Gdyby urodził się w USA, Tarantino zrobiłby o nim film. Na razie polski autor napisał o nim wyjątkową książkę

Karolina Pałys
Dezercja z marynarki czy domniemana kradzież diamentów w powszechnym pojęciu średnio licują z powstańczym honorem. Nie wróżę więc Emilowi Maratowi, że jego nazwisko w najbliższej przyszłości znajdzie się w wykazie szkolnych lektur. Może to i lepiej, bo jego “Sen Kolumba” - biografia Krzysztofa “Kolumba” Sobieszczańskiego, konsekwentnie, strona po stronie, wypisuje się z wiodącej w naszym kraju prym hagiograficznej narracji. Zamiast pomnika, mamy więc mozaikę, złożoną z dziesiątków niepasujących do siebie elementów.
Krzysztof Sobieszczański - prawdziwy bohater. W "Śnie Kolumba" znajdziemy zupełnie nowy sens tego wyrażenia. Fot. materiały prasowe
- Trudno byłoby znaleźć bardziej brawurowego żołnierza w czasie okupacji. Powojenne listy jego kolegów, dowódców, pełne są pochwał, stwierdzeń, że zawsze można było na niego liczyć - stwierdza autor “Snu Kolumba”, zaznaczając jednak, że Sobieszczański był postacią “bardzo niejednoznaczną”. “Pokręcony, trudny, ale wciąż dziecięco marzycielsko naiwny” tak zdaniem Emila Marata opisalibyśmy Krzysztofa Sobieszczańskiego dzisiaj.

Nieśmiertelność i miejsce w podręcznikach zapewnił Sobieszczańskiemu Roman Bratny - autor “Kolumbów. Rocznik 20”. To właśnie od pseudonimu urodzonego w Odessie przyszłego powstańca nazwę wzięło później całe pokolenie.
Emil MaratFot. Monika Motor
Wybór to co najmniej intrygujący. Abstrahując od ewidentnych zasług Sobieszczańskiego w trakcie walk o Warszawę, nie da się ukryć, że nauczyciele historii czy polskiego prawdopodobnie ochoczo opuszczają ciemniejsze epizody z jego życia. Marat z kolei stara się dowieść, że takie podejście nie ma racji bytu, zwłaszcza obecnie.

– Uważam, że pomniki powinny służyć przede wszystkim do myślenia, a nie do celebry. Jeżeli „pomniki” pozostaną w tym „3D”: Bóg, Honor Ojczyzna, to za paręnaście lat będą naprawdę interesować tylko gołębie i idiotów-nacjonalistów – tłumaczy Marat.
Emil Marat
autor "Snu Kolumba"

Chcę pokazać, że ci ludzie [“Kolumbowie” - red.] byli wielokroć bardziej skomplikowani niż w tej całej patriotycznej redukcji się wydaje. Myślę, że tylko jako tacy mogą być interesujący dla pokolenia mojej siedemnastoletniej córki. Muszą być malowani szerszą paletą barw niż biel i czerń, czy nawet biel i czerwień.

Na zainteresowanie czytelnika, który z reguły nie sięga po książki typowo historyczne Marat ma spore szanse. Czytając “Sen…” co jakiś czas trzeba sobie przypominać, że nie czytamy powieści. Z wartkiego rytmu kolejnych, miejscami filmowo wręcz niewiarygodnych, “przygód” Sobieszczańskiego, co jakiś czas wytrącają nas odwołania do teraźniejszości: w prace nad książką zaangażowały się również dzieci głównego bohatera. Początkowo jednak do projektu odnosiły się dość sceptycznie:

– Najtrudniejsze było wytłumaczenie polskim dzieciom „Kolumba”, że nie chcę pisać jakiejś skandalizującej książki, która zrobi z ich ojca – no właśnie – gangstera, tylko pokaże go jako skomplikowanego, ciekawego człowieka – wspomina autor.
Krzysztof Sobieszczański z żoną Stefą.Fot. archiwum rodzinne Elżbiety z Sobieszczańskich Pawlikowej i Tomasza Sobieszczańskiego
– [Sobieszczański] nie był żadnym „bandziorem” - zaznacza Emil Marat. – Nie znalazłem momentu w życiu Krzysztofa, w którym w jakiś bezwzględny, zimny sposób krzywdziłby ludzi, oczywiście wyłączając tutaj jego powikłane życie uczuciowe i miłość do dwóch kobiet i rodzin jednocześnie. Jak kradł, to z pewnym wdziękiem, jak jakiś Arsen Lupin; raczej okradał instytucje, nie pojedynczych ludzi... Taki trochę gangster-Kmicic – uściśla.

Książka Marata w żadnym razie nie przyjmuje jednak narracji hagiograficznej. Zamiast tego, staje się jedną z niewielu okazji aby przekonać się, że heroizm, odwaga, męstwo i umiłowanie wolności nie są cechami zarezerwowanymi dla postaci kryształowych. Może się nimi wsławić również skonfliktowany ze światem awanturnik.
Fot. naTemat

Artykuł powstał we współpracy z Grupą Foksal.