Borys Budka #TYLKONATEMAT: Biedroń nie do końca dobrze rozpoznaje, kto jest jego wrogiem

Jakub Noch
Kiedy rozmawiałem z Robertem, zawsze mówiłem o tym, że wyborów samemu się nie wygra. Szkoda więc, że wybiera on rolę solisty. Czasem mam wrażenie, że Robert Biedroń nie do końca dobrze rozpoznaje, kto jest jego przyjacielem, a kto wrogiem. Szkoda, że źle ogniskuje swoją polityczną złość. Przecież to nie PO i Nowoczesna spowodowały, że prawdopodobnie nie będzie w stanie wystawić swoich wymarzonych list do europarlamentu – mówi #TYLKONATEMAT wiceprzewodniczący PO Borys Budka.
W rozmowie z naTemat.pl wiceprzewodniczący PO Borys Budka komentuj, jak ostatnie ruchu Donalda Tuska i Roberta Biedronia wpływają na sytuację opozycji. Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
W ubiegłym roku prowadziliście latem akcję "Wakacje z Europą" i wchodziliście z polityką tam, gdzie Polacy spędzali urlopy. Dlaczego tego nie powtarzacie? To jednak była klapa?

To był bardzo dobry pomysł. I świetnie został odebrany przez tych, którzy wzięli udział w tej akcji. Niestety, w tym roku – z uwagi na realia kampanii wyborczej – nie chcieliśmy, by pojawił się jakiś problem z finansowym rozliczeniem działań partii. Mogło się okazać, że uznano by, że taką akcję trzeba wpisywać w limity wyborcze.

Interpretacje organów wyborczych w Polsce są tak płynne, że wolimy nie ryzykować. Kampania przed wyborami samorządowymi się jeszcze nie rozpoczęła, więc wszystkie działania muszą być przemyślane. Należy dmuchać na zimne. Jednak pozostajemy aktywni w inny sposób.


Mogę już potwierdzić, że będziemy na przykład na tegorocznym Pol'andRock Festival, czyli Przystanku Woodstock. Oczywiście organizujemy też wakacyjne spotkania poselskie. 30 lipca będę w Gorzowie Wielkopolskim, 31 lipca w Słubicach, potem na Woodstock'u, 13 sierpnia w Słupsku, 17 sierpnia w Kołobrzegu, a 24 sierpnia w Giżycku. Jak widać, nie odpuszczamy nawet w sezonie urlopowym.

Na ile prawdziwa jest ta teoria, że w polskiej polityce dużo może wygrać ten, kto narzuca narrację dominującą przy grillach, na plażach, górskich szlakach, etc.?

Wakacje nie są okresem, który sprzyja twardej polityce. To przecież okres, gdy Polacy chcą na chwilę uciec od problemów życia codziennego, w tym konfliktów politycznych. Dlatego zawsze doradzam dużo ostrożności, gdy ktoś próbuje narzucić twardą polityczną narracje w okresie letnim. Wyjątkiem są tylko sytuacje naprawdę przełomowe, o których – siłą rzeczy – Polacy dyskutują nawet na urlopach.

Poza tym, żyjemy w epoce mediów społecznościowych i dostęp do informacji mamy przez cały rok. One docierają do ludzi także na plażach, górskich szlakach, czy innych miejscach wakacyjnego wypoczynku. Jeśli ktoś chce, będzie z polityką, bez narzucania czegokolwiek z naszej strony.

Liczyliście na opozycji, że zamieszanie wokół wchodzących w życie zmian w Sądzie Najwyższym wywoła podobną falę protestów, jak projektowanie tych przepisów przed rokiem?

Niestety aż takich emocji nie było... Jako osoba mocno zaangażowana w obronę niezależności SN mówię "niestety". Jednak łatwo to zrozumieć. W ubiegłym roku emocje wybuchły, bo wszystko działo się na oczach opinii publicznej. Były te kuriozalne komisje prowadzone przez byłego prokuratora stanu wojennego posła Piotrowicza, nocne obrady i "zdradzieckie modry" Jarosława Kaczyńskiego. PiS pokazało wtedy swoją prawdziwą twarz.

Teraz było nieco inaczej. Przepisy umożliwiające polityczną czystkę w Sądzie Najwyższym wchodziły w życie etapami, niemal w ciszy. To budujące, że pomimo próby rozmycia w czasie zmian, udało się zmobilizować bardzo wielu Polaków, by jeszcze raz zaprotestować pod Sądem Najwyższym w Warszawie i sądami w innych miastach. I mam wrażenie, że właśnie to wywołało w prezydencie pewną nutę niepewności, a może nawet strachu.

Coś przecież sprawiło, że Andrzej Duda pomimo wcześniejszych buńczucznych zapowiedzi, nie wydał żadnego formalnego postanowienia. Ani o stwierdzeniu przejścia w stan spoczynku Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, ani – o powierzeniu pełnienia tej funkcji innemu sędziemu. Mamy tylko wypowiedzi prezydenta, natomiast brak jest jakiegokolwiek dokumentu.

Dokładnie rok temu wielotysięczne tłumy na ulicach polskich miast skandowały m.in. "Borys! Borys!". Nie ma pan wrażenia, że tamten potencjał został zmarnowany, a nadzieje wykrzykujących pańskie imię Polaków zawiedzione?

Zawsze przypominam, że polityka ma swoje momenty, ale trzeba na nią też patrzeć długofalowo. Jestem dumny, że jestem częścią większego zespołu – zjednoczonej opozycji. Trzeba wyzbyć się egoizmu i skupić na wartościach i celach. Nie chcę opowiadać o osobie w trzeciej osobie, jak na przykład zdarza się to ostatnio mojemu koledze Robertowi Biedroniowi... "Pokora przede wszystkim" – to każdy polityk powinien powtarzać jak mantrę.

Przed rokiem to nie była kwestia dotycząca tylko mnie czy Kamili Gasiuk-Pihowicz. Byliśmy twarzami dobrego parlamentarnego zespołu. I potencjał wcale nie został zmarnowany! Właśnie na podstawie tamtych działań powstała Koalicja Obywatelska. Idziemy razem z Nowoczesną do wyborów samorządowych.

Co więcej, jestem przekonany, że za rok o tej porze powstanie jeszcze szersza koalicja zjednoczonej opozycji. Z PSL i lewicą pozaparlamentarną. Taka, która do najważniejszych wyborów, tych parlamentarnych, pójdzie wspólnie i wygra z PiS.

Skoro wspomina pan o lewicy i Robercie Biedroniu. Czy nie jest tak, że wasze "zawieszenie broni" z nim się właśnie skończyło?

Nadal jestem przekonany, że warto rozmawiać i szukać tego co łączy, a nie tego co dzieli. To służy osiąganiu celów. A takim jest stworzenie silnych i szerokich list wyborczych. Tylko w taki sposób można odsunąć od władzy tych, którzy rujnują Polskę. Kiedy rozmawiałem z Robertem, zawsze mówiłem o tym, że wyborów samemu się nie wygra. Szkoda więc, że wybiera on rolę solisty. Mam jednak nadzieję, że mimo chwilowych tarć będziemy w stanie się porozumieć.

Czasem mam wrażenie, że Robert Biedroń nie do końca dobrze rozpoznaje, kto jest jego przyjacielem, a kto wrogiem. Szkoda, że źle ogniskuje swoją polityczną złość. No bo przecież to nie Platforma i Nowoczesna spowodowały, że prawdopodobnie nie będzie w stanie wystawić swoich wymarzonych list do europarlamentu.

Scenariusz, który pisał Biedroń, miał się rozpocząć właśnie po wyborach samorządowych, a przed europejskimi. Jarosław Kaczyński zmienił ordynację wyborczą do Parlamentu Europejskiego, by zabezpieczyć PiS przed ewentualnym odejściem tzw. radykałów związanych z Tadeuszem Rydzykiem. A przy okazji, mówiąc kolokwialnie, pozamiatał wszystkie małe ugrupowania.

Stąd być może to rozgoryczenie Roberta Biedronia. Liczę, że po tym obecnym przesileniu, Robert przemyśli swoją strategię i będziemy mogli wspólnie budować szerokie listy wyborcze ugrupowań prodemokratycznych i proeuropejskich. I że wrócimy do rozmów.

Nie sądzi pan, że te rozmowy urwały się na przykład dlatego, że nadepnęliście mu mocno na odcisk i wystawiliście kontrkandydatkę w Słupsku...?

Kolejność była nieco inna, ale nie chcę tego roztrząsać medialnie. Powtarzam, jest jeszcze czas, by budować coś wspólnie.

Porozmawiajmy o jeszcze jednym gorącym – nawet najgorętszym – politycznym nazwisku. Donald Tusk tym wyzwaniem rzuconym Jarosławowi Kaczyńskiemu potwierdza chęć powrotu, czy szuka wymówki, by pozostać na politycznej emeryturze w Brukseli?

Jak wiadomo, Donald Tusk jako lider PO wielokrotnie pokonywał Jarosława Kaczyńskiego i PiS. Tusk to wytrawny polityk. Wie, że każde jego słowo ma swój ciężar. A w tym, co powiedział ostatnio, pokazał, że jeśli miałoby dojść do starcia jego pokolenia, to jest gotowy. Jeśli jednak o reelekcję będzie ubiegał się prezydent Duda, to Donald Tusk może oddać pole komuś młodszemu.

Ale może również sam stanąć do walki, tego przecież nie wykluczył. Myślę, że Tusk chciał również podkreślić, że to oczywiste, iż nie Duda czy Morawiecki są numerem jeden w obozie PiS. Tusk dał więc do zrozumienia, że jeśli miałby się zdecydować na start, to mierzyłby się tylko z kimś, kto naprawdę reżyseruje ten spektakl, a nie z jego aktorami. Nawet, jeśli myślą, że odgrywają pierwszoplanowe role.

PO dzieli się dziś na tych, którzy nie mogą doczekać się powrotu Tuska i widzą go w roli nowego-starego lidera, oraz tych, którzy życzą mu co najwyżej symbolicznego powrót na fotel prezydencki, z dala od prawdziwej władzy. Do której grupy pan się zalicza?

Prawdę mówiąc, nie dostrzegam tych grup...

Zatem z dziennikarskiego punktu widzenia musimy mieć lepszy widok...

Jestem przekonany, że dwa razy do tej samej rzeki nie powinno się wchodzić. Donald Tusk jako lider PO swoją rolę wypełnił już kiedyś bardzo dobrze. Jeśli więc wróci do krajowej polityki, to sądzę, że tylko w takim przypadku, gdy będzie miał realne szanse na zwycięstwo jako kandydat na prezydenta z ramienia szerokiego obozu prodemokratycznego. Nie sądzę, by Tusk miał aspiracje, by znowu stawać się liderem jakiegoś ugrupowania.

To przecież widać po jego publicznych wypowiedziach. Pewna epoka – epoka Tuska jako lidera partyjnego – już się zamknęła. Jeżeli wróci, to po prezydenturę. Jednak i to stawiałbym dziś pod dużym znakiem zapytania. A to dlatego, że przy tym, co dzieje się w UE oraz w relacjach z USA, politycy jego formatu mogą być potrzebni, by dalej pracować dla całej Europy.