Zaglądamy do najnowszego Rolls-Royce'a, a tam... fotele piknikowe w bagażniku!

Katarzyna Gargol
Prędzej pomyślałabym, że pojadę na prezentację nowych nart w czerwcu, niż że będę miała możliwość jako jedna z pierwszych dziennikarek w Polsce podziwiać najnowszy model Rolls-Royce’a. Tymczasem stało się. Jestem w drodze do Monachium, gdzie moim oczom ukaże się Cullinan - najnowsze dziecko tej marki i pierwszy SUV.
Cullinan robi wrażenie na żywo. Więcej w nim wojownika niż typowego dla marki majestatu. Fot. naTemat
Z markami luksusowymi jest jak z przystojnym, bogatym i pewnym siebie mężczyzną - trudno im coś zarzucić, mimo że aura tupeciarskiego przepychu, jaką mimowolnie wokół siebie roztaczają, powinna raczej irytować. Podobnie jest z Rolls-Roycem. Już w materiałach prasowych, które dostaję przed premierą Cullinana w oczy rzuca się pierwszy punkt: najbardziej oczekiwany samochód 2018 roku i - całkiem możliwe - najbardziej oczekiwany Rolls-Royce w historii. Odważnie. Pewność siebie idzie tu w parze z dużymi pieniędzmi. Dodatkowo za marką stoi długa i barwna tradycja. To wszystko tworzy miks, który wywołuje emocje i przyciąga wielkie nazwiska od lat.


Brygada RR
Do nobilitującego grona posiadaczy auta z dwiema charakterystycznymi literkami na felgach, które podczas jazdy pozostają cały czas w jednej pozycji (tak, by zawsze ładnie się prezentować) należeli najwięksi artyści w dziejach historii, politycy i możnowładcy, a wśród nich m.in.: Freddie Mercury, Marlene Dietrich, Simon Cowell czy David Beckham. Ciekawostką jest, że Elvis Presley miał aż trzy Rolls-Royce’y! Ale wiedzieliście, że swojego miał również… Józef Piłsudski? I gen. Władysław Sikorski. Rowan Atkinson kupił sobie RR na 50. urodziny - w ramach prezentu dla samego siebie, ukoronowania tego wyjątkowego momentu w życiu. I właściwie każdy Rolls-Royce i jego właściciel to osobna, indywidualna historia. Bo właśnie na takie stawia ta marka. Im dłużej rozmawiam z Frankiem Tiemannem, szefem działu komunikacji korporacyjnej w Europie Wschodniej, który opowiada mi ciekawostki na ten temat, tym bardziej przekonuję się, że naprawdę dobrze to wymyślili.

Rolls-Royce jest jak sklep z zabawkami dla dużych i bogatych chłopców. Marka jest w stanie stworzyć wymarzony model samochodu w aż 44 tys. odcieni. Nawet ja nie wiedziałam, że istnieje tyle kolorów. Tak, stworzyli już np. auto w kolorze lawendowym - bo w takim odcieniu były paznokcie partnerki pana, który miał takie życzenie. Stworzyli żółty model, a warto to odnotować chociażby dlatego, że zsynchronizowanie żółtego metalu i skóry tak, by były w jednym odcieniu to podobno spore wyzwanie. Mnie najbardziej rozczuliła historia mężczyzny, który przyszedł z autkiem z dzieciństwa i zażyczył sobie model dokładnie w takich kolorach. OK, jeszcze raz: przypomnijcie sobie ukochaną zabawkę z dzieciństwa i wyobraźcie, że w dorosłym życiu płacicie Rolls-Royce’owi kilka milionów złotych za jej wierną kopię. Jak mówią: tak trzeba żyć.
Rolls-Royce Cullinan w kosmicznej aranżacji.Fot. naTemat

Największy diament
Gdy dojeżdżam na miejsce, moim oczom ukazuje się Cullinan: lśni jak diament, od którego nosi swoją nazwę, przemycając jednocześnie nutkę czegoś agresywnego. W otoczeniu luster wygląda dość kosmicznie - jakby właśnie wylądował na Ziemi, a ja jestem pierwszą Ziemianką, z którą będzie mógł zamienić kilka słów. Mimo że gabarytowo Cullinan jest naprawdę duży, nasze spotkanie należy do czułych. Projektanci przemycili kilka detali, które chwytają za serce, choć - niestety - lusterek na bocznych ściankach tylnych siedzeń nie znajduję. A ponieważ w Ghoście bardzo mi się to rozwiązanie spodobało, dopytuję Felixa Kilbertusa, szefa projektu, dlaczego z tego zrezygnowali.
W bocznych ściankach tylnej części Ghosta umieszczono lusterka, które świetnie sprawdzają się jako lusterko do szybkiej poprawki make upu.Fot. naTemat
System multimedialny dla pasażerów tylnej kanapy w Cullinanie.Fot. naTemat
Zabawna konsternacja przeradza się w szybką i wyważoną odpowiedź: to auto ma w sobie coś takiego, że wszyscy chcą je prowadzić, a nie siedzieć z tyłu. A z przodu są już lusterka. Ale umówmy się - nie jestem szalona, żeby w Cullinanie poprawiać makijaż, za bardzo cenię sobie swoje gałki oczne, żeby robić z nich szaszłyki. Bo Cullinan to auto stworzone z myślą o szalonych wojażach w luksusowych warunkach. Z drugiej strony - zgodnie z zapewnieniami producenta - moje oczy powinny pozostać bezpieczne, gdyż Cullinan przenosi pojęcie ”magic carpet ride” (podróży latającym dywanem) na trudniejsze warunki. – Nasi klienci oczekują, że wszędzie dotrą w luksusie i bez kompromisów, z łatwością pokonując najtrudniejszy nawet teren, wzbogacając swoje życie w nowe doświadczenia. Dlatego właśnie poprosili nas o stworzenie Rolls-Royce’a, który połączy luksus z możliwością dotarcia wszędzie tam, gdzie zechcą – mówi Torsten Müller-Ötvös, prezes Rolls-Royce Motor Cars.
Wysuwane z bagażnika skórzane fotele piknikowe to rodzaj gadżetu, który z jednej strony wywołuje uśmiech na twarzy, a z drugiej okazuje się naprawdę funkcjonalny.Fot. naTemat
Zważywszy na fakt, że to pierwszy SUV tej marki, trzeba przyznać, że wyszło ciekawie. Największe wrażenie robią na mnie skórzane fotele, a nawet stoliczek! Wszystko wysuwane z bagażnika, gotowe do użycia w najdogodniejszym momencie podróży. Piknikowy klimat to również coś, co wpisuje się w tradycję tej marki - podobno istnieje sporo archiwalnych zdjęć dokumentujących sentyment do pikników właścicieli Rolls-Royce’ów. Dlatego oprócz możliwości stworzenia klimatycznego kącika podczas wyjazdu na łono natury można również zabrać ze sobą specjalny kosz piknikowy zaprojektowany przez markę. Ci, którzy mają przed oczami typowy wiklinowy koszyk, mogą dmuchnąć w chmurkę z tą wizją i skutecznie rozpuścić ją w powietrzu. To prawdziwy Rolls-Royce wśród piknikowych koszyków: duży, solidny, mistrzowsko wykończony. Nad jednym tylko fragmentem drewna, który widać na obrzeżach ”koszyka” (chodzi o ten wyprofilowany fragment zamiast kantu) rzemieślnik pracował tysiąc godzin!
Po lewej: elegancki boks piknikowy, po prawej: narty w pokrowcu z tej samej skóry co kanapy w RR.fot. naTemat

Dla kogo?
Cullinan wziął swoją nazwę od największego i najczystszego diamentu, jaki do tej pory znaleziono (nazwę nadano od nazwiska dyrektora angielskiej spółki diamentowej Thomasa Cullinana). Co ciekawe, kamień został podzielony na 105 części i trzy największe brylanty znajdują się w brytyjskiej koronie państwowej, koronie królowej Marii oraz w brytyjskim berle królewskim. Królewskie konotacje i znana wszystkim tradycja zobowiązują. Przez markę znowu przemawia pewny siebie przystojniak: ”Dzięki nowoczesnemu i funkcjonalnemu wzornictwu Cullinan z pewnością zyska status ikony pośród zalewających rynek nijakich SUVów” – czytam w informacji dla mediów. Na razie robi wrażenie jako użytkowy i luksusowy produkt (cena tego diamencika zaczyna się od 286 tys. euro netto, w Polsce dolicza się akcyzę i VAT) adresowany do bardzo jasno określonej grupy docelowej, którą są młodzi, bardzo zamożni i wpływowi ludzie. To właśnie ich marzenia tym razem spełnia marka w myśl cytowanych przez nią samą słów T.E. Lawrence'a (Lawrence z Arabii): „Rolls na pustyni ponad rubiny”.