Straż Marszałkowska jak policja. Ma chodzić z bronią gotową do wystrzału

Rafał Badowski
Straż Marszałkowska stanie się formacją mundurową z prawdziwego zdarzenia. Będzie mogła chodzić z bronią gotową do wystrzału. Liczebność strażników ma zwiększyć się niemal dwukrotnie – ze 160 do 280 funkcjonariuszy.
Straż Marszałkowska będzie mogła chodzić z bronią gotową do wystrzału. fot. Sławomir Kamiński/Agencja Gazeta
"Z wprowadzonym nabojem"
Do jednego z aktów wykonawczych powstałych w wyniku nowej ustawy o Straży Marszałkowskiej dotarła "Rzeczpospolita". Zarządzenie omawia między innymi wewnętrzne testy dla funkcjonariuszy przed otrzymaniem przez nich broni oraz sposoby jej przechowywania.

Największe kontrowersje budzi nastepujący przepis: "Dopuszcza się, w szczególnie uzasadnionych przypadkach, noszenie przyznanej broni palnej z wprowadzonym nabojem do komory nabojowej. Po ustaniu przyczyny jej załadowania, z zachowaniem środków bezpieczeństwa, broń palną, z wyłączeniem rewolwerów, należy niezwłocznie rozładować".


O co chodzi ze "szczególnymi przypadkami"? To sytuacje nadzwyczajne, wykraczające poza codzienne obowiązki – informuje RP Centrum Informacyjne Sejmu. Wszyscy strażnicy posługujący się bronią mają być przeszkoleni i mieć stosowne zezwolenia. Podobne przepisy znajdują się w zarządzeniu komendanta głównego policji.

"Trzeba myśleć"
Były antyterrorysta Jerzy Dziewulski uważa, że nie powinno się w prosty sposób przenosić policyjnych przepisów do parlamentu. – Nie wystarczy skopiować przepisu. Trzeba też myśleć – mówi "Rzeczpospolitej".

Argumentuje, że w policji dochodzi do niebezpieczeństwa, gdy zachodzi podejrzenie o posiadaniu broni w warunkach interwencji. W Sejmie zaś rodzi to niebezpieczeństwo przypadkowego strzału.

Głośno było o zachowaniu straży marszałkowskiej przy okazji protestu niepełnosprawnych w Sejmie. Matki niepełnosprawnych chciały wywiesić w oknie banner informujący po angielsku o proteście w Sejmie. Straż Marszałkowska przystąpiła wtedy do zdecydowanej interwencji. Funkcjonariusze wykręcili Iwonie Hartwig ręce i odciągnęli ją od okna.

Uwagę dziennikarzy przykuł wówczas mężczyzna w garniturze. To Krzysztof Pręgowski wykręcał Iwonie Hartwig ręce i brutalnie odciągnął ją od okna. Okazał się wieloletnim pracownikiem Straży Marszałkowskiej. W pewnym momencie miał szansę zostać szefem straży. Spekulowano, że to dlatego, że jego żona pracuje w klubie parlamentarnym PiS.

źródło: "Rzeczpospolita"