nt_logo

Dawno nie widziałam tak ekscytującego i seksownego filmu! Nie tylko Zendaya rozwala w "Challengers"

Ola Gersz

26 kwietnia 2024, 20:36 · 5 minut czytania
Seksowne kino umarło? Nie, gdy na warcie stoi Luca Guadagnino. Włoski reżyser zaangażował trzy młode gwiazdy, tę już jaśniejącą na niebie – Zendayę oraz dwie wschodzące: Mike'a Faista i Josha O'Connora, i zakręcił nimi tak umiejętnie, że wyszedł mu przebój na europejsko-hollywoodzką miarę. "Challengers" to powrót ekscytującego kina dla dorosłych (i wcale nie chodzi tutaj o sceny erotyczne).


Dawno nie widziałam tak ekscytującego i seksownego filmu! Nie tylko Zendaya rozwala w "Challengers"

Ola Gersz
26 kwietnia 2024, 20:36 • 1 minuta czytania
Seksowne kino umarło? Nie, gdy na warcie stoi Luca Guadagnino. Włoski reżyser zaangażował trzy młode gwiazdy, tę już jaśniejącą na niebie – Zendayę oraz dwie wschodzące: Mike'a Faista i Josha O'Connora, i zakręcił nimi tak umiejętnie, że wyszedł mu przebój na europejsko-hollywoodzką miarę. "Challengers" to powrót ekscytującego kina dla dorosłych (i wcale nie chodzi tutaj o sceny erotyczne).
Zendaya, Josh O'Connor Mike Faist żonglują w "Challengers" piłkami i uczuciami Fot. Kadr z "Challengers"
  • Film "Challengers" to sportowy komediodramat, który wyreżyserował Włoch Luca Guadagnina ("Tamte dni, tamte noce", "Do ostatniej kości") i napisał Justin Kuritzkes
  • To opowieść o trójkątnym miłosnym młodych graczy w tenisa, a akcja dzieje się na przestrzeni lat
  • W głównych rolach na ekranie błyszczą: Zendaya ("Diuna", "Euforia"), Mike Faist ("West Side Story" i "Dear Evan Hansen" na Broadwayu) i Josh O'Connor ("The Crown", "Piękny kraj")
  • Jak wypada nowy film Luki Guadagnino? Sprawdźcie w naszej recenzji "Challengers" (premiera w kinach: 26 kwietnia)

Luca Guadagnino to włoski wizjoner kina, który tak perfekcyjnie opanował żonglowanie uczuciami, seksualnym napięciem i wizualnymi efektami, że (prawie) każdy jego film zostawia widza na miękkich nogach. Wie, co jego bohaterów kręci, co podnieca, a co boli.

Najlepiej do tej pory pokazał to w sensualnych, nagrodzonych Oscarem "Tamtych dniach, tamtych nocach" z Timothée Chalametem, ale i mrocznej "Suspirii", emocjonalnym "Jestem miłością" czy buzującym hormonami miniserialu o dojrzewaniu "Tacy właśnie jesteśmy". Nie bał się zmysłowej siatki namiętności w "Nienasyconych", a nawet zakochanych kanibali ("Do ostatniej kości").

Jednak w "Challengers" 52-letni Guadagnino przechodzi sam siebie, wchodzi na inny poziom. Nie tylko sprawnie miesza europejską brawurę i otwartość z hollywoodzkim sznytem, ale mistrzowsko serwuje nam smakowitą opowieść o miłosnym trójkącie. A tę znakomicie napisał dramatopisarz i pisarz Justin Kuritzkes (prywatnie mąż Celine Song, autorki nominowanego do dwóch Oscarów "Poprzedniego życia", rewelacji minionego sezonu oscarowego – cóż za utalentowana para!).

Ale od początku, bo w filmie "Challengers" nic nie jest oczywiste. To niby sportowy komediodramat, a momentami jak... kino akcji, thriller i erotyk.

O czym są "Challengers" Luki Guadagnino? To film o miłosnym trójkącie i... tenisie

Art Donaldson (Mike Faist) ma już najwyraźniej dość tenisa. Jest już po trzydziestce, a ostatnio ma złą passę: nie może nic wygrać. Owszem, zarabia kokosy na reklamach i współpracach, bo kiedyś był gwiazdą buchającą potencjałem, ale po kontuzji na korcie mu po prostu nie idzie.

Jego żona i trenerka Tashi Duncan (Zendaya) nie zamierza jednak tak łatwo się poddać. Skoro cały zastęp fizjoterapeutów i asystentów nie pomaga, postanawia wskrzesić iskrę w swoim partnerze inaczej: wysyła go na lajtowy turniej tenisowy. Tam Art wygra na bank i odnajdzie w sobie na nowo pasję i chęć do gry.

Tyle że niespodziewanie Art będzie musiał zmierzyć się na korcie ze swoim dawnym przyjacielem, śpiącym w samochodzie, nieogolonym lowelasie. A jakby tego było mało, Patrick Zweig (Josh O'Connor) to także były chłopak Tashi. Kiedy obaj mierzą się ze sobą w finałowym meczu, staje się jasne, że wcale nie grają jedynie o zwycięstwo w tenisie.

Guadagnino i Kuritzkes mieszają w "Challengers" planami czasowymi niczym piłkami tenisowymi w koszu. Jako widzowie wpadamy to tu, to tam i widzimy, że trzynaście lat wcześniej Patrick i Art byli najlepszymi przyjaciółmi od dzieciństwa. Tak fizycznie i emocjonalnie bliskimi, że ludzie brali ich za parę.

Kiedy jako młodzi tenisiści amatorzy, sportowy duet, spotykają wschodzącą gwiazdę tenisa, ambitną Tashi, ta mówi wprost: "Nie chcę rozbijać rodziny".

A następnie zaprasza obu chłopaków na łóżko i w genialnej, zmysłowej scenie całuje się z jednym, z drugim i z obydwoma. Kiedy Mike i Art "idą w ślinę" sami ze sobą, odchyla się na materacu i z zachwytem patrzy na swoje dzieło. I wychodzi, zostawiających skonfundowanych chłopaków, zakochanych w tej samej dziewczynie. I może wcale nie tylko w niej, bo seksualne napięcie, niewyrażone uczucia i intensywne emocje buzują tutaj w każdej konfiguracji, chociaż niekoniecznie dosłownie.

Tak zaczyna się ta pogmatwana miłosno-seksualna relacja, która będzie trwała przez kolejne lata, a jej kulminacja rozegra się na tenisowym korcie na turnieju, na którym Tashi – jej karierę zakończył przed latami wypadek – chciała po prostu zmotywować swojego męża. Albo tak przynajmniej mówi, bo może wcale nie chodzi o Arta, ale o jej własne ambicje.

Zendaya, Mike Faist i Josh O'Connor są fenomenalnymi gwiazdami "Challengers"

Trójka gwiazd "Challengers" (a Luca Guadagnino i jego operator Sayombhu Mukdeeprom całe młode trio prezentują w każdej scenie niczym gwiazdy tenisa i kina) jest fenomenalna. Każdy bohater jest inny, każdy zagrany po mistrzowsku, a Zendaya, Faist i O'Connor zasługują i na nominacje, i na statuetki w kolejnym sezonie nagród.

Zendaya jest olśniewająca i charyzmatyczna jako kobieta sukcesu, która sprawia wrażenie, że wie, czego chce i jak to dostać. Sama kuje swój los, nie akceptuje porażek. Idzie po zwycięstwo za wszelką cenę, nie idzie na kompromisy i potrafi być s*ką. Gwiazda "Diuny", "Spider-mana" i "Euforii" pokazuje się w "Challengers" z zupełnie innej strony i udowadnia, że jest aktorką przez wielkie "A". Jest świetna.

Znakomity Mike Faist, gwiazdor Broadwayu i "West Side Story" Stevena Spielberga, jest jako Art miłym i ułożonym "chłopakiem z sąsiedztwa", który nie do końca wie, jak grać w całą tę grę i w tym tkwi cały jego dramat. A Josh O'Connor, gwiazda "The Crown", objawienie "Pięknego kraju" (i wciąż niedoceniany aktor, która potrafi ukraść dla siebie każdy film i serial), jest prawdziwym żywiołem i chodzącą seksualnością jako zły chłopiec i wieczne dziecko, dla którego wszystko jest zabawą. Jest absolutnie fantastyczny.

Wszyscy są uwikłani w sieć wzajemnych namiętności i sportowych rozgrywek, ale nie wiemy, co tak naprawdę sami czują. Nie wchodzimy głębiej. Obserwujemy ich jedynie, niczym mecz na tenisowym korcie, co jest genialnym zabiegiem twórców. Tashi kocha swojego męża, Arta? A może wciąż nie może zapomnieć o Patricku? A Patrick? W finałowym meczu motywuje go miłość do Tashi czy miłość do Arta? A co kręci samego Arta, który wydaje się, że to gdzieś zagubił?

Mimo że na papierze ta historia może brzmieć niczym nastoletni "Zmierzch" to nic bardziej mylnego. Scenarzysta Justin Kuritzkes unika ckliwości i tendencyjności, żongluje latami, wydarzeniami, emocjami, ciętymi jak brzytwa dialogami i ostrymi żartami. Z kolei reżyser Luca Guadagnino... No właśnie.

"Challengers" to jeden z najlepszych filmów Luki Luca Guadagnino. Jeśli nie najlepszy

Luca Guadagnino idzie w "Challnengers" na całość. To włoski reżyser, który nie boi się seksu i zmysłowości. A tych Hollywood unika ostatnio jak ognia. Guadagnino ma to gdzieś i nie zamierza robić filmu, który spokojnie obejrzą rodzice z dziećmi (a w takie ostatnio celują wytwórnie).

Nie, twórca "Tamtych dni, tamtych nocy" wraca do oldschoolowego kina dla dorosłych, ale nie w rozumieniu kina erotycznego czy porno. To po prostu zniuansowane kino dla dorosłych widzów, w których przeplatają się seks, rywalizacja, niechęć, pożądanie. Jak na Europejczyka przystało.

I jak niesamowicie się to ogląda! "Challengers" to film, który może w drugiej połowie ma kilku dłużyzn i łapie chwilowy spadek tempa, ale jest czystą zabawą i ekscytacją.

Guadagnino bawi się formą i serwuje nam (sic!) takie wizualno-techniczne chwyty (w czym pomaga mu niezwykle sprytny montaż), że cały film tak naprawdę przypomina pełen napięcia mecz tenisa. W pewnym momencie oglądamy nawet finałową rozgrywkę Arta i Patricka z perspektywy... piłki, a cały ten fun podbija elektroniczna muzyka niezawodnego duetu, czyli Trenta Reznora i Atticusa Rossa, laureatów Oscarów za soundtracki do "The Social Network" i "Co w duszy gra".

Jest efektownie, nie efekciarsko. Niektórzy widzowie mogą być jednak zbici z tropu ciągłym skakaniem po linii czasowej. Jasne, ta nie musiała być taka skomplikowana, ale to był naprawdę świetny pomysł. Twórcy dzięki temu jeszcze bardziej podbijają dynamizm i ogień, jaki płonie w "Challengers". Bo co chwilę okazuje się, że stawka jest inna, niż przypuszczaliśmy. A intencje nie takie oczywiste...

Biegnijcie do kina i weźcie ze sobą coś do picia. Będziecie tego potrzebować, bo sami się zziajacie, patrząc na to wszystko. Jest szybko, ostro, momentami jak w sensacyjnym filmie. Jakbyśmy sami grali na korcie. O takie podniecające (w każdym aspekcie) kino nic nie robiliśmy.

Czytaj także: https://natemat.pl/471848,w-filmach-nie-ma-juz-scen-seksu-czy-to-wina-marvela-i-metoo