Ekstaza i odraza. "Climax" to film, który wielu wypędzi z kina, ale dla mnie jest hipnotyczny

Alicja Cembrowska
Ludzie dzielą się na tych, którzy uważają filmy Gaspara Noego za bezsensowny bełkot i żenujące nakręcanie się przemocą i seksem oraz na tych, którym trudno oderwać wzrok od hipnotyzujących kadrów. Nieraz zdawałoby się przypadkowych, odrażających, osnutych smrodliwym odorem wymiocin, zanurzonych we krwi i wszystkim tym, czego najczęściej oglądać nie chcemy. W swoim najnowszym filmie, "Climaxie", reżyser nie zrezygnował ze swoich fascynacji i udowodnił, że konsekwentnie pracuje na swój styl.
Kadr z filmu "Climax" materiały prasowe
A ten, jak wspomniałam, nie każdemu musi się podobać. Chociaż samo słowo "podobać" nijak nie pasuje do takich tytułów jak "Wkraczając w pustkę" czy "Nieodwracalne". Noe bowiem grzebie w najstraszniejszych myślach człowieka, lękach, szuka źródeł tego, co pewne stany i emocje wywołuje. Jego nazwisko będzie, a raczej już chyba jest synonimem przemocy, zezwierzęcenia, seksu, narkotyków, gwałtów i szalonych imprez, które to mieszanki w różnych konfiguracjach serwuje nam na ekranie reżyser.
Kadr z filmu "Climax"materiały prasowe
Nie fabuła, a zabawa formą
Fabuła "Climaxu" nie jest szczególnie wymyślna. W obskurnym, a co najmniej mało przytulnym ośrodku, spotykają się tancerze, którzy przygotowują się do pokazu. Po skończonym treningu taniec jednak nie ustaje, a muzyka nie cichnie. Upojeni sangrią do głosu dopuszczają demony, które wcześniej, w prezentowanych nagraniach castingowych, lukrowane były pięknymi frazesami i deklaracjami.


Rozmowy młodych ludzi są pretensjonalne, wulgarne, nabrzmiałe od stereotypów, seksistowskich i rasistowskich komentarzy. Tancerze wcale nie są grupą przyjaciół i chociaż w tańcu wydają się pasować do siebie jak elementy jednej układanki, to poza parkietem ich relacje są oparte na zgoła odmiennych zasadach.

Kamera Noego staje się świadkiem stopniowego przekraczania granic. Robi się klaustrofobicznie, ciasno i duszno. Raz reżyser zaprasza nas pomiędzy tańczących ludzi, to znowu pozwala oglądać nam ludzką masę w pięknych ujęciach z góry. Trudno oderwać wzrok od tych efektownych choreografii (w filmie grają zawodowi tancerze), wyrzeźbionych i napiętych ciał.
Kadr z filmu "Climax"materiały prasowe
Ekstatyczne czy odrażające uniesienie?
W świat otumanionych przez alkohol i narkotyki tancerzy wprowadza widza transowa muzyka i światło – czerwone, pulsujące, ostre, zmienne, tworzące nastrój prawdziwie psychodelicznego odlotu. To znów reżyser decyduje się na poszatkowane kadry, nagrywanie do góry nogami, szybko zmieniające się ujęcia. Noe z pełną premedytacją zaburza rytm filmu, posługuje się planszami z cytatami, czerpie z horrorów, tworzy piekło zarówno bohaterom, jak i widzom. To czysta zabawa formą (np. napisy końcowe na początku), zaginanie fabuły, a wręcz rezygnacja z niej, skupienie się na tym, co fizyczne i namacalne.
Kadr z filmu "Climax"materiały prasowe
Tancerze są jego narzędziem, a raczej wizualizacją procesów, które zachodzą społecznie, ale i indywidualnie, w każdym z nas. "Claimax" to studium opętania przez hedonistyczne zapędy, to całkowite pozbycie się złudzeń i wyciągnięcie przed kamerę zarówno najprzyjemniejszych, jak i najgorszych cech człowieka. To z jednej strony ekstaza, podniecenie, ciekawość. A z drugiej przemoc, agresja, zwierzęcy popęd, niepokój, zniszczenie i upadek.

To nie oglądanie, to doświadczanie. Próba zbliżenia się do tytułowego punktu kulminacyjnego. Bomba emocjonalno-zmysłowa. Może właśnie dlatego niektórzy opuszczali kinowe sale – nie byli gotowi i chętni na zajrzenie pod maskę, którą nosi każdy z nas i otrzymanie niezbyt optymistycznego komunikatu: "Życie jest zbiorową niemożliwością".