"Chodzi o to, że trzeba nas stłamsić". Dziennikarka z miasta Beaty Kempy opowiada o naciskach na lokalne media

Katarzyna Zuchowicz
Syców, miasto w województwie dolnośląskim, liczy ponad 10 tysięcy mieszkańców. "Gazeta Sycowska" jest tu jedyną gazetą. Jej redaktor dostała ostatnio telefon z Warszawy, mówi, że trafiają się również pogróżki od mieszkańców. – Dostałam wiadomość, że padło mi na umysł, że coś się ze mną porobiło nie tak. My, jako dziennikarze lokalni, odczuwamy teraz bardzo silną presję. Chodzi o to, żebyśmy nie pisali o pewnych niewygodnych dla samorządowców sprawach – mówi naTemat Beata Samulska.
Beata Samulska, redaktor "Gazety Sycowskiej" opowiada o naciskach na media lokalne. Fot. Łukasz Krogulewski
Czytam na Facebooku Pani wpisy o naciskach władzy. Pogróżki. Telefon z Warszawy. Lokalna gazeta i takie historie.

My, jako dziennikarze lokalni, odczuwamy teraz bardzo silną presję – zarówno ze strony samorządowców, jak i ich zwolenników. Moi koledzy w Oleśnicy również bardzo to teraz odczuwają, gdyż tam rządzi Prawo i Sprawiedliwość. Oni też krytycznie podchodzą do tamtej władzy, wiele rzeczy im się nie podoba.

Na czym polega ta presja? Jak to wygląda?

Standardowa taktyka samorządowców, którzy chcą utemperować lokalne media, to przeciąganie terminów odpowiedzi na nasze zapytania o informacje publiczne do 4-5 tygodni, udzielanie przez nich zdawkowych odpowiedzi typu "bez komentarza" lub nieudzielanie żadnych informacji. Gdy proszę o niezwłoczną odpowiedź, nawet telefoniczne, to i tak nie ma natychmiastowej reakcji. A my tych informacji nie potrzebujemy dla siebie, to nie jest nasze "widzimisię", tylko nasza praca – pytamy wszak w imieniu naszych czytelników.


Chodzi o to, że trzeba nas stłamsić, żebyśmy nie pisali o pewnych niewygodnych dla samorządowców sprawach. Jeśli dziennikarz chce pozyskać informacje niewygodne dla samorządowców, np. pyta o zbyt duże wydatki lub błędy w pracy urzędników, to spotyka się ze ścianą, naciskami, próbą wpływania na styl pisania.

Ostatnio coraz częściej nawiązuje się do mojej rzetelności. Kiedy kogoś próbuję krytykować, natychmiast pojawia się argument, że jestem nierzetelna. Nigdy nie zarzucano mi braku rzetelności tak jak dziś. Przez 20 lat mojej pracy nie miałam żadnej sprawy w sądzie i nie zdarzyło mi się pisać sprostowań do moich artykułów. A teraz odwoływanie się do mojej rzetelności i obiektywizmu nasila się. Zdarzają się w artykułach nieścisłości, jednak teraz urastają one do rangi poważnych błędów. Mam wrażenie, że to próba dyskredytowania mnie, pokazania dziennikarza w złym świetle. Bo stanowię zagrożenie.

Od kiedy tak się dzieje?

To się dzieje teraz i nasila się. To kwestia ostatnich tygodni. Za każdym razem przed wyborami samorządowymi dzieje się podobnie, gdyż u nas samorządowcy związani z Prawem i Sprawiedliwością rywalizują z bezpartyjnymi kandydatami i w nas widzą widocznie jakieś zagrożenie. Nie odbiera się nas jako dziennikarzy. Jeśli człowiek napisze coś obiektywnie, tak, jak jest, a jest to niewygodne dla władzy, zaraz staje się wrogiem. Za każdym razem któraś ze stron odbiera nas jak wrogów. Mediom lokalnym jest teraz ciężko w małych społecznościach, bo wszyscy się na nie obrażają. Czy krytykujemy, czy napiszemy pozytywnie, wszyscy na nas naskakują.

W tym momencie najlepiej zamknąć mediom lokalnym usta – z takiego założenia wychodzi władza. Bo próbujemy zniszczyć czyjś wizerunek – tak jesteśmy odbierani. A przecież my jesteśmy od tego, by informować, nawet jeśli te informacje są niewygodne dla kogoś, ale prawdziwe. Mamy też prawo oceniać i komentować.

Przeczytałam felieton pt. "Paniusia z Sycowa, czyli o tym, jak zwalnia się dziennikarza za obecność na sesji". Ostro pod adresem lokalnej władzy. Ktoś naprawdę chce się Pani pozbyć z "Gazety Sycowskiej"?

Ta historia zaczęła się od niewinnego artykułu, w którym skrytykowałam organizację ruchu podczas Dni Perzowa, na które zaproszono Sławomira. Podczas tej ogromnej imprezy trafiłam akurat na sytuację, w której na drodze głównej w małym Perzowie nikt nie kierował ruchem, nie było policji, ani straży. Opisałam tę sytuację, a pani wójt się obraziła. Od jednego z radnych dowiedziałam się, że prawdopodobnie impreza w ogóle nie była zgłoszona jako masowa, dlatego pojechałam na sesję Rady Gminy – sądziłam, że wtedy dowiem się, jak było, bo pani wójt bardzo długo nie odpowiada na moje pytania.



Pan z Ministerstwa Infrastruktury chciał numer do redaktora naczelnego mojej gazety. Powiedział, że dostał polecenie od poseł Możdżanowskiej. Wtedy połączyłam fakty. Poseł Możdżanowska zna się z panią wójt. Zastanawiałam się, dlaczego zadzwoniono do mnie, przecież łatwo ustalić numer. Dlaczego pani wójt nie zadzwoniła sama? Czy ktoś chciał mnie zastraszyć, bym nie pisała o poruszanych na sesji drażliwych sprawach, niewygodnych dla wójt?

Dziennikarz jest od tego, żeby różne rzeczy wyłapywać i opisywać. Samorządowiec nie ma nic do tego. On jest na służbie społeczeństwu, a dziennikarz jest od tego, żeby oceniać jego pracę, którą wykonuje pobierając publiczne pieniądze. Dziennikarz robi to dla interesu publicznego.
Syców to miasto Beaty Kempy. Ją też krytykujecie?

Oczywiście. Zawsze obiektywnie zdajemy relację z wydarzeń, w których uczestniczy. W oddzielnych artykułach komentujemy działalność pani poseł. Ostatnio poseł Kempa jest u nas bardzo aktywna, pojawia się na wszystkich imprezach w naszym regionie związanych z przekazywaniem sprzętu finansowanego przez Fundusz Sprawiedliwości dla Ochotniczej Straży Pożarnej. Ale muszę przyznać, że w przypadku pani poseł, nie ma reakcji z jej strony, nie ma nacisków.



Tak się składa, że są to osoby związane z PiS-em. Choć trzeba zaznaczyć, że u nas nie ma ortodoksyjnych polityków, nie ma partyjniactwa. Nie ma w naszym regionie czegoś takiego, jak polityczni samorządowcy. Ale politycy mają swoje towarzysko-koleżeńskie powiązania. Ci związani z PiS-em zawsze muszą być najlepsi, przedstawieni w dobrym świetle. Nie można pisać, że popełniają błędy, to spotyka się z ich nerwową reakcją. Oni zawsze mają rację. Nie przyjmują krytyki na klatę, oburzają się na nią. To lokalnie dostrzegamy.



Niedawno na dużej imprezie szkoły w Międzyborzu jak nigdy pojawili się radni PiS. Skomentowałam, że nagle zaczynają się pojawiać w roku wyborczym. Wymieniłam ich nazwiska. Jeden radny się obraził, nie rozmawia ze mną. Drugi, w miły sposób, zwrócił mi uwagę, że nie powinnam tak pisać, bo przecież on przybył na zaproszenie organizatorów.

Widać, że samorządowcy przywiązują wagę do tego, co napisze lokalna gazeta. Można powiedzieć, że obok księdza mamy jakąś siłę przebicia. Mieszkańcy nas czytają. Jeden z naszych czytelników skomentował, że kształtujemy opinię publiczną.
Muszę zaznaczyć, że naciski odczuwaliśmy również za PO. Wtedy też były działania w kierunku zdyskredytowania nas. Ostatnio nawet ze strony Kukiza się pojawiły.
Rynek w Sycowie.Fot. Wikipedia/CC BY-SA 3.0
To jest niesamowite. Lokalna gazeta, która nie jest szerzej w Polsce znana….

…a staje się zagrożeniem.

Tak to trochę wygląda. Co Kukiz ma do Sycowa?

W ostatnich tygodniach pojawił się działacz od Kukiza, którzy zaczął drążyć kwestię ogłoszeń dla "Gazety Sycowskiej", żeby wykazać powiązania między nami a samorządowcami, co jest kompletną bzdurą, bo na tym terenie jesteśmy jedyną gazetą. Ogłoszenia zlecają nam samorządy także pomimo tego, że krytycznie się o nich wyrażamy. Ludzie, którzy nie są tu na co dzień, nie wiedzą o tym. Przykładowo – krytykujemy starostę oleśnickiego, a mimo to ogłoszenia pojawiały się.

Nasuwa mi się pytanie, czy czuje się Pani osaczona.

Bardzo.

O co chodzi z pogróżkami? Faktycznie je Pani dostaje?

Dostałam wiadomość, że padło mi na umysł, że coś się ze mną porobiło nie tak. Tak źle piszę o pani wójt, że niektórzy mieszkańcy Perzowa zrobią wszystko, by się na mnie poskarżyć gdzie tylko można. Że wylecę z roboty, stracę pracę. Takie pogróżki dostaję. "Paniusia z Sycowa na wylocie z roboty" to jeden z komentarzy na stronie lokalnego radia.

Jak Pani to wszystko odbiera? Ma to jakiś wpływ na kolejne teksty?

Absolutnie. Nie mam zamiaru odpuścić. Niektórzy uważają, że powinnam tylko informować, być bardziej obiektywna, zdawać jedynie relację z wydarzeń, bez komentowania. Ktoś napisał w komentarzu pod jednym z moich postów na naszym oficjalnym fan age’u, że się czepiam. Odpisałam, że taka jest rola dziennikarza – żeby się czepiać, a nie głaskać.

Ale ogólnie, wśród mieszkańców, spotykam się z bardzo ciepłym odbiorem. Nawet w najmniejszej miejscowości odczuwam, że popierają, to co robię, że to bardzo pożyteczne. To mnie podbudowuje.

Będę nadal opisywać zdarzenia obiektywnie. Cieszę się jednocześnie, że dziennikarz ma możliwość pisania felietonów, w których można zawrzeć komentarz, i z tej formy będę również korzystać. Nikt nie jest w stanie na mnie wpłynąć, by przytemperować moje pióro. Jeśli dziennikarz kładzie po sobie uszy, wystraszy się i zamierza przymykać oczy na pewne rzeczy, to jest to zaprzeczenie dziennikarstwa. Lepiej, by sam rzucił pracę.

"Nie umiem trzymać języka za zębami, nic na to nie poradzę". Słowa Andy Rottenberg jako motto na Facebooku?

Tak. Nie będę trzymać języka za zębami. Nawet za najwyższą cenę.