Jeden z tych nielicznych, którym tak wielu zawdzięcza tak wiele. Dowódca Dywizjonu 303 mówi, jak było
Główny bohater, a zarazem autor książki, może pochwalić się bowiem barwnym życiorysem. Pułkownik Wojska Polskiego, major Królewskich Sił Powietrznych, weteran kampanii wrześniowej, rajdu na Dieppe i Operacji Overlord. I wreszcie ''jeden z tych nielicznych, którym tak wielu zawdzięcza tak wiele'', czyli pilot słynnego Dywizjonu 303.
Ten ponad 300-stronicowy pamiętnik Tadeusza Kotza czyta się w iście ''spitfire'owym'' tempie. 61 rozdziałów, każdy spisany w żołnierskich słowach, unikający przysłowiowego ''lania wody''. Dużo tu faktów i detali, brak za to taniej publicystyki, która, choć opakowana sensacyjną formą częściej szkodzi, niż pomaga w zrozumieniu historii.
Podczas lektury tych pośmiertnych autobiograficznych zapisków nie sposób nie zauważyć wrodzonej skromności dowódcy Dywizjonu 303. Czterokrotny zdobywca Krzyża Walecznych udowadnia, że patriotyzm to nie afiszowanie się bohaterstwem i nadużywanie słowa ''ojczyzna'', tylko poczucie obowiązku i wierność do końca swoim zasadom.
Jak przystało na pamiętnik z frontu, a raczej z nieba, wspomnienia asa lotnictwa pełne są podnoszących adrenalinę przygód. W końcu pilot siedzący za sterami myśliwca w każdej sekundzie igra ze śmiercią i nawet przez najdrobniejszy błąd może zapłacić najwyższą cenę. Tadeusz Kotz miewał więc swoje chwile grozy i to nie tylko w powietrzu.18 września 1939 roku! Ostatni dzień w Polsce. Czy wrócę i kiedy – nie wiadomo. Doleciałem do gór, tuż przede mną granica, mijam, pada lekki śnieg, mimo woli do oczu cisną się łzy. „Otrzyj je – coś szepcze – wstyd!”.
Wylądowaliśmy, z przykrością zostawiając maszyny wraz ze spadochronami obcym ludziom. Tak zaczęła się nasza tułaczka. Wszystko, co drogie, zostało w kraju, tu wszystko było obce i odmienne. Ale zapał do walki o wolność pozostał: trzeba pchać się dalej na zachód do Francji, która razem z Anglią wypowiedziała wojnę Niemcom.
W konkurencji na najmroczniejszy, ale i najbardziej emocjonujący rozdział tej książki zdecydowanie wygrywa ten, który opisuje, jak pilot ledwie uszedł z życiem, zestrzelony nad północną Francją. Równie fascynująco prezentuje się jego mozolny powrót do Anglii przez okupowaną Francję, a następnie Hiszpanię i Gibraltar.Trzynasty dzień miesiąca wypadający w piątek jest bez wątpienia feralny – tak twierdzą przesądni. Dla mnie ta kim dniem okazała się środa, 3 lutego 1943 r. O godzinie jedenastej rano alarm poderwał nas do lotu. Polecieliśmy na Francję jako osłona bombowców. Dolecieliśmy do St. Omer. I tu zaczęły się spełniać moje sny. Przed nami Niemcy.
Nasz dywizjon zaatakował, zaczęła się normalna w takich spotkaniach kotłowanina. Gmatwanina lotów. I normalna w tym kłębowisku sytuacja: gonisz upatrzonego messerschmitta i nie zauważasz, że drugi ma cię na celowniku. Zanim zdążyłem oddać serię do upatrzonej „ofiary moich zachodów”, zobaczyłem dwie duże dziury w skrzydłach mego samolotu. Silnik rzygnął ogniem z rur wydechowych...
Jak dokonał tego, wydawałoby się niemożliwego, wyczynu? Łut szczęścia, ludzka życzliwość, ale i ogromne pokłady determinacji – to wszystko uchroniło rozbitka z Polski przed ''wsypą''. Szczegółów nie warto zdradzać, bo o tym, jak Kotzowi udało się odbyć tak długą wędrówkę, nie wpadając w ręce Niemców, najlepiej przekonać się samemu.
Co ciekawe, wspomnienia polskiego asa przestworzy ukazały się już drukiem w 2005 roku w Kanadzie pt. ''Błękitne niebo i prawdziwe kule''. To tam weteran lotnictwa dożył na emigracji swoich ostatnich dni (zmarł 3 czerwca 2008 roku w Collingwood). Musiało upłynąć więc aż 13 lat, żeby zapiski trafiły i nad Wisłę. Ale lepiej późno niż wcale.
Książkę o dowódcy najsłynniejszego polskiego dywizjonu można już znaleźć w księgarniach w całej Polsce lub zamówić przez internet. Na polski rynek publikacja trafiła 23 sierpnia nakładem specjalizującego się w literaturze historycznej oraz militarnej Wydawnictwa Bellona, jednej z najstarszych oficyn w naszym kraju.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Bellona