"To był mój obywatelski obowiązek". W Belgii kolejki do urn, Polacy – bierzcie przykład i idźcie na wybory

Katarzyna Zuchowicz
– Stałem prawie godzinę w kolejce – opowiada naTemat Maciej Tomaszewski, Polak, który od 9 lat mieszka w Belgii i podczas weekendu brał udział w wyborach lokalnych w tym kraju. Sam startował jako kandydat Zielonych w Brukseli, a w następny weekend przyjeżdża do Polski, by głosować w polskich wyborach. Czym różnią się wybory w obu krajach? Przede wszystkim tym, co wielu Polaków powinno mocno wbić sobie do głowy – poczuciem obowiązku, którego u nas nie ma.
Polska szykuje się do wyborów samorządowych. 14 października w wyborach regionalnych głosowali Belgowie. Tam głosowanie jest obowiązkowe. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Nigdy w wyborach samorządowych w wolnej Polsce nie udało się przekroczyć frekwencji 47 procent. Za każdym razem trzeba tłumaczyć Polakom, jakie to ważne i jak wiele od nich zależy, a i tak słychać zewsząd: "Co to zmieni?".


I aż przykro, że coś, do czego trzeba nakłaniać Polaków, w niektórych krajach jest tak oczywiste jak słońce. Jak w Belgii, gdzie wybory regionalne odbyły się w czasie minionego weekendu. Obowiązkowe dla wszystkich, co sprawdza się i przy wyborach lokalnych, i parlamentarnych. W przypadku tych drugich, w 2014 roku, frekwencja wyniosła ponad 89 procent. W Polsce to nawet nie do wyobrażenia.


"Wypełniłem swój obywatelski obowiązek" – z dumą odnotowują teraz Belgowie w mediach społecznościowych. "Jestem dumna, że oddałam głos", "Ponieważ demokracja jest najlepszym systemem i nie chcę, by inni decydowali za mnie beze mnie" – piszą.


– Większość Belgów uważa, że obowiązkowe głosowanie to bardzo dobre podejście, bo w ten sposób każdy wyraża swoje zdanie. Nie ma możliwości, aby ktoś, kto nie głosował, narzekał np. na rząd. Chcesz mieć prawo do narzekania? To ok, ale tylko, jeśli zagłosujesz – tłumaczy Tomaszewski. Dodaje, że zainteresowanie lokalną polityką w Belgii w ogóle jest bardzo duże.



Ciągle trzeba namawiać
Przypomnijmy jak z frekwencją było dotąd w Polsce. W 1990 roku frekwencja w wyborach samorządowych wyniosła ledwo 42, 27 procent, ale cztery lata później już tyko 34 procent. W 1998 i 20012 roku wynosiła około 45 proc. W ostatnich latach sytuacja wyglądała następująco:

• 2006 – 45,99 (II tura – 39,69 proc).
• 2010 – 47,32 proc. ( II tura – 35,31 proc. )
• 2014 – 47,40 proc. (II tura 39,97 proc. )


Belgia wprowadziła obowiązek głosowania w wyborach jako pierwszy kraj na świecie: w 1893 roku dla mężczyzn i w 1948 roku dla kobiet. Potem to samo zrobiła m.in. Argentyna (1912) i Australia ( 1924), dziś w sumie podobne prawo wyborcze funkcjonuje w 24 krajach, co oczywiście ma swoich zwolenników i przeciwników.

W każdym razie Belgia uznawana jest za kraj, w którym jest najwyższa frekwencja wyborcza na świecie. "Wybory stanowią najwyższy poziom uczestnictwa obywatela w społeczeństwie. W Belgii są obowiązkowe" – informują belgijskie serwisy. Uczestnictwo jest obowiązkowe, ale można oddać pusty głos. Na 15 dni przed terminem wyborów wszyscy uprawnieni do głosowania Belgowie otrzymują karty przypominające o obowiązku.



Co zaskoczyło go w Belgii
Tomaszewski mieszka w Belgii od 9 lat. Zdobył ponad 300 głosów i uważa, że to dobry wynik jak na nowicjusza.

Rozmawiamy o tym, czym jeszcze wybory lokalne w Belgii różnią się od tych w Polsce. Jak wyglądała kampania? Czy z każdej strony Belgów bombardują plakaty wyborcze jak u nas w każdym mieście?

– W Brukseli jest bardzo szczegółowa regulacja dotycząca wywieszania plakatów. Wolno je wywieszać tylko od środka okna, tak, aby plakat nie upadł po deszczu i nie brudził chodnika – opowiada.

Plakaty na słupach, ogrodzeniach, gdziekolwiek? – Nie, nie, nie – reaguje. – Miasto zapewnia bardzo ograniczoną ilość drewnianych, stojących paneli, na których partie maja prawo wieszać swoje plakaty.
Maciej Tomaszewski, kandydat Zielonych w wyborach w Brukseli.Fot. Maciej Tomaszewski/Facebook
Zaskoczyło go jeszcze to, że belgijscy wyborcy są bardzo wymagający i zadają bardzo dużo pytań: – Mogą zmienić zdanie dosłownie w chwili głosowania. Paradoksalnie jest to motywujące. Bo nie ma tu jak w Polsce, że jest "twardy elektorat". W Polsce przydałoby się więcej słuchać wyborców. To wyborcy wiedzą najlepiej, co należy zrobić. Zadaniem polityka jest sprawdzenie, czy są na to środki, czy z niczym nie koliduje.

W najbliższy weekend przylatuje na jeden dzień do Polski. Specjalnie na wybory samorządowe.