Idealny film, by samotnie pójść do kina. Widziałam "Obietnicę poranka"

Alicja Cembrowska
Nie jesteście przekonani do oglądania filmów w pojedynkę? To spróbujcie właśnie z tym tytułem. "Obietnica poranka" to idealna propozycja na samotny seans. Poza wciągającą historią i świetnym aktorstwem zagwarantuje wam podróż w zakamarki, w które być może wcześniej z przyzwyczajenia nie zaglądaliście...
"Obietnica poranka" (2017) Kadr z filmu
Dlaczego? Głównie z powodu uniwersalności problemu pokazanego na konkretnym przykładzie. Problemem jest toksyczność relacji, przykładem życie Romana Kacewa, znanego jako Romain Gary (w tej roli Pierre Niney). Chociaż już na tym poziomie miałam delikatny problem – czy jednak pomimo autobiograficznego charakteru filmu i książki, na podstawie której ów powstał, to jednak matka nie jest tutaj postacią całkowicie pierwszoplanową?

Miłość zbyt wielka
Mały Roman ma całkiem fajne życie – pomimo tego, że ani jedno słowo nie pada na temat jego ojca, jest dzieckiem szczęśliwym, wychowywanym przez rodzicielkę w dobrobycie (chociażby pozornym) i poczuciu, że jest wybrańcem, na którego czeka świat. Szybko jednak następuje zgrzyt. Czy to, co oglądamy, jest faktycznym przejawem nieograniczonej miłości, czy raczej destrukcyjnym egoizmem, którego ofiarą staje się chłopiec?
Charlotte Gainsbourg i Pierre Niney w "Obietnicy poranka"Kadr z filmu
Jego matka (w tej roli wybitna Charlotte Gainsbourg), Nina, jest tajemnicza, specyficzna i bezkompromisowa. Na tyle, że próba stworzenia jej portretu psychologicznego okazuje się szalenie trudna. A zadania nie ułatwia reżyser, który jednocześnie przybliża i oddala nas od obu postaci. Pozwala spojrzeć, podejrzeć, ale nie podsuwa wielu argumentów do prostego kategoryzowania i oceniania.


Aktorzy (Gainsbourg i Niney) konsekwentnie podążają tym tropem i nie zamykają swoich postaci w prostych klamrach. Matka zdaje się, że szuka momentów na wycofanie się, stara się przekazywać synowi "męskie wzorce", hartować go i przekazać ważne wartości. Chłopakowi zdarza się naginać zasady, ale i tak do końca pozostaje bohaterem słabszym charakterologicznie.

Duszno i ciasno
To chyba największa zaleta "Obietnicy poranka" – nie ma w nim prostej diagnozy i łatwych odpowiedzi. Bo z jednej drażni autorytatywny, wręcz agresywny charakter Niny, z drugiej Roman podejmuje walkę o siebie. Od najmłodszych lat stara się poszerzać teren klatki, którą narzuciła mu rodzicielka. Fakt, często nieudolnie, wracając do utartych schematów, decyduje się jednak na kilka kroków, które mogą zaskakiwać.

Reżyser Eric Barbier zgrabnie ubiera historię pisarza Romaina Gary’ego w piękne obrazy i przemyślane kadry – raz szerokie, wpuszczające powietrze, to znów ciasne, zamykające się na twarzach kluczowych bohaterów. Tutaj wojna (Roman wstąpił do francuskich sił zbrojnych, gdy wybuchła II wojna światowa), epickie plany, kariera dyplomaty i wielkie ambicje są dodatkiem do klaustrofobicznego ścisku emocjonalnego matki i syna.
"Obietnica poranka" (2017)Kadr z filmu
Narracja nie jest jednak monotonna, łzawo-melodramatyczna czy prowadzona w formie wykładu na podstawie książki. Jest akcja, jest reakcja. Psychologicznie "Obietnica poranka" jest skonstruowana w taki sposób, że nie irytuje, chociaż pozornie jest idealnym materiałem, by właśnie takie emocje wywoływać.

Toksyczne związki
Reżyser pozwala sobie na komediowe wkręty (miłosne podboje Romana), sceny z przymrużeniem oka (pierwszy seks), a także takie, które wywołują ambiwalentne odczucia, pomiędzy dyskomfortem a wzruszeniem, poczuciem zażenowania a współczucia.

W tym miejscu wrócę do uniwersalizmu, który wspomniałam na początku – to film głównie o toksyczności, którą wielu z nas wpuszcza do swojego życia. Lub ją stosuje. To przykład manipulacji pod płaszczem troski, dlatego mam wątpliwość czy film jest historią despotycznej matki, czy miotającego się mężczyzny. I dlatego cieszę się, że obejrzałam "Obietnicę poranka" samotnie. To historia, która daje przestrzeń, by odpowiedzieć sobie na kilka kluczowych pytań. Dla niektórych może najważniejszych na pewnym etapie życia?

Często mówi się o tym, że każda matka chce dla swojego dziecka wszystkiego, co najlepsze. W tym przypadku pojawia się pytanie, czy ostatecznie to "najlepsze" nie jest jednak najgorszą z możliwych opcji, bo obciążającą na całe życie, zaburzającą tożsamość i naginającą poczucie własnej wartości. Nie jest to dla mnie zatem najpiękniejszy film o matczynej miłości i poświęceniu, a raczej o zaburzonym pojmowaniu pewnych praw i obowiązków, które wpisane są w każdą relację.