Serwisy seksrandkowe popularniejsze niż te dla “oglądaczy”. Zalogowaliśmy się na najpopularniejszy z nich

Monika Przybysz
Wyobraźnia amerykańskich scenarzystów cieszy się mityczną renomą braku granic jednak ich oderwanie od życiowych realiów najlepiej widać na przykładach bardzo przyziemnych: z uporem maniaka sadzają swoich bohaterów na barowych hokerach i z tego poziomu każą im nawiązywać erotyczne relacje. Filmowa konwersacja przy barze w 9 przypadkach na 10 kończy się one night standem z satysfakcjonującym happy endem. Oscarowa inwencja z prawdziwym życiem spotyka się jednak tylko w punkcie mówiącym o tym, że niezobowiązujące spotkania, owszem, lubimy.
W kategorii "erotyka" najpopularniejszą stroną wcale nie jest ta, na której można oglądać filmy porno, ale ta, na której można umówić się na seks Fot. 123rf.com / Andrey Guryanov
Statystyki mówią, że jeśli w coś wpatrujemy się siedząc przy barze, raczej nie są to niebieskie oczy blondyna po prawej, tylko szybka ekranu smartfona przed nosem. Obrazek ten, wbrew pozorom jest tak samo powszechny w stereotypowo zachowawczej Polsce, jak i w stereotypowo znacznie bardziej otwartej USA.

W zeszłorocznym badaniu „Singles in America” czytamy, że na randki przez internet umawia się 40 proc. millenialsów, którzy nie są w stałym związku. Dla porównania zaledwie jednej czwartej zdarzyło się pójść na spotkanie zaaranżowane przez znajomych.

W Polsce liczba osób szukających znajomości w sieci systematycznie się zwiększa. W 2012 roku Gemius oszacował liczbę wirtualnych randkowiczów na 2,8 mln osób. Dwa lata później liczb ta przekroczyła trzy miliony.

Internet nigdy nie był jednak miejscem tylko dla niepoprawnych romantyków, poszukujących bratniej duszy. O ile pierwszym załadowanym do sieci filmem być może nie był żaden o zabarwieniu erotycznym, to już pierwotną funkcją największego obecnie portalu społecznościowego było przecież punktowanie studentek amerykańskiego kampusu - bynajmniej nie na podstawie średniej ich ocen.

Fakt, że w internecie szukamy seksu nie powinien więc dziwić. Z badań wynika jednak, że wcale nie ograniczamy się tylko do oglądania porno produkcji. Coraz chętniej testujemy możliwości umawiania się w czysto niezobowiązującym charakterze za pośrednictwem portali, na których nie trzeba udawać, że marzymy o białej sukni z welonem.

Portal „randkowy” dla dorosłych, z którego korzystamy najchętniej to Datezone.com. Statystyki dostarczone przez Gemius mówią, że w grudniu 2017 roku liczba odwiedzających go użytkowników wyniosła 4,4 mln. Oznacza to, że profile na datezone przeglądało aż 16 proc. wszystkich internautów wchodzących na strony z kategorii „erotyka".

Co ciekawe, portal dla „aktywnych” przebił popularnością te, których podstawową funkcją jest jedynie dostarczanie wizualnych treści. Drugi w zestawieniu Bongacams.com w tym samym okresie odwiedziło 3,7 użytkowników. Jeśli natomiast porównamy liczbę odsłon, Datezone ma ich prawie 2,5 raza więcej (92,5 mln).

Numerem trzy w rankingu jest znany Pornhub.com, z liczbą użytkowników na poziomie 3,2 mln. Pornhub ma również znacznie wyższe statystyki, jeśli chodzi o czas przebywania na stronie — średnio 60 minut. Datezone przeglądamy szybciej: przeciętnemu użytkownikowi wystarczy 14 minut, co biorąc pod uwagę jasno określony cel wizyty i raczej skondensowane opisy na profilach nie powinno raczej dziwić.

Przewaga Datezone nad serwisami innego rodzaju nie jest może jeszcze świadectwem rewolucji seksualnej, ale już fakt, że randkowanie bez zobowiązań jest na pierwszym miejscu popularności zarówno wśród mężczyzn, jak i wśród kobiet.

I choć przeciętny użytkownik stron erotycznych to nadal mężczyzna w wieku 25 - 44 lata z wykształceniem średnim lub wyższym, kobiety wcale nie stanowią niewielkiego odsetka tej grupy. Strony takie jak Datezone odwiedza 3,8 mln Polek miesięcznie i 7,2 mln Polaków.

Tyle statystyki. A teraz spróbujcie podrzucić temat seksrandek w luźnej koleżeńskiej rozmowie.

Nikt nie był, nikt nie widział? Wszyscy nagle preferują spotkania w realu i pogardzają wyuzdaniem w social mediach i najwyżej mają znajomego znajomych, który kiedyś… Bardzo prawdopodobny scenariusz. Jeśli więc należycie do tej zachowawczej części społeczeństwa i najprawdopodobniej nigdy, ale to nigdy w życiu, nie skorzystacie ze strony takiej, jak Datezone, możecie spokojnie zamknąć tę kartę przeglądarki.

My sprawdziliśmy, jak wygląda największy polski portal seksrandkowy od środka - oczywiście z czysto dziennikarskiego obowiązku, bo przecież zaraz po napisaniu tego tekstu skasowaliśmy wszystkie profile. Wszystkie, co do jednego. Serio.

Dyskretny urok produkcji chałupniczej
Jeśli można w jednym słowie zawrzeć pierwsze wrażenie po zalogowaniu się na Datezone, do głowy przychodzi: “domowy”. Tego typu skojarzenie nie powinno razić, bo mimo że na pierwszy plan wybijają się zdjęcia wagin i penisów sfotografowanych w trybie macro, to jednak z wielu profilówek bije dyskretny, nazwijmy to, urok. Urok przeciętnej, niczym nie wyróżniającej się sypialni - dokładnie takiej, do której zapewne traficie odpisując na czyjeś ogłoszenie.

Sztuczność, plastik, przestylizowanie? To nie ta część internetu. Tu, wbrew pozorom, panuje swego rodzaju szczerość - przynajmniej w warstwie wizualnej. Jasne, bez problemu da się namierzyć kilka fotek, o które powinien się upomnieć sztab prawników Rona Jeremy’ego, ale to raczej mniejszość.

W rankingu najpopularniejszych profili panuje demokracja. Może stwierdzenie, że każdy znajdzie tu coś dla siebie jest trochę na wyrost, ale różnorodności zdecydowanie mogliby Datezone pozazdrościć wydawcy mainstremowych magazynów, nie tylko erotycznych.

Wyraźnie zarysowane “kaloryfery”, rybie usta, BMI na poziomie trzynastoletniego chłopca najwyraźniej nie są tu najbardziej pożądanymi cechami wizualnymi. W sumie trudno się dziwić - najbardziej lubimy to, co już znamy. Z drugiej strony fakt, że nie boimy się do tego przyznać w instagramowo idealnym świecie, może być pewnym zaskoczeniem.

Datezone nie wyklucza również pod względem orientacji: profile hetero i homo są ze sobą przemieszane, do osobnej zakładki trafiają natomiast osoby transpłciowe oraz pary.
Jak wygląda sposób funkcjonowania w formacie Datezone? W zależności od oczekiwań: można działać standardowo - sprawdzać zakładkę “Ogłoszenia” lub samemu wyszukiwać osoby odpowiadające naszym preferencjom i po prostu zagadywać.

Można też spokojnie czekać, aż ktoś zagada do ciebie, bo już kilka minut po utworzeniu profilu na skrzynkę zaczną spływać wiadomości.

Z reguły będą to zagajenia na modłę dość przewidywalną (“Witaj, może masz ochotę na fajną minetke?”), lekko żenującą (“Witaj! Myślę, że możemy skonsumować naszą znajomość), ale też nieśmiałą (“Nie oczekuję od ciebie niczego. Ale jeśli by się udało poznać popisać było by miło. Co porabiasz?”). Najwyraźniej pod względem poziomu romantyzmu (Sprytu? Strategii?) również panuje tu duża różnorodność.

Nowe znajomości można również nawiązywać w ramach grup. Poza podstawowymi konfiguracjami (trójkąty, seks grupowy, “Spotkania w realu - tylko poważne propozycje”) znajdują się tam opcje bardziej kreatywne. Swoją grupę mają na przykład fani współdzielonych podróży (“Dla ludzi podróżujących co lubią miło spędzić czas w czasie podróży i poszukują miłego towarzystwa”).

Problem z seksrandkami jest właściwie tylko jeden - ten sam, co w przypadku wszystkich inicjowanych wirtualnie spotkań: nie wiesz, kto tak naprawdę jest po drugiej stronie. Ale jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz.

Artykuł powstał we współpracy z Datezone.com