To auto brzmi tak, że miałem ochotę walnąć kierowcę, żeby się ogarnął. To najbardziej "bandycki" kabriolet
Czwartkowe popołudnie, warszawski Mokotów. Podjeżdżam pod polski oddział BMW, by odebrać kolejne auto do jednego z wielu redakcyjnych testów prasowych. Podpisuję dokumenty, wsiadam i odjeżdżam. Trzy kilometry dalej zjeżdżam na parking. Muszę się zatrzymać i ochłonąć, bo nie dowierzam. "To auto jest absurdalne, dobry Boże, co za kosmos. Nigdy wcześniej czymś takim nie jeździłem" – piszę SMS-a do znajomego pracownika BMW, który odpowiada za park prasowy. Poznajcie BMW M4 Competition, które – jakby tego było mało – jest jeszcze w wersji cabrio i przeszło serię dedykowanych modyfikacji M Performance.
"M" w nazwach BMW to taki zabawny wynalazek, który sprawie nie tylko, że auta BMW kosztują dużo więcej. Zależnie od modelu (seria 2/3/4/5/6), cena jest o 150-300 tysięcy wyższa względem standardowego i cywilnego odpowiednika. Jest też wersja kompromisowa, czyli pakiet "M", które wizualnie i technicznie podbijają wersję auta, ale nie są aż tak soczyste jak prawdziwe M-ki z krwi i kości. Z drugiej strony, ta literka w nazwie odpowiada za fakt, iż auto niby wygląda normalnie, ale jest rasowym i sportowym brutalem, których właściwości jezdnych zwykli kierowcy prawie na pewno nie będą w stanie nawet wykorzystać.
Lubię M4-ki. Generalnie lubię 4-ki, nawet te bez M-ki. Wyglądają lepiej od bardziej tradycyjnych modeli serii 3. To przewaga wynikająca z faktu bycia coupe. I w sumie nie ma w tym nic dziwnego, w końcu model sygnowany numerem 4 powstał właśnie jako następca numeru 3 w wersji coupe.
Auto z każdej strony prezentuje się zjawiskowo.•Fot. naTemat
Fani rasowych aut z serii M mogą ponarzekać, że ze względu na bycie kabrioletem, auto jest cięższe. To prawda, o około 200 kg. To kilogramy, które robią różnicę nie tylko w przypadku chowania większych rzeczy do bagażnika – sam w sobie bagażnik jest spory, ale jego lwią część zajmuje dach i mechanizm jego składania. Podczas złożonego dachu nie wsadzicie tam nic wysokiego. Wsunąć możecie sporo, ale jeśli chodzi o wysokość, to maksymalnie udało mi się tam położyć jedną podręczną walizkę. Nieco lepiej jest, gdy dach jest zamknięty, wtedy miejsca jest trochę więcej. Ale tylko trochę.
Testowany model był wyjątkowy także jeszcze z innego powodu. Za 40 tys. więcej (kto przy wycenie auta na poziomie 500 tys. złotych, by się przejmował takimi "drobnymi"?), przyszły kierowca dostaje pakiet M Competition. I to właśnie on w dużej mierze odpowiada za brutalizację tego auta. Nie tylko od strony wizualnej, gdzie czekają ekskluzywne kute i polerowane 20-calowe felgi, błyszczące obramowania czy chromowane na czarno końcówki rur wydechowych.
Jest tutaj też pewna tajemnica. Tak brzmiący wydech to efekt specjalnej modyfikacji. Ten ze "zwykłego" M4 Competition brzmi zacnie, ale w testowanym modelu zamontowano wydech M Performance. To ciekawe, nie można go zamówić bezpośrednio z fabryki. Można go zrobić dopiero u dealera. Sportowy wydech w tym wariancie z karbonowymi końcówkami to koszt 27 810 zł, ale wart każdej wydanej złotówki. Na podobnej zasadzie zmodyfikowano serię wizualnych zewnętrznych i wewnętrznych elementów.
Potęga. Z tyłu patrzą na nas cztery (2x2) wydechy z atrakcyjnymi akcentami M Performance, które nawet nie zostawiają szansy na niedopowiedzenia. M4 jest skrojone jak dobrze wyrzeźbiony gość z okładki Men's Healtha czy innego magazynu tego typu. Na ten samochód po prostu fajnie się patrzy. Z podziwem i fascynacją. Wyrzeźbiony, drapieżny, ostry, z wyraźnymi przetłoczeniami, nowoczesny i muskularny.