Inne teatry wzięły wolne, oni wakacje zaczęli premierą. Znacie "zjawisko Pijanej Sypialni"?

Alicja Cembrowska
Teatry pozamykane, trzy spektakle na krzyż, a wam brakuje teatralnych emocji? Da się zrobić. I to wcale nie za miliony, pod chmurką, żeby powietrza świeżego powdychać i bez strachu, że stracicie czas na żałosne przedstawienie na festynowym poziomie.
"Prezydent w kłopotach", Teatr Pijana Sypialnia Fot. Adam Kwiatkowski
Mały wielki teatr
Kilka lat temu, dokładnie wiosną 2012 roku, Pijanej Sypialni nie znał nikt – aktorzy stawiali swoje pierwsze kroki, grali tam, gdzie teatru byśmy się nie spodziewali. Do tej pory nie mają stałej siedziby, chociaż są największym niezależnym teatrem w Polsce, a z kilku osób zrobiło się ponad 100 artystów, którzy pracują w sekcjach aktorskiej, Filharmonii, Zespole Wokalnym oraz zespole tanecznym "Woda na młyn".

A zaczęło się niepozornie. Pięcioro młodych wyszło na ulicę z "Osmędeuszami" (nazywanych "balladą z powązkowskiej krainy") Mirona Białoszewskiego. Dosłownie na ulicę, bo zagrali w parku, w kawiarni, miejsce na sztukę znalazło się również w tramwaju. Szybko nadszedł taki czas, że mieszkając w Warszawie i korzystając z kulturalnych dobrodziejstw stolicy trudno było o nich nie usłyszeć.
"Teatr na leżakach" w PoznaniuFacebook/Pijana Sypialnia
Szczególne uznanie i rozgłos przyszły dwa lata później, w 2014 roku, gdy Pijana rozpoczęła swój autorski cykl "Teatr na leżakach", pokazując tym samym, że można. Można w plenerze, bez nadęcia i spinających garsonek, w klimacie luźnej wakacyjnej atmosfery znaleźć balans pomiędzy rozrywką a sztuką.


Nie, nie trzeba sięgać po tanie chwyty, wulgaryzmy, nagie pośladki i kontrowersyjne treści. Tak, można przyciągnąć tłumy nie tylko w Warszawie.

Zjawisko Pijanej Sypialni
Zarówno krytycy, jak i widownia cenią Pijaną Sypialnię za oryginalny repertuar inspirowany zapomnianymi konwencjami teatralnymi i folklorem, za wysmakowany żart i wysoki poziom estetyczny przedstawień. Tak powstało "zjawisko Pijanej Sypialni", kojarzone głównie z przedwojenną Warszawą.

Dlatego lipcowa premiera Pijanej, dla tych, którzy znają już ten teatr, mogła być niemałym zaskoczeniem. Dla mnie osobiście była. Po roztańczonym "Wodewilu Warszawskim" czy satyrze na współczesną Polskę ("Łojdyrydy"), po przedstawieniach raczej kolorowych, zabawnych i roztańczonych, twórcy zdecydowali się na zmianę kierunku.
"Prezydent w kłopotach"Pijana Sypialnia/Fot. Adam Kwiatkowski
Tym razem zaproponowali coś zupełnie innego – dramat "Pan Prezydent Miasta Krakowa w kłopotach" Józefa Narzymskiego z 1871 roku. Przenieśli widownię do czasów insurekcji kościuszkowskiej, a co za tym idzie do bojówek narodowców, pieśni patriotycznych, morderstw i bezwzględnej walki o władzę.

Brzmi trochę znajomo, ale… bez obaw. Odpowiedzialni za adaptację i reżyserię Stanisław Dembski i Sławomir Narloch nie zrobili tego jednego kroku za daleko. Ich "Prezydent w kłopotach" nie jest przygniatającym dosłownością i narzucającym odniesienia na współczesności przedstawieniem, a w pełnym znaczeniu tego słowa widowiskiem.

Smacznie i z klasą
Imponująca jest zarówno warstwa muzyczno-wokalna, jak i wysublimowana i stosunkowo oszczędna warstwa wizualna. Dzięki temu nie mamy poczucia natłoku czy przesytu, który byłby nieznośny w przypadku tak wymagającego tekstu. Scenografia ograniczona jest do kilku słupków, które łączone lub rozdzielane są taśmami ograniczającymi.
"Prezydent w kłopotach"Pijana Sypialnia/Fot. Adam Kwiatkowski
Taki zabieg pozwala na szybką "zmianę przestrzeni" – w miarę potrzeby jesteśmy w domu prezydenta Lichockiego (Sebastian Słomiński) czy na obradach rady miejskiej (co zresztą jest jedną z zabawniejszych scen).

I chociaż głównym tematem jest walka prezydenta miasta Krakowa o utrzymanie władzy, to w tle dzieje się niemniej ciekawa wielka-młoda miłość Andzi (córki Lichockiego) i skromnego, kochającego ojczyznę ślusarza Feliksa.
"Prezydent w kłopotach"Pijana Sypialnia/Fot. Adam Kwiatkowski
Może słowo "brawurowe" nie jest do końca adekwatne, by podsumować najnowszą propozycję Pijanej Sypialni, ale "efektowne" wydaje mi się już pasujące, głównie w odniesieniu do aktorów, którzy czynią swoje postaci przerysowanymi, wyraźnymi i charakterystycznymi. Nie sposób szybko zapomnieć o hipochondrycznej i przewrażliwionej Scholastyce (Blanka Miętkiewicz), "zaangażowanej" w pracę i konformistycznej Dyrektorce muzeum (Aleksandra Dudczak), wyszczekanej i charakternej sprzątaczce (Maja Piątkowska) czy nowej pani prezydentowej (Katarzyna Lasota).

Chociaż "wielka polityka" jest udziałem raczej mężczyzn (XIX wiek) i to oni spierają się o władzę, to jednak postaci kobiece w "Prezydencie" grają pierwsze skrzypce. Są silne, skupione na celu i niejednokrotnie równie jak panowie bezwzględne, zarówno w słowie, jak i czynie. Mężczyźni jak się pojawiają, to raczej jako grupa, wspólnota pięści i okrzyków.