Bandzior na sterydach. Jeszcze nie jechałem tak irracjonalnym autem – i jednocześnie tak dobrym
Nie spodziewałem się, że SUV może wywołać we mnie tak emocjonalną reakcję. Range Rover Sport SVR to auto, którym pewnie na dłuższą metę nie da się jeździć na co dzień. Ale naprawdę chciałbym mieć go w swoim garażu, żeby raz na jakiś czas wytoczyć tego potwora na ulice i pozamiatać wszystkich cwaniaczków w swoich sportowych coupe. I odesłać do laryngologa z przebitymi bębenkami. To auto, które na logikę w Polsce nie ma prawa bytu. Ale i tak jest cudowne.
Fot. naTemat
Auto oderwane od naszej rzeczywistości
W jakim byłem błędzie. Minęło bowiem kilka dni, a ja odebrałem do testów Range Rovera Sport SVR. Teoretycznie wiedziałem, czego się tutaj należy spodziewać. Mocarne V8, 5,5 litra pojemności i 575 koni mechanicznych. Pięćset. Siedemdziesiąt. Pięć. Wszystko zmieszczone w aucie, które waży... dwie i pół tony.
Fot. naTemat
A przecież w miejscu i tak obroty są odcięte powyżej 4 tysięcy. Sami posłuchajcie i weźcie poprawkę na to, że na "żywo" jest tak ze cztery razy lepiej.
Przerażony wysiadłem z auta i obejrzałem je z każdej strony. SVR wygląda jak wymysł szalonego tunera. Z tyłu w oczy rzuca się gigantyczny wydech, którym można straszyć dzieci po północy. Z przodu samochód zyskał z kolei (bo to tak naprawdę tylko lifting) bardziej "velarowate" światła. •
Do tego prawie pięć metrów długości, około dwóch metrów szerokości, niewiele mniej wysokości. Rozmiary tego auta robią wrażenie na każdym. Jedynie w środku jest tak "zwyczajnie", czyli jak w "cywilnym" Sporcie. Może poza kubełkowymi fotelami, które mają za zadanie utrzymać pasażerów tego monstrum na swoich pozycjach. Przyjrzyjcie się też detalom: perforacja na fotelach ma ten sam kształt co tło cyfrowych zegarów.
Fot. naTemat
Powstał tylko po to, żeby być "naj"
Ten skrót to klucz do zrozumienia tego monstrum. Za projekt odpowiada specjalny oddział koncernu Jaguar Land Rover – o wszystko mówiącej nazwie Sport Vehicle Operations. To taki odpowiednik M dla BMW czy AMG dla Mercedesa.
Fot. naTemat
Range Rover Sport SVR (zwłaszcza w trybie dynamicznym) jest bardzo czuły na gaz, wystarczy musnąć pedał, żeby wywołać reakcję. Natomiast po wciśnięciu go w podłogę otwieracie wrota piekielne.
Fot. naTemat
I ten dźwięk, do którego muszę znowu wrócić. Gdyby SVR Sport był kabrioletem, z pewnością rozsadziłby mi bębenki. Z początku jest cicho, ale w miarę rosnących obrotów ewidentnie odblokowuje się "jakaś" zapadka. Jakby ktoś przestawiał wajchę. Ten samochód nie jedzie, on po prostu eksploduje.
Fot. naTemat
Każe wciśnięcie gazu do oporu przypomina reakcję nuklearną. Gdyby ktoś śmiertelnie poważnie powiedział mi, że po każdym "butnięciu" tego auta dochodzi do rozszczepienia atomu pod maską, pewnie bym uwierzył. Wystarczy podpiąć ten samochód do sieci, gazować go i można zasilić prądem cały dom. Jestem pewien.
Wrażenie przyspieszenia jest tak brutalne, tak głośne i tak uzależniające, że aż... groźne. To samochód, którego można się bać. Ale w sumie po krótkiej przejażdżce można się z nim oswoić. Boją się go inni. Zapewniam, że dźwięk rozpędzonego SVR’a brzmi dobrze zza kierownicy, ale z perspektywy kierowcy innego auta jest po prostu szalony. Mija cię rozjuszony kolos, a ty masz wrażenie, że właśnie nad głową przeleciał ci jumbojet.
Fot. naTemat
Innego razu pojeździłem nim z kolei tak, jak naprawdę się da. Efekt? 40 litrów na sto kilometrów. Koszmar ekologów. "Zabawne" jest też spalanie chwilowe. Gwałtownie przyspieszając już przy około 4 tysiącach obrotów licznik wskazuje 99,9 litra na sto kilometrów. Więcej nie podaje.
Fot. naTemat
Osiągi, które przeczą fizyce
I wiecie co? Cholernie mu z tym do twarzy. Bo SVR nie tylko dużo wymaga, ale i dużo daje z siebie. Na miejskich ulicach jest idealny do ośmieszania cwaniaków w ich sportowych coupe i to nawet takich na "P" (sprawdziłem). Napęd na cztery koła jest bardzo sprawny i powoduje, że samochód się po prostu katapultuje z miejsca.
Fot. naTemat
We wspomnianych zakrętach też jest nad wyraz dobrze. Nad wyraz dobrze jak na auto o tych rozmiarach i osiągach. Nadwozie nie ma jakichś wielkich tendencji do przechylania się, zresztą wyniki, jakie ten samochód wykręca na Nurburgringu, mówią same za siebie.
Fot. naTemat
To wciąż Range Rover
Mówienie jednak, że Sport SVR to po prostu mistrz prostej, gdzie po prostu nadrabia straty w zakrętach, nie jest uzasadnione nawet w najmniejszym stopniu. Właściciel SVR’a w pakiecie dostaje bowiem te wszystkie możliwości, z którymi kojarzy się Range Rover.
Fot. naTemat
Czytaj kiedy już ośmieszycie wszystkich na asfalcie, możecie po prostu załadować się nim do pierwszego znalezionego bajora i zacząć offroadować. Ten SUV brodzi w prawie metrowej wodzie, ma wielki prześwit i gigantyczne kąty natarcia oraz zejścia. Większość zdjęć wykonałem w miejscu, do którego naprawdę trudno dotrzeć.
Do tego zaprogramowane tryby do jazdy po różnej nawierzchni, blokady napędu, system Terrain Response 2... A to wszystko w niemal 600-konnym aucie. To coś na pograniczu już nie tylko szaleństwa, ale i i geniuszu.
Fot. naTemat
Taki jak w teście kosztuje niemal 800 tys. Ale jakbym miał za co, to kupiłbym sobie od razu ze dwa. To jedyna słuszna decyzja przy tak irracjonalnym aucie.
I jeszcze raz zobaczcie, jaki jest seksowny w nocy:
Fot. naTemat