"Emigracja była jak żałoba". Polska przewodniczka szczerze o życiu w Nowym Jorku

Katarzyna Michalik
Magda Muszyńska Chafitz 10 lat temu opuściła Polskę, by zamieszkać w Nowym Jorku. Choć wcześniej nie była entuzjastką Stanów i nie ciągnęło jej do podróży po tym kraju, wszystko zmieniła miłość. Od dekady żyje w Nowym Jorku, który stał się jej drugim domem. Prowadzi również bloga o tym mieście i jest licencjonowanym przewodnikiem, wyróżnionym gwiazdką za wyjątkową wiedzę.
Magda Muszyńska Chafitz od 10 lat mieszka w Nowym Jorku. Jest licencjonowanym przewodnikiem z gwiazdką, otrzymaną za wybitną wiedzę o mieście Fot. Błażej Sendzielski
Pochodzi Pani z Białegostoku, skąd nagle pojawił się pomysł na przeprowadzkę na drugi koniec świata, do Nowego Jorku?

Magda Muszyńska Chafitz: Nowy Jork przyciąga miliony osób. Wiele osób przyjeżdża tu marząc o karierze czy nowym starcie. Moja przygoda z Nowym Jorkiem zaczęła się trochę inaczej, bo od niechęci do tego miasta.

Jestem białostoczanką, skończyłam studia na SGH i przed wyjazdem do Nowego Jorku mieszkałam w Warszawie. Miałam ustabilizowaną karierę zawodową, wygodne życie i ogólnie za Stanami Zjednoczonymi nie przepadałam. Ameryka kojarzyła mi się z arogancją, powierzchownością, sztucznością. Podróżowałam dużo po świecie zawsze znajdując szereg powodów i skutecznie unikając wizyty nie tylko w Nowym Jorku, ale i w całych Stanach.


Jednak życie lubi płatać figle i na ślubie swojego eks chłopaka poznałam swojego obecnego męża - nowojorczyka. To śmieszna historia, bo mój były brał ślub z jego eks dziewczyną, więc oboje byliśmy połówkami nieudanych związków.

Znalazłam się tutaj trochę przez przypadek, przenosząc się z uwagi na mojego męża. Ale Nowy Jork to tak fascynujące miasto, że teraz nie wyobrażam sobie życia nigdzie indziej.
Wasza pierwsza nowojorska randka była dość oryginalna…

Na naszej pierwszej nowojorskiej randce byliśmy u psychoanalityka. Naprawdę, to nie tylko świat z filmów Woody’ego Allena, to tak tu wygląda. Mój mąż jest typowym nowojorczykiem, jest trochę neurotyczny, szalenie inteligentny, bardzo szybko myśli i musi być zawsze na bieżąco i tak jak większość nowojorczyków ma swojego psychoanalityka.

On akurat przepracowywał pewne kwestie ze swoją panią doktor i jako że byłam dla niego ważną osobą, uznał, że to istotne, aby ona mnie poznała. Zaprosił mnie na swoją sesję, siedzieliśmy oboje na kanapie, w obecności psychologa, który zadawał nam szereg pytań - wtedy to było dla mnie jak scena z filmu.

W Nowym Jorku mnóstwo ludzi chodzi do psychoanalityków i bardzo często otwarcie o tym opowiadają, a na spotkaniach ze znajomymi wręcz wymieniają się doświadczeniami - kto do kogo chodzi, kogo się poleca, konsultuje się porady. To trochę inna sytuacja niż w Polsce, u nas często ludzie wciąż uważają terapie za temat tabu i niechętnie o tym rozmawiają.

To chyba jedna z wielu różnic między Nowym Jorkiem a Polską. Czy na początku trudno się było Pani odnaleźć?

Na początku było bardzo trudno. Patrząc z perspektywy czasu - jeśli wiedziałabym, że będzie aż tak ciężko, nie wiem czy bym się na to zdecydowała. Nie zdawałam sobie sprawy czym tak naprawdę jest emigracja. Kilka osób, z którymi rozmawiałam, porównywało to do żałoby po stracie bliskiej osoby, ale wtedy traktowałam to z przymrużeniem oka. Myślałam, że skoro i tak od dłuższego czasu mieszkam z dala od rodzinnego domu, musiałam budować grupę znajomych i przyjaciół od początku, to problem nie będzie mnie dotyczył. Myliłam się.

W końcu dotarło do mnie, z jak wielkimi poświęceniami wiąże się wyjazd do innego kraju. Chodzi nie tylko o różnice kulturowe, ale również dystans dzielący nas od rodziny i przyjaciół, trzeba wszystko tworzyć od nowa. W Warszawie miałam ugruntowaną karierę, a w Nowym Jorku musiałam zacząć od początku. W Stanach bardzo dużą wagę przywiązuje się do networkingu, czyli sieci kontaktów i znajomości biznesowych. Bez tego bardzo trudno jest znaleźć pracę.

Dodatkowo, przeniosłam się w najgorszym momencie, bo w trakcie kryzysu finansowego, w 2009 roku. Nikt w finansach nie zatrudniał, a wręcz zwalniano pracowników. To dodatkowo spotęgowało trudności.

A znajomi?

To też nie było takie łatwe. Amerykanie są bardzo mili i otwarci, ale zbudowanie przyjaźni zajmuje więcej czasu. Są mistrzami "small talk” - potrafią rozmawiać na wiele tematów, co nie oznacza jednak początku głębszej relacji. W Polsce często rozmowę, w którą bardziej się angażujemy, traktujemy jako inwestycję w ewentualną przyjaźń. Amerykanie łatwo nawiązują kontakty, ale często kończy się to na powierzchownej znajomości.

Ja otrzymałam znajomych "w pakiecie” z mężem, w związku z czym było mi łatwiej. Najtrudniejsza była kwestia kariery zawodowej.

Nowy Jork jest niezwykle konkurencyjny, a Amerykanie są mistrzami marketingu i autopromocji. Tutaj dużo mówi się o swoich sukcesach. Takie "chwalenie się” nie jest postrzegane jako coś złego, a wręcz przeciwnie, jest to ceniona umiejętność. A ja byłam wychowywana tak, że należy siedzieć cicho, a gdy będzie się dobrym, to i tak nas znajdą - nie powinniśmy się chwalić, a zostawić to innym.

W końcu udało się znaleźć pracę w Pani dziedzinie?

Tak, znalazłam pracę w finansach. Po kilku miesiącach poszukiwań znalazłam pracę w firmie zajmującej się doradztwem podatkowym i inwestycyjnym.

Z czasem nauczyłam się bardziej amerykańskiego podejścia, łącznie z umiejętnością przekwalifikowania się i znajdowania pracy w dziedzinie, w której akurat panuje koniunktura. Amerykanie są znacznie mobilniejsi pod tym względem od Europejczyków. Są nie tylko gotowi przeprowadzić się na drugą stronę kontynentu, ale także zmienić swój zawód zupełnie, otworzyć własną firmę i zacząć działalność w zupełnie nowej działce.

W Nowym Jorku w tym czasie bardzo intensywnie zaczęły się rozwijać social media. Pomyślałam, że warto spróbować pracy z tym związanej. Znalazłam pracę w agencji reklamowej, gdzie zajmowałam się tworzeniem strategii i analityką dla firm, które budowały swoją obecność w internecie. Pracowałam tam 5 lat i w międzyczasie zaczęłam też pisać blog o Nowym Jorku www.Littletownshoes.com.
Polka pokochała Nowy Jork za kulturową różnorodność, która uczy tolerancji i otwartościFot. Błażej Sendzielski
Z czasem blog rozwinął się tak bardzo, że postanowiła Pani zająć się tym na poważnie.

Zaczęłam prowadzić bloga dla przyjemności i z chęci podzielenia się z innymi moim zachwytem nad Nowym Jorkiem. Z czasem wokół bloga zbudowała się duża społeczność, a ja dostawałam coraz więcej próśb o oprowadzenie po mieście.

Najpierw zaczęłam robić to mniej oficjalnie, w trakcie weekendów. Później pomyślałam, że spróbuję zamienić hobby w zawód. Ponad trzy lata temu zdałam egzamin na przewodnika i otrzymałam złotą gwiazdkę od miasta za bardzo dobry wynik. Jestem teraz licencjonowanym przewodnikiem po Nowym Jorku.

Z uwagi na to, że mój blog cieszy się dużą popularnością, to znalazłam swoją niszę – oprowadzam przede wszystkim turystów z Polski. Przyjeżdżają do mnie prywatne osoby ale współpracuję również z biurami podróży i organizuję wycieczki typu incentive.

Ile czasu potrzebujemy w Nowym Jorku, jeśli jedziemy tam pierwszy raz i chcemy zobaczyć jak najwięcej?

Myślę, że trzy dni wystarczą, aby zobaczyć największe atrakcje Manhattanu. Ale warto też zajrzeć do innych dzielnic jak Brooklyn czy Queens. Nowojorczycy uważają, że jeśli nie wyjechało się poza Manhattan, nie było się w Nowym Jorku.

Oczywiście mamy niesamowite muzea, takie jak np. MET (The Metropolitan Museum of Art), gdzie w samym muzeum można spędzić tydzień.

Jeżeli mamy ograniczony czas, trzy dni naprawdę powinny starczyć na zobaczenie największych atrakcji. Warto dodatkowo przeznaczyć jeden dzień na spacery po mieście - siedzenie w parku czy kawiarni i obserwowanie nowojorczyków. W tym mieście atmosfera jest naprawdę niezwykła, fajnie więc pozwolić sobie się "zgubić”, aby ją poczuć.

A jeśli chodzi o kwestie finansowe?

Nowy Jork jest drogim miastem. Największy koszt to nocleg. Pokoje hotelowe są małe i drogie. Plusem jest to, że nie będziemy spędzać tam dużo czasu. Jeżeli szukamy hotelu o standardzie europejskich trzech gwiazdek, lepiej wybrać taki, który w Nowym Jorku ma cztery. Jeśli podróżujemy z ograniczonym budżetem, warto rozważyć tańsze dzielnice – Queens czy Staten Island albo nocleg w New Jersey

Poza tym można sobie poradzić nawet z dość okrojonym budżetem. Wiele instytucji kulturalnych ma dni, w których wstęp do nich jest darmowy. Poza tym w Nowym Jorku najfajniej jest tez po prostu chodzić po ulicach - tak najlepiej można poznać rytm miasta.

Są miejsca, które rzadko są polecane przez przewodników, a jednak, Pani zdaniem, warte są zobaczenia?

Większość przewodników pomija atrakcje poza Manhattanem. Moja ulubiona trasa to pokazanie pięciu/sześciu dzielnic Brooklynu, dzięki czemu można zrozumieć jak niesamowicie zróżnicowane jest to miasto.

W czasie wycieczki po Brooklynie z reguły zaczynam zwiedzanie od modnego DUMBO i Brooklyn Heights, dzielnicy nowojorskiej arystokracji, pełnej malowniczych, filmowych uliczek. Z pobliskiej promenady rozpościera się najładniejszy widok na Manhattan I Brooklyn Bridge.

Później odwiedzam Bushwick, największą otwartą galerię graffiti i Bed-Stuy, dzielnicę, która jest kolebką jazzu i centrum rapu.

Następnie Williamsburg –hipsterska dzielnicy Brooklynu z dobrymi sklepami i jeszcze lepszymi restauracjami. Południową część Williamsburga zamieszkują ortodoksyjni Żydzi. Spacer tutaj to podróż przez XIX-wieczny sztetl. Bliskość dwóch tak odmiennych grup - chasydów i hipstersów - czyni tę okolicę wartą poznania. Na północ od Williamsburga znajduje się Greenpoint, czyli polska dzielnica w Nowym Jorku.

W ciągu jednego dnia możemy przekonać się jak niezwykle zróżnicowany etnicznie i fascynujący jest Nowy Jork.
Kobieta przyznaje, że niektóre miejsca w Nowym Jorku wyglądają jak z filmuFot. Instagram/ littletownshoes
Zróżnicowanie widzimy również w modzie?

Jest tu też mnóstwo ekscentryków. Każdy nosi to, co chce. Nikt nikogo nie ocenia. Na co dzień wielu nowojorczyków nie przywiązuje wagi do ubrania. Gdy oprowadzam turystów po mieście, każdy pyta, gdzie są te modelki, gdzie są dziewczyny ubrane jak Carrie Bradshaw? A tu dominuje wygoda: klapki, sneakersy.

O poranku nikogo nie dziwi kobieta w szlafroku i lokówkach, która wyskoczyła do sklepu na rogu po bajgle. Są takie dzielnice, w których można odnaleźć ten Nowy Jork z filmów i kolorowych magazynów. Piąta Aleja bliżej Central Parku to wielkie pieniądze i mały wybieg mody. Kobiety w markowych ubraniach, z torebkami wartymi fortunę wchodzą do domów towarowych, których wystawy przypominają dzieła sztuki. Drugim tak stylowym miejscem jest SoHo, gdzie można spotkać modelki, ludzi ubranych ciekawie, można wręcz powiedzieć – dziwnie.

SJP’s vintage outfits - Round 2 Which is your fav?

Post udostępniony przez Sex And The City (@bestofsexandthecity)

Nowy Jork słynie również z niezwykle rozbudowanej sceny gastronomicznej.

Faktycznie Nowojorczycy bardzo często jedzą w restauracjach. Wiele osób po prostu nie ma czasu, aby gotować w domu. Dodatkowo mamy tyle restauracji do wyboru, że takie rozwiązanie często jest prostsze.

Drugą kwestią jest etniczność, o której wspominałam wcześniej. Nowy Jork to szalenie kosmopolityczne miasto i każda mniejszość ma swoją kuchnię. Jeśli chcemy zjeść polskie pierogi, to znajdziemy takie autentyczne, robione przez panie z Polski. Podobnie jeśli chodzi o kuchnie chińską, koreańską, włoską i wiele wiele innych.

Jakby miała Pani wskazać największą różnicę między Warszawą a Nowym Jorkiem. – co by to było?

Dużo rzeczy jest podobnych - jest dużo atrakcji, dużo się pracuje. Największą różnicą jest ta różnorodność. Nowy Jork to chyba jedyne miejsce na świecie, gdzie znajdziemy tak wielkie skupisko tak odmiennych kultur, tradycji i religii. Kiedyś czytałam statystyki, które mówiły o tym, że mówi się w kilkuset językach i dialektach.

Życie w Nowym Jorku uczy otwartości?

Zdecydowanie. Myślę, że jakby każdy pomieszkał w Nowym Jorku chociaż przez miesiąc, to świat byłby lepszym miejscem.

Myślała Pani kiedyś o powrocie na stałe do kraju?

Będąc emigrantem zawsze jest się trochę pomiędzy dwoma światami. Kiedy jestem w Nowym Jorku, to idealizuję i tęsknię za Polską, a jak przyjeżdżam do kraju, to po pewnym czasie zaczyna mi brakować Stanów. W obydwu miejscach mam swój dom i część swojego życia, dlatego oba są dla mnie bardzo ważne.