"Część mieszkańców bardzo się przejęła". Jak to jest, gdy ksiądz rzuca na wiernych klątwę

Katarzyna Zuchowicz
O Łobodnie, wsi w województwie świętokrzyskim, zrobiło się ostatnio głośno. Za sprawą proboszcza, który mocno dał mieszkańcom popalić, a potem w czasie nabożeństwa na część z nich rzucił klątwę. Brzmi kuriozalnie w XXI wieku? Niekoniecznie dla wszystkich. Niektórzy wierni naprawdę mocno się przejęli. Jak to jest żyć z klątwą księdza?
Ksiądz z Łobodna rzucił na klątwę na osoby, które mu szkodziły. Fot. 123RF/zdjęcie seryjne
Właściwie nie wiem, czego oczekiwałam. Że wszyscy się zaśmieją? Powiedzą, że to zabobon, bo mamy XXI wiek? – Myślę, że nikt się nie śmiał. Wierni podeszli do tego poważnie, nawet jeśli wieś podzieliła się pół na pół, jak ją traktować – słyszę od razu w odpowiedzi.

Jeden z mieszkańców, poważnym tonem: – Klątwę może rzucić tylko osoba, która ma czyste sumienie. Musi być w łasce uświęcającej. Musi być bez grzechu, żeby coś takiego mogło zadziałać. Ja nie przywiązywałem do niej wielkiej wagi, bo ten gość na pewno nie miał czystego sumienia.

Ale opowiada nam, że część ludzi, zwłaszcza starszych, była przestraszona: – Niektórzy bardzo się przejęli. Mówili: klątwa rzucona, rany boskie, co teraz będzie? Zastanawiali, że to może do któregoś pokolenia, że trzeba działać.



Przypomnijmy, historię zbadał dokładnie i opisał dziennikarz tygodnika "Kulisy Powiatu", a dziś portalu miejska.info.pl. Zajął się tematem, gdy jeden z mieszkańców w jednym tygodniu miał dwa pogrzeby i ksiądz za jeden wziął 1400 zł, a za drugi wskazał cenę promocyjną – 1300 zł.



Szef portalu miejska.info.pl zajmował się sprawą, a ludzie coraz więcej mu opowiadali. Ostatecznie ksiądz został zmuszony do zmiany parafii, a w czasie przeprowadzki zaczął wszystko wywozić i zostawił "gołe ściany". Właśnie za to, że musiał odejść i utrudniano mu życie, podczas mszy świętej, rzucił na wiernych klątwę. Podobno zrobił to podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu.
Sebastian Zielonka
miejska.info.pl

"Jeden z naszych rozmówców był świadkiem całej sytuacji. "Powiedział 'osoby, które utrudniały mi życie, wyklinam, a stołu przysięgam, że nie zabrałem'. Później jeszcze udał się przed ołtarz, uklęknął, uniósł dłoń w górę i powtórzył 'przysięgam'". Czytaj więcej

"To był szok, niedowierzanie, zabobon"
– To nie było wyklęcie całej wsi. To było wyklęcie osób, które sprawiły jego krzywdy. Ale myślę, że część mieszkańców obawiała się o całą miejscowość – słyszę od jednego z mieszkańców.

Sebastian Zielonka uważa, że sam mógł znaleźć się w grupie wyklętych, bo o księdzu napisał trzy krytyczne artykuły. – To mogłem być ja, mogli to być również rodzice oburzonych dzieci komunijnych, którzy zgłosili sprawę do kurii – mówi. Informacja o klątwie była szokiem. On nie widział, by wierni w Łobodnej byli nią przestraszeni. Wręcz przeciwnie.

– To był szok, niedowierzanie. Brzmiało jak tania plotka, bardzo abstrakcyjnie. Młodzi ludzi podchodzili do tego z przymrużeniem oka, z uśmiechem, że chyba ten człowiek musiał oszaleć. Było też zdziwienie, że Kościół wierzy w zabobony, bo podobno nie wierzy. Słyszałem więcej słów oburzenia, że osoba duchowna, która powinna mieć wysokie zasady moralne, była zdolna do wypowiedzenia takiego zdania przy ołtarzu – mówi naTemat.


Klątwa w Łobodnej trwała około 2-3 tygodni. Do akcji szybko wkroczył nowy proboszcz, który – jak słyszę – potraktował sprawę bardzo poważnie. – Przejął się niemiłosiernie. Podszedł do sprawy na zasadzie: "Co on najlepszego zrobił, trzeba mszę przebłagalną zorganizować" – opowiada nam jeden z rozmówców.

Msza przebłagalna się odbyła. Wiemy już, że klątwa została zdjęta. Przyjechał biskup i zajął się nią tak, że mieszkańcy Łobodna odetchnęli z ulgą. Mieszkaniec wsi: – Myślę, że zrobił to świetnie i część mieszkańców, która była mocno wystraszona się uspokoiła.