Grają bez scenariusza, a publiczność umiera za śmiechu. "Nie obrażamy i nie szargamy świętości"

Sylwia Wamej
Potrafią ubrać w absurd i obśmiać każdy temat. Teatr improwizowany Klancyk funkcjonuje na teatralno-rozrywkowej mapie Warszawy już od 12 lat i w dalszym ciągu ma się bardzo dobrze. Improwizują i gorąco zachęcają do tego innych, bo jak twierdzą, impro jest wszechstronne i potrafi pomóc w przełamywaniu barier. W rozmowie z naTemat opowiedzieli o tym, czy każdy może nauczyć się improwizować i z czego śmieje się klancykowa publiczność.
Klancyk w akcji Fot. materiały prasowe/ klancyk.pl
Zespół Klancyk to ośmioosobowa grupka imrowizatorów, którzy co piątek rozbawiają w Klubie Komediowym warszawską publiczność. Publika rzuca jakieś słowo, a Klancyk tworzy do niego spektakl, który czasem jest jednym wielkim absurdem. Maciej Buchwald i Bartosz Młynarski, z którymi spotkałam się na kilka godzin przed spektaklem opowiedzieli mi co nieco o o dziedzinie, która fascynuje ich od lat - czyli impro.

Klancyk istnieje już 12 lat. Gdy zaczynaliście, mało kto słyszał o impro. A jak ta dziedzina ma się dzisiaj?

Maciej Buchwald: Impro ma się teraz świetnie. Rzeczywiście, jak zaczynaliśmy, impro było taką ciekawostką. Nigdy tak naprawdę nie zakładaliśmy, że będziemy mieć swoją scenę. Robiliśmy to dla funu i nie podejrzewaliśmy, że ktoś będzie chciał nas oglądać. Nie myśleliśmy też, że to się stanie naszym sposobem na życie, nie mówiąc o jakiejś karierze. Teraz po tych 12 latach jest Klub Komediowy, który działa od czterech. Jest też stały skład klubu aktorów i improwizatorów, który został wyszkolony przez Michała Sufina. Mamy też scenę Resort Komedii. 12 lat temu byliśmy tylko my, a teraz w samej Warszawie jest trzydzieści różnych grup.
Klancyk istnieje już 12 latFot. materiały prasowe/ Klancyk.pl
Jak impro wygląda poza Warszawą?


MB: Ta scena polska też jest bardzo silna: We Wrocławiu, Pomorzu, czy Krakowie, gdzie organizowany jest festiwal "Impro Fest”. W mniejszych miastach też funkcjonuje sporo grup imro. W porównaniu do jego początków, to jest niebo i ziemia. Jest bardzo duża społeczność impro, improwizatorzy polscy wyjeżdżają na zagraniczne festiwale. My też graliśmy w Stanach i na festiwalu w Paryżu. Teraz mamy nasz festiwal Warsaw Improv Festival w czerwcu, na który przyjeżdżają znani amerykańscy improwizatorzy. Impro dostało takie równoprawne miejsce na niezależnej scenie komediowej, jak stand-up czy kabarety, które oczywiście są dużo bardziej medialne i funkcjonują w telewizji. Ludzie coraz bardziej wiedzą już, co to jest impro i mają swoje ulubione grupy. My co tydzień gramy w klubie i zawsze mamy pełną salę.

Bartosz Młynarski: Tak to się wypracowało szemranym marketingiem. Ja jeszcze może dodam, że kabarety, które przestały być modne i zostały uznane za przaśną rozrywkę, też zaczynają kombinować z impro. Być może dla nich, impro jest taką drogą ucieczki. Niektórzy kabareciarze zaczynają zajmować się impro.

MB: Impro nie jest może supermodną gałęzią sztuki, natomiast w ramach tej swojej niszy i ludzi, których interesuje, ma tę publiczność i społeczność.

Założyliście Szkołę Impro, która cieszy się ogromną popularnością wśród ludzi. Zapisów na wiele zajęć i warsztatów dawno już nie ma. Skąd ten sukces?

MB:
Żyjemy w takich czasach, gdzie ludzie lubią mieć jakieś pozazawodowe aktywności. Zapisują się na jogę, tańce, czy zajęcia teatralne. Impro jest czymś więcej, niż zajęcia teatralne. To jest przestrzeń, w której dla jednych ludzi jest formą terapii, przełamania się w sytuacjach społecznych, walką z nieśmiałością czy też uczenia się asertywności. Impro jest bardzo otwierające. Cała filozofia improwizacji opiera się na pójściu za swoim pomysłem, współpracy z drugą osobą. W społeczności impro bardzo silne więzi powstają, bo ludzie przełamują swoje lęki i blokady. Niektórzy chcą występować na scenie i dlatego chodzą na zajęcia, inni z kolei nie chcą. Jedni spędzają na zajęciach miło czas, a jeszcze inni chcą pisać. Bo impro jest też narzędziem uczącym pisania. My improwizując spektakl na scenie, piszemy go na żywo. Więc przychodzą też osoby zainteresowane pisaniem scenariusza czy skeczy komediowych i metodą improwizacji chcą pisać. Impro jest fajne, ponieważ jest bardzo obszerne. To narzędzie, którego można używać do bardzo wielu rzeczy: integracji, do rozwijania wyobraźni, rozwijania kreatywności, do przełamywania stresu, do trenowania wystąpień publicznych.
Ekipa w komplecieFot. materiały prasowe/ Klancyk.pl
BM: Ktoś sobie myśli, że pójdzie po pracy na impro, na trzy godziny, raz w tygodniu, a przy okazji porobi coś kreatywnego i pozna kogoś nowego. Ludzie często są samotni w mieście. Na tych zajęciach buduje się jakaś tożsamość grupy, działania. Ja patrzę z perspektywy osoby pracującej w klubie i widzę, że niestety mało ludzi chce to robić zawodowo. Nie mają takiej świadomości, że impro można zajmować się na serio i utrzymywać się tego. Ale to nie jest łatwa droga.

Każdy może nauczyć się impro?

BM: każdy może się nauczyć, ale nie każdy jest w tym śmieszny ( śmiech). Każdy może nauczyć się podstaw.

MB: Teoretycznie powinniśmy mówić, że każdy może nauczyć się improwizować. Gdyby tutaj siedział z nami Piotr Sikora z Klancyka, to by powiedział, że każdy może improwizować tak samo. Ja się z tym nie do końca zgadzam. Natomiast każdy może odkryć, że posiada umiejętności, o których nie miał pojęcia. Bo impro polega na tym, że zdejmuje z nas wstyd i blokady. Można wypracować sobie zdolność do produkowania treści na scenie, samemu i z parterem. Każdy może opanować podstawowe zasady i być zaskoczonym, że nagle ma się szybszy refleks, skojarzenia czy błyskotliwość. Natomiast jest jeszcze drugi etap. Na pewno nie można powiedzieć, że każdy, kto przejdzie wszystkie kursy, będzie wybitnym improwizatorem i ludzie będą zachwyceni tym, co robi. Do tego dochodzą różne predyspozycje, na przykład głosowe czy ruchowe.

BM: I osobowościowe. Musi też być jakaś charyzma postaci, którą się tworzy, lub też w jaki sposób coś się mówi na scenie.

MB: To też jest czasem kwestia oczytania, erudycji, czy zainteresowań. Jeżeli nauczysz się improwizacji, ale jesteś człowiekiem , który nie ma nic do powiedzenia i nie zna życia, to będziesz niedostępny dla ludzi. Warsztat to jedno, ale po prostu trzeba dawać siebie na scenie. A ona jest brutalna. Weryfikuje, czy chcemy daną osobę oglądać, czy też nie.

BM: Mocnym elementem jest też prawda sceniczna, na którą się stawia. Na przykład skomentowanie czegoś, co wszyscy widzą na scenie, co się wydarzyło i jakieś fajne podsumowanie tego. Albo powiedzenie czegoś emocjonalnie prawdziwego jako postać. Ludzie to sto razy bardziej docenią, niż silenie się na żart. Jeżeli ktoś się sili na żart, to nie w impro. To wtedy trzeba iść do stand-upu i próbować je pisać.

MB: Komedia jest najlepsza wtedy, kiedy nie jest wymuszona. A impro jest jeszcze takim jej bardzo specyficznym rodzajem, który bardzo mocno bazuje na wdzięku i pewnej lekkości. Wszyscy wiemy, że żenujące komedie są właśnie wtedy, gdy ten żart jest ciężki. Czuje się wtedy, że ten żart jest napisany i wręcz wbija się nam go do głowy. A w impro rzecz się dzieje ot tak.

Czyli znów przewija się pojęcie prawdy.

MB: Ta prawda, o której mówi Bartek, to w ogóle jest bardzo ciekawe zagadnienie w kontekście komedii. Bo jakby tak przeanalizować każdy rodzaj komedii, nawet od Slapsticku, przez jakieś seriale amerykańskie, które wszyscy oglądają, to ten humor jest bardzo często budowany na prawdziwych, niekiedy smutnych, bolesnych rzeczach. Woody Allen robi stand-upy o holokauście ,komedie o związkach i o tym, że ktoś się rozstaje i cierpi, albo jest uzależniony od czegoś. A my się śmiejemy. To są bolesne rzeczy, które dzięki komedii przepracowujemy. Więc ta prawda o której mówimy w komedii, to też gotowość na to, żeby na scenie umieć śmiać się z samego siebie, poruszać tematy relacji z rodzicami, z partnerami, śmiać się ze swoich głupich wad czy niedoskonałości.

Polacy potrafią śmiać się ze wszystkiego?


BM: U nas nie ma kultury śmiania się ze wszystkiego, bo wszyscy się zaraz obrażają. W Stanach Ricky Gervais obśmiał Caitlyn Jenner, czyli faceta, który zmienił płeć. W dyskusji na Twitterze Gervais komentował, że on może się z tego zjawiska śmiać, bo dla komedii nie ma świętości. U nas tego nie ma.
Ich spektakle bywają mocno absurdalneFot. materiały prasowe/ Klancyk.pl
MB: To jest właśnie kwestia danej kultury.

BM: Bardzo często w stand-upie wykorzystuje się mocne uderzenie, które nie jest śmieszne. Uderza się "po bandzie", ale to nie wnosi inteligentnej dyskusji, tylko jest raczej takim jechaniem po stereotypach.

MB: Naszym celem w Klancyku nie jest szokowanie dla samego szoku. Lubię żarty, które są szokujące, ale potem musi wyjść, dlaczego one takie właśnie są. To, że możemy żartować ze wszystkiego, nie znaczy, że musimy obrazić wszystkich ludzi i każdą świętość zszargać..

BM: Monty Python to robił, ale w bardzo inteligentny sposób. Bawił się tymi stereotypami.

MB: Z kolei na Gali Złotych globów, jak wychodzi prowadzący i obraża wszystkich na sali, to ludzie się z tego śmieją. U nas w Polsce nie ma na to przyzwolenia. Prowadzi galę Maciej Stuhr i jak powie jakieś żarty, które wpisują się w ogólną konwencję, to i tak wywoła pewien szok.. Wyobraźmy sobie, gdyby polski prowadzący powiedział do publiczności tak, jak powiedział kiedyś jeden z amerykańskich: "to był świetny rok dla waszych chirurgów plastycznych". W Polsce mogło by to nie przejść. Nie twierdzę, że te żarty u nas mają wyglądać jak w Stanach. Zresztą tam oczekuje się dowcipu. Człowiek na stanowisku, czy polityk musi umieć błysnąć żartem. Barack Obama był totalnym komediowym celebrytą. Pamiętam też taką historię, że jak George Bush został prezydentem, to Laura Bush powiedziała o nim anegdotę, związaną z ich ranczem. Bush wydoił krowę, która okazała się bykiem. Powiedziała publicznie żart o tym, że mąż zmasturbował byka. Wyobrażacie sobie w Polsce coś takiego? Że żona Andrzeja Dudy mogłaby coś takiego powiedzieć? Przecież to byłby skandal na całą Polskę. Ale polscy politycy niestety są sztywni.

A z czego śmieje się klancykowa publiczność?

BM: My jesteśmy mocno absurdalni przede wszystkim.

MB: Są różne rodzaje śmiechu. Ludzie śmieją się czasem z tego, że my naprawdę robimy rzeczy tak abstrakcyjne, dziwne i niespodziewane. Jest też śmiech obyczajowy. Na przykład to, że potrafimy przedstawić jakąś sytuację z życia, nawet głupią rozmowę, która nawet nie ma specjalnej treści. Ale łapiemy charakter ludzi i to, że oni na przykład zachowują się w jakiś sposób, albo że są wścibscy. To jest taka satyra na codzienność. Rzeczy w krzywym zwierciadle, które ludzie znają. Pamiętam, że grałem na scenie dziewczynę i mówię do drugiej postaci: „podziwiam cię, że jak ty czegoś chcesz, to to realizujesz. Bo ja jestem taka, że jak czegoś chcę, to mówię, 'e może lepiej nie'. Ludzie się z tego bardzo śmiali. Niby głupi tekst, ale coś w tym jest. Jakby tak zastanowić się, to jest smutny problem, bo nie możesz pozwolić sobie na to, czego naprawdę chcesz.

BM: Ważne też jest w Klancyku zahaczanie o inteligenckość. Możemy sobie robić żarty z samej postaci, ale zahaczamy, że dana scena dzieje się na przykład w mieszkaniu Franza Kafki. Ludzie sobie mogą myśleć wtedy: "o, kumam to i odczytuję”. Może to trochę snobizm. Myślę,że ludzie śmieją się z takich nawiązań i czują się lepiej, że je rozumieją.

Ostatnio graliśmy też na evencie firmowym dla ludzi z dużej sieci kin. Ja grałem postać menadżera przyjmującego osobę pracującą na kasie w jego biurze. A to biuro jest schowkiem na szczotki. Ludzie wiedzieli, że chodzi o warunki, które są takie, jakie są i śmiali się z tego po prostu. Oni śmieją się też z takich prawd, które w jakiś tam sposób są przerysowane. Ale wydaje mi się, że ludzie też mają fun z prędkości śledzenia naszego myślenia na żywo i podążania za tym naszym absurdem rozwiązań na szybko.

Wszystkie tematy potraficie obśmiać na scenie?

BM: Wydaje mi się, że do tej pory nie było tematu, z którym byśmy sobie nie poradzili.

MB:Nawet jeżeli temat jest pozornie śliski, tak jak Ku Klux Klan.

BM: Graliśmy spektakl do książki o tej organizacji, co było dla nas wyzwaniem, żeby nie zrobić z tego obśmiania problemu. Jak grasz postać, która jest homofobiczna i ma kiepskie poglądy w normalnym świecie, to musisz obśmiać tę postać. Nie możesz zrobić z niej mądrej osoby, bo zrobisz homofobiczny spektakl. Tylko przedstawiasz ją jako homofobiczna postać , która jest głupia.

MB: Zarówno dla nas, jak i osób z widowni logiczne jest to, że rasizm jest zły, ale też absurdalny. Jeżeli nie jest się rasistą, to jest to absurdalne, że można kogoś nienawidzić z powodu koloru skóry. Zresztą nie tylko rasizm, ale też homofobia czy seksizm są złe. I wydaje mi się że komedia ma bardzo dużą rolę do odegrania w Polsce, przez to, co też zrobiły kabarety na polu seksizmu.

BM: Niestety to się przeniosło dalej na stand-up. Byłem wczoraj na Open Mike'u i wszystkie żarty tam mówione były bardzo seksistowskie. Impro w Stanach Zjednoczonych niesie ze sobą kor takiej poprawności, współpracy i tego, że nie ma barier rasowych i kulturowych. Te wartości staramy się z Klancykiem kultywować i przekazywać je dalej.

Czy zdarzyło się, że ktoś z publiczności powiedział wam, że przegięliście w danym temacie?


BM:
Tak, zdarzyło się kilka razy, że ktoś powiedział, ze przegięliśmy.

MB:
Nie mamy wpływu na to, jak ktoś coś odbierze. Ubolewamy na tym, ze zdarza nam się zagrać stereotypowe role kobiece. I słyszymy, że znów zagraliśmy stereotypową laskę. Oczywiście gramy też stereotypowych, głupich facetów. Pamiętam, jak podeszła kiedyś do nas po spektaklu dziewczyna z widowni i powiedziała, że wszystkie laski są u nas głupie. My nie chcemy takich rzeczy. To też nie jest zamierzone. W kabarecie czy stand-upie, ktoś świadomie pisze seksistowskie żarty. My po prostu wpadamy w jakiś szał i to nie znaczy, że wychodzą z nas seksiści. Tylko wpada to nagle w jakiś dziwny kontekst. Często uczestniczę w rozmowach o tym, co to jest humor i gdzie są jego granice. W jednym z naszych spektakli o Sybirakach było bardzo głębokie nieporozumienie na poziomie tego, jak odbiera się komedię. Tam była taka scena spotkania z autorką książki.

BM: W skrócie mówiąc zrobiliśmy taki pastisz, kpinę z wieczorku autorskiego w Polonii Amerykańskiej. My śmialiśmy się z konwencji takiego nudnego spotkania autorskiego. Nie śmialiśmy się z tego, że ktoś przeżył traumę wojenną. Bardzo często korzystamy z określonych konwencji i śmieszne jest dla nas ich ogrywanie: czy to rozmowa o pracę, obiad rodzinny czy właśnie wieczorku poetyckiego, który obśmialiśmy. Po spektaklu podszedł do nas jakiś chłopak i powiedział, że to jest straszne, że my się z tego tematu śmiejemy, bo jego dziadkowie byli Sybirakami. My nie byliśmy mu w stanie wytłumaczyć tego, że nie śmialiśmy się z samego tematu. Ale nie mamy wpływu na to, z czym przychodzi widz.

A wy zawsze jesteście zadowoleni ze swoich spektakli? A może zdarza wam się zejść ze sceny i powiedzieć: "ej, co to w ogóle było”?


BM: To jest nieustający proces. To są wzloty i upadki. Są momenty, w których działamy jak naoliwiona maszyna. Spotykamy się często, robimy warsztaty i mamy jakąś wspólną wizję.. A czasem jest moment, w którym mniej się spotykamy. Dużo gramy, jesteśmy zmęczeni i coś nam nie idzie, tak jak tego chcemy.

MB: Impro jest taką materią, że ciężko nad tym zapanować. Bo możesz bardzo dużo trenować i nie wszystko pójdzie po twojej myśli. Ale impro uczy też tego, żeby się nie poddawać. Nie jest tak, że co tydzień gramy wybitny spektakl. Gramy na odpowiednim poziomie, że ani nie jest super, ani nie jest źle. Potrafimy utrzymać pewną jakość. Raz na jakiś czas mamy tak, że spektakl był super.

BM: Takim ostatnim spektaklem, był dla mnie ten z Janem Peszkiem. On totalnie wszedł w naszą energię ze swoją energią. Bardzo silnie zagrał z nami, wciągając nas w swój świat inspiracji .

MB: Zdarzają się gorsze spektakle i czujemy, że to nie idzie. My nie mamy złej woli, ale to się po prostu wymyka. Schodzimy i mówimy sobie, co nie zadziałało. Mamy świadomość, ze zagraliśmy poniżej swoich możliwości. Impro bardzo często porównuje się ze sportem i słusznie, bo w sporcie też musisz intensywnie trenować. Sportowcy wiele lat ćwiczą, nagle mają najgorszy wynik i nie wiedzą, czy to jest presja czy stres. Klancyk od 12 działa razem. Są napięcia między nami i to jest konstelacja bardzo różnych relacji. Wszystko zależy od tego, jacy jesteśmy wobec siebie. Jeżeli ten balans jest jakoś utrzymany i jesteśmy na siebie uważni, to raczej jest dobrze. Jesteśmy grupą, więc wystarczy że jedno ogniwo nie pracuje, a to wpływa na wszystko i zaczyna się przechylać.
Klancyk z Januszem GajosemFot. materiały prasowe/ Klancyk.pl
Wyobrażacie sobie, że moglibyście przestać grać, improwizować?

BM: Ja nie wyobrażam sobie, że mógłbym przestać grać z Klancykiem. Najbardziej brakowałoby mi tego żartu. Uważam chłopaków za najśmieszniejsze osoby, jakie znam. Z tego powodu nie chciałbym rezygnować z grania.

MB: To jest 12 lat. Zaczęliśmy to robić, robimy to dalej i to jest fajne. I nagle się budzisz z tym, że są dwie sceny i szkoła. To jest twoje życie, jesteś z tego znany, masz publiczność. Dlatego to robimy 12 lat i nie pozabijaliśmy się, bo najważniejsze jest to, że improwizacja sprawia nam radość. Chcemy ze sobą mimo różnych trudności grać. Ja muszę improwizować, sprawia mi to przyjemność i jest mi to potrzebne do mojego balansu z rzeczywistością. To jest ta moja rzecz, którą znalazłem. Każdy z nas ma swoje działalności, ale ta improwizacja zawsze trwa. Siłą Klancyka jest połączenie tych wszystkich ośmiu osobowości. Każdy wnosi coś innego i z tego powstaje unikalny, taki nasz wspólny humor, którego nie ma nigdzie indziej.