Inne teatry wzięły wolne, oni wakacje zaczęli premierą. Znacie "zjawisko Pijanej Sypialni"?
Teatry pozamykane, trzy spektakle na krzyż, a wam brakuje teatralnych emocji? Da się zrobić. I to wcale nie za miliony, pod chmurką, żeby powietrza świeżego powdychać i bez strachu, że stracicie czas na żałosne przedstawienie na festynowym poziomie.
Kilka lat temu, dokładnie wiosną 2012 roku, Pijanej Sypialni nie znał nikt – aktorzy stawiali swoje pierwsze kroki, grali tam, gdzie teatru byśmy się nie spodziewali. Do tej pory nie mają stałej siedziby, chociaż są największym niezależnym teatrem w Polsce, a z kilku osób zrobiło się ponad 100 artystów, którzy pracują w sekcjach aktorskiej, Filharmonii, Zespole Wokalnym oraz zespole tanecznym "Woda na młyn".
A zaczęło się niepozornie. Pięcioro młodych wyszło na ulicę z "Osmędeuszami" (nazywanych "balladą z powązkowskiej krainy") Mirona Białoszewskiego. Dosłownie na ulicę, bo zagrali w parku, w kawiarni, miejsce na sztukę znalazło się również w tramwaju. Szybko nadszedł taki czas, że mieszkając w Warszawie i korzystając z kulturalnych dobrodziejstw stolicy trudno było o nich nie usłyszeć.
"Teatr na leżakach" w Poznaniu•Facebook/Pijana Sypialnia
Nie, nie trzeba sięgać po tanie chwyty, wulgaryzmy, nagie pośladki i kontrowersyjne treści. Tak, można przyciągnąć tłumy nie tylko w Warszawie.
Zjawisko Pijanej Sypialni
Zarówno krytycy, jak i widownia cenią Pijaną Sypialnię za oryginalny repertuar inspirowany zapomnianymi konwencjami teatralnymi i folklorem, za wysmakowany żart i wysoki poziom estetyczny przedstawień. Tak powstało "zjawisko Pijanej Sypialni", kojarzone głównie z przedwojenną Warszawą.
Dlatego lipcowa premiera Pijanej, dla tych, którzy znają już ten teatr, mogła być niemałym zaskoczeniem. Dla mnie osobiście była. Po roztańczonym "Wodewilu Warszawskim" czy satyrze na współczesną Polskę ("Łojdyrydy"), po przedstawieniach raczej kolorowych, zabawnych i roztańczonych, twórcy zdecydowali się na zmianę kierunku.
"Prezydent w kłopotach"•Pijana Sypialnia/Fot. Adam Kwiatkowski
Brzmi trochę znajomo, ale… bez obaw. Odpowiedzialni za adaptację i reżyserię Stanisław Dembski i Sławomir Narloch nie zrobili tego jednego kroku za daleko. Ich "Prezydent w kłopotach" nie jest przygniatającym dosłownością i narzucającym odniesienia na współczesności przedstawieniem, a w pełnym znaczeniu tego słowa widowiskiem.
Smacznie i z klasą
Imponująca jest zarówno warstwa muzyczno-wokalna, jak i wysublimowana i stosunkowo oszczędna warstwa wizualna. Dzięki temu nie mamy poczucia natłoku czy przesytu, który byłby nieznośny w przypadku tak wymagającego tekstu. Scenografia ograniczona jest do kilku słupków, które łączone lub rozdzielane są taśmami ograniczającymi.
"Prezydent w kłopotach"•Pijana Sypialnia/Fot. Adam Kwiatkowski
I chociaż głównym tematem jest walka prezydenta miasta Krakowa o utrzymanie władzy, to w tle dzieje się niemniej ciekawa wielka-młoda miłość Andzi (córki Lichockiego) i skromnego, kochającego ojczyznę ślusarza Feliksa.
"Prezydent w kłopotach"•Pijana Sypialnia/Fot. Adam Kwiatkowski
Chociaż "wielka polityka" jest udziałem raczej mężczyzn (XIX wiek) i to oni spierają się o władzę, to jednak postaci kobiece w "Prezydencie" grają pierwsze skrzypce. Są silne, skupione na celu i niejednokrotnie równie jak panowie bezwzględne, zarówno w słowie, jak i czynie. Mężczyźni jak się pojawiają, to raczej jako grupa, wspólnota pięści i okrzyków.