawami rozwodowymi. Z jego doświadczenia wynika, że często decyzja o rozwodzie dojrzewa w ludziach przez lata. – Rzadko kiedy ktoś chce się rozstać ot tak, bo zupa była za słona. Często stoją za tym ludzkie tragedie i często całe lata życia w toksycznym związku – twierdzi Kwiczor.



– Zdarza się, że małżonkowie, chcąc maksymalnie uprościć sobie życie przychodzą do sądu już dogadani w takich kwestiach jak podział majątku, alimenty czy opieka nad dziećmi. Najkrótsza rozprawa w jakiej brałem udział trwała około 14 minut. Sąd wysłuchał, wydał wyrok i wyszliśmy – mówi Kwiczor. Ale zdarza się, że sędzia widząc parę małżonków dogadanych w najdrobniejszych szczegółach zasądza mediacje i przeciąga sprawę. – Pewnie w jego głowie zachodzi obawa, że rozwód tak naprawdę będzie fikcyjny z powodów podatkowych, 500+ czy jakichś innych – zastanawia się nasz rozmówca.

Wysoka cena wolności
Zdarza się jednak i tak, że strony nie zgadzają się na rozwód bez orzekania o winie. – Wtedy zaczyna się batalia. Dziś płaci się 600 zł. W myśl projektu rozwód ma kosztować 2 tysiące, ale to dopiero opłata na start. Przedstawienie świadka tez ma być płatne, po 100 złotych od każdego. Ja już nawet nie wspomnę o opiniach biegłych – mówi Jędrzej Kwiczor który dowodzi, że w przypadku bardziej zagmatwanej sprawy na kilku świadkach z pewnością się nie skończy.

Te słowa potwierdza mecenas Roman Arciszewski, który wręcz specjalizuje się w sprawach rozwodowych. – Tam, gdzie wchodzą w grę duży majątek do podziału i wielkie emocje, jakie zwykle towarzyszą rozstaniu, na ogół zaczyna się swoiste przeciąganie liny. Mam w tej chwili sprawę, która ciągnie się już półtora roku i strony przedstawiły łącznie 43 świadków – wyjawia mecenas. Łatwo policzyć, ile by to kosztowało w myśl proponowanych przepisów.

Różne są ludzkie historie. Arciszewski opowiada o sprawie, jaka toczyła się kilka lat temu. – Kobieta była bita regularnie. Skończyło się to sprawą karną, sąd wydał jakiś wyrok w zawieszeniu. Chciała się rozwieść, mąż nie, więc sąd niejako z urzędu odesłał ich na mediacje, które oczywiście nic nie dały. Kwotę potrzebną na to, żeby wnieść sprawę o rozwód powódka zbierała przez pół roku. Przez ten czas żyła w strachu, że któregoś dnia mąż znów użyje wobec niej przemocy – wyjawia nasz rozmówca.

– To wszystko sprawia, że sądowne rozwody będą przywilejem dla bogatych. Biedni albo wezmą kredyt, albo będą radzić sobie na inne sposoby – tłumaczy Kwiczor i wskazuje, jak ludzie taniej będą się "rozwodzić" bez rozwodu. – Sąd może orzec o zniesieniu wspólnoty majątkowej, o opiece nad dziećmi, o alimentach. Każde z takich orzeczeń jest dziś tańsze, a w myśl proponowanych zmian ma też pozostać tańszym niż rozwód. Nawet jeśli cztery takie orzeczenia zsumować, mają kosztować mniej niż 2 tysiące złotych. Efekt będzie taki, że ludzie na papierze wciąż będą małżeństwem i statystyki dotyczące liczby spraw rozwodowych będą się podobać obrońcom rodziny, a w praktyce ludzie będą żyć osobno – tłumaczy Kwiczor.



Skok na kasę
Co stoi za projektem podniesienia opłat? – Projekt ustawy zakłada "urealnienie kosztów pracy sądów" i sprawienie, że Polacy będą się rzadziej rozwodzić, bo pomyślą dwa razy zanim wydadzą worek pieniędzy. Ale już raz próbowano ograniczyć liczbę rozwodów w Polsce i nic z tego nie wyszło – twierdzi Kwiczor. Adwokat przypomina, że przeniesienie orzecznictwa z sądów rejonowych do okręgowych miało sprawić, że ludziom z małych miejscowości nie będzie się chciało jechać kilkadziesiąt kilometrów. To nie zdało egzaminu i liczba rozwodów nie tylko nie zmalała, ale wręcz wzrosła.

– Planowane podwyżki to nic innego jak skok na kasę – twierdzi Kwiczor. – Ordynarna próba łatania dziury budżetowej – dodaje Arciszewski. Prawnicy są zgodni w ocenie, że liczba rozwodów się nie zmieni. – Problem tylko w tym, kosztem jakich wyrzeczeń kobieta czy mężczyzna w trudnej sytuacji finansowej zdecyduje się na rozstanie. Należy pamiętać, że przeważnie osoby, których nie stać na rozwód mają tak niskie zarobki, że żaden bank nie udzieli im kredytu na normalnych warunkach. Zostają chwilówki i różne instytucje finansowe, które trudno nazwać inaczej jak lichwą – twierdzi Arciszewski.