Nie boją się być brzydkie i zapłakane. Oto instagramerki, które walczą z propagandą piękna i sukcesu

Ola Gersz
Instagram jest uzależniający. Wiem o tym sama, obserwuję ponad tysiąc profili. Dlaczego? Lubię to, co ładne, a instagramerzy oferują mi wizję szczęścia i piękna. Tylko że kiedy oglądam dziesiątki zdjęć oszałamiających śniadań, a sama pochłaniam mało estetyczną kajzerkę z serem żółtym, robi mi się trochę przykro. Są jednak dziewczyny, które pokazują na Instagramie, że zarówno taka kanapka, jak i smutek, nieidealne ciało czy brzydkie selfie są ok.
Coraz więcej dziewczyn na Instagramie nie boi się być naturalnymi, nawet jeśli nie mieści się to w kulturowych kanonach piękna Fot. Screeny z Instagrama / zofia.krawiec i coc0m0
Instagram i selfie nie są głupie. Instagram i selfie dają dziewczynom siłę.

Po raz pierwszy w Polsce powiedziała to Zofia Krawiec, krytyczka sztuki, kuratorka, artystka. W końcu – instagramerka (zofia.krawiec/ Neurotic Girl). W styczniu ubiegłego roku Krawiec opublikowała w "Szumie" swój manifest dotyczący selfie-feminizmu, w tym roku otworzy­ła wystawę dziewczyn z Instagrama w lokalu_30 "Na pozór silna dziewczyna, choć w środku ledwo się trzyma".

Selfie-feminizm to nurt polegający na tym, że dziewczyny robią sobie zdjęcia, wykorzystują media społecznościowe i nowe technologie, które są nowym językiem komunikacji i dają im nowe możliwość budowania swoich tożsamości. Dzięki temu budują swoją podmiotowość, ale też wpływają na otaczającą je rzeczywistość.

Krawiec dostrzegła, że dziewczyny kochają Instagram, bo są tam wolne i mają głos, który często odbiera im się w patriarchalnych społecznościach. Na Instagramie rozmawiają ze sobą, wyjawiają swoje polityczne poglądy, skrzykują się w ramach Czarnego Piątku czy #MeToo.


Tu płaczą, pokazują rozstępy czy brzydkie miny, które "nie spodobają się chłopcom". Instagram może być dla nich wyzwoleniem, potwierdzeniem własnej mocy, może też mieć moc terapeutyczną.



– Przestrzeń internetu staje się dla dziewczyn naturalną częścią codzienności. I z tego medium zaczęły tworzyć język opowiadania o sobie, czasami także narzędzie feminizmu. Zaczęły „wirusować” internet swoimi przemyśleniami, zdjęciami swojego ciała, na których są widoczne, na własnych zasadach – opowiada Krawiec.

I dodaje, że opowiadają też o swoich trudnych stanach emocjonalnych, o tym, że mają załamania, depresje, że sobie nie radzą. – Dziewczyny są bardzo świadome, często budują jakąś fantazję o sobie w internecie. Kreują siebie, budują swój świat, żeby zyskać widzialność i wyrazisty głos. Media społecznościowe nie służą przekazywaniu rzetelnych informacji, ale zarządzaniu emocjami – mówi.

W ramach swojego selfie-feministycznego projektu (za który artystka otrzymała dużo hejterskich komentarzy) Krawiec zaczęła więc publikować selfie. Często seksualne, odważne, z erotycznymi gadżetami.

– Od początku założyłam, że to będzie projekt o autoprezentacji kobiet w internecie, o tym jak funkcjonuje ciało dziewczyn w cyberprzestrzeni. Często też słyszę krytykę, że to jest stereotypowe pokazywanie cielesności, że to wszystko jest dla męskiej przyjemności. Ale ja chciałam pokazać, z jakimi stereotypami mierzą się młode dziewczyny w naszej kulturze – opowiada artystka.

– To jest oczywiście mój performens, moja internetowa kreacja. Bawię się też kobiecością. Dla mnie istotne jest to, żeby pokazać, że kobiecość jest konstruktem, którym można się bawić ze swobodą i z dystansem – precyzuje.



Artystka podkreśla, że walczy z mitem, że dziewczyna chce ładnie wyglądać tylko dla mężczyzny, bo "dziewczyna może chcieć ładnie wyglądać sama dla siebie".

Zofia Krawiec walczy też z propagandą szczęścia i sukcesu.

– Uważam, że jest to wyzwalające nie tylko z perspektywy feministycznej, ale także po prostu ludzkiej. W takim sensie, że nie musisz się strasznie spinać i udawać doskonale pracującej maszyny, ale jesteś też ciałem, które czasami jest słabe i to jest też ok – podkreśla.

To, że słabość, inność czy brzydota są ok, pokazują moje bohaterki. Instagramerki (w tym Krawiec), które – chcąc czy nie chcąc – wzięły się za bary z instagramową promocją doskonałości.

Oto one.

Smutna Dziewczyna
Opis: "Osobowość chwiejna emocjonalnie typu Karoline", obok emotikon przedstawiający rollercoaster i dopisek "non-fiction". Karolina Suboczewska (ksuboczewska) nie ukrywa, że jest Smutną Dziewczyną (jak tłumaczy Krawiec, w Teorii Smutnej Dziewczyny nie chudzi o afirmację smutku, ale o spojrzenie na niego jako na przejaw agresji i politycznego buntu).

Na jej zdjęciach nie ma sztucznych uśmiechów, są za to ślady po łzach, brokat, książki i sztuka.
Fot. Screen z Instagrama / ksuboczewska
Instagram Karoliny wziął się z depresji.

– To był bardzo nieprzyjemny moment w moim życiu, kiedy świat mi się zawalił i zostałam z tym zupełnie sama, do tego w obcym mieście. Moja terapeutka mówiła, żebym pisała o tym, co czuję. Nie czułam nic, chociaż bardzo się starałam. Wiedziałam, że sama się tak łatwo nie podniosę, że potrzebuję z kimś pogadać, kto zagłuszy głos w mojej głowie, który mówił, że jestem najgorsza – opowiada Karolina.

Najpierw przyszedł jej do głowy Tinder.

– Szukałam uwagi i pomyślałam, żeby użyć Tindera jako elementu terapii. Pomyślałam, że powiem komuś obcemu, że mam depresję, psychicznie czuję się źle i nie mogę się wziąć w garść. Potem łatwiej będzie to powiedzieć znajomym. Pisałam w wiadomościach na Tinderze: mam depresję. Odpowiedzi: „Taka piękna kobieta? Niemożliwe. Zabiorę Cię na wakacje i porządnie wyrucham to Ci się poprawi” – opowiada.

Z tej potrzeby uwagi narodził się instagramowy profil Karoliny. – Instagram to cyrk. Codziennie pukamy w szklane klatki, w których zamknięci są obcy nam ludzie. Podglądamy jak wyglądają, co jedzą, co czytają. Za szybą czujemy się bezpieczniej. Dlatego się tutaj otworzyłam. Miło jest się z kimś podzielić własnym dziwactwem. Miło zasnąć z myślą, że nie jest się na tym świecie zupełnie samemu – mówi mi Suboczewska.

Moja prawda zaczęła się od słów, potem pociągnęła za sobą też prawdziwsze zdjęcia. Bo każde udawanie kogoś, kim się nie jest, potwornie mnie męczy - a już na pewno ciężko prowadzić "instażycie”, kiedy nie wychodzi się z łóżka.

Dlaczego Karolina zdecydowała się wypełnić smutkiem swój profil na iskrzącym się od szczęścia i sukcesu Instagramie? Żeby przejąć kontrolę nad negatywnymi emocjami.

– Smutek jest bardzo dziewczęcy i niekiedy naprawdę śliczny. Zaczęłam gloryfikować smutek, robić z siebie romantyczną bohaterkę najpiękniejszych powieści, delektować się smakiem własnych łez – opowiada Suboczewska.

Jak zaznacza, depresja nie jest piękna, ale pozwala całkowicie przesunąć granice własnego poczucia estetyki - a co za tym idzie, pozwala przestać obwiniać się za bycie "niedoskonałym".

– Akceptując chorobę zaczynasz akceptować wystające kości, dodatkowe kilogramy, siniaki, zapuchnięte oczy, poprzegryzane wargi. To wszystko jest ok, bo jest Twoje i świadczy o tych małych krokach naprzód, które stawiasz tak niepewnie - ale jednak stawiasz – mówi.
Fot. Screen z Instagrama / ksuboczewska
Szczere zdjęcia i instagramowe opowieści Karoliny nie tylko oswajają smutek w internetowej przestrzeni i pomagają jej walczyć z depresją. Pomagają również innym.

– Dostaję dużo pięknych wiadomości, podziękowań za to, że przerwałam milczenie. O wiele łatwiej się żyje, nie udając. Zawsze się wzruszam, kiedy czytam te wiadomości. Moja ulubiona wiadomość to chyba ta, że śledząc mój Instagram można się ze mną zżyć jak z bohaterką serialu – wyznaje.

"Ja gorąca dziewczyna jestem"
Z kolei Alicja Gąsiewska (existinamoeba) swój profil założyła dla beki.

– Nie miałam jakichś większych idei. Wtedy jeszcze nie obserwowało mnie tyle osób, nikt z moich znajomych nie miał Instagrama. Na początku wrzucałam zdjęcie, powiedzmy, chusteczek  i robiłam do nich dziwne opisy. Stwierdziłam, że się pobawię i zobaczymy. Dodawałam też różne hasztagi i sprawdzałam, kto to polubi. W końcu zaczęłam być w tym wszystkim bardziej naturalna i zachowałam też ten element zabawy w tym wszystkim – opowiada Gąsiewska.



Wiele fanów uważa existinamoebę za najzabawniejszą osobę na Instagramie. Nic dziwnego. Jej do bólu szczere zdjęcia zestawione z błyskotliwymi i ironicznymi komentarzami ("wyprane wczoraj dżynsy do końca jeszcze nie wyschły mokre kieszenie są jeszcze ale stwierdziłam zakładam wyschną na mnie ja gorąca dziewczyna jestem") są jasnym punktem w sztucznym świecie Instagrama.

Jak mówi sama Alicja, nigdy nie należała do klasycznych ujęć piękności, postanowiła więc ograć to na swoją korzyść. Podkreśla, że chciała sobie sama udowodnić, że może wyglądać, tak jak wygląda i nikomu nic do tego.

– Przez długi czas zmagałam się z różnymi uprzedzeniami do siebie samej i do własnego ciała. Ciągle to zresztą jakoś we mnie jest. Więc w pewnym sensie ten Instagram jest dla mnie samej, po to, żeby samą siebie w jakiś sposób wspierać. Teraz to pokonuję i cieszę się, że mogę innym w tym jakoś pomóc – wyznaje.

Ta Alicja z Instagrama nie jest prawdziwą Alicją w stu procentach. Patrząc na tę instagramową Alicję, zaczynam sama zdobywać odwagę i bardziej w siebie wierzyć. To jest trochę rodzaj takiej terapii, stwarzanie siebie jakoś mi pomaga.

Ludzie kochają profil Gąsiewskiej za pokazywanie, że własnego ciała nie należy się wstydzić. Jednak ona sama nie czuje się twarzą instagramowej kontrkultury, mówi, że jej zdjęcia nie miały być żadnym manifestem.

– To nie było moje założenie. Myślę jednak, że z racji tego, że mój profil jakoś odbiega od większość profili, to przykuwa uwagę. Przenikają się na nim też różne idee: czy to teorie feministyczne, czy body positive. Ale to raczej wynika z moich własnych przekonań, niż z funkcji, jaką mój Instagram zaczął odgrywać. Ale to wszystko wychodzi tak jakoś naturalnie – podkreśla.



Modelka, lumpeks i żyrandol
Sobą jest także Coco Kate (coc0m0), modelka, która na Instagramie określa się jako "najlepszą polską stylistkę". Nie bez ironii, bo na swoich zdjęciach prezentuje stylizacje rodem z lumpeksów, które jedni określiliby jako "faszyn from raszyn", a inni jaki hipsterski urban look.



– Dosyć szybko, bo będąc jeszcze nastolatką, pozwoliłam sobie być sobą – mówi Coco Kate. I rzeczywiście, instagramerka nie boi się na swoim profilu dziwacznych akrobacji, selfie z wąsem czy połyskujących lateksów.

– Ja nie mam dosyć "sztuczności” na Instagramie, w pełni rozumiem, że jest to narzędzie kreacji i że jedni kreują się w taki sposób, a inni w "sztuczny”, bo to jest właśnie dla nich prawdziwe. Dla każdego jest miejsce, ja to ja, ktoś to ktoś i to jest dobre. Jest mi tylko przykro, gdy wiem, że ktoś prezentuje się w sposób, który nie jest jego ,"marzeniem” o idealnej wersji siebie (która w internecie jest w zasięgu każdego), a jest odgórnie zmanipulowanym tworem medialnym – mówi Coco Kate.

To nie jest tak, że ja siedzę dwa dni i skrobię coś na komputerze, żeby zrobić niemalże szpagat na żyrandolu i najbardziej dziwną fotkę do wrzucenia na Instagrama jaka tylko może być. Ja się tym bawię i już, siedzę i się śmieje, nic zbytnio na serio, wrzucam, nie czekając na to, aż ktoś się oburzy czy zwariuje.

Modelka podkreśla, że robi na swoim Instagramie to, co chce i nie zabiega o niczyją aprobatę. Ale przyznaje też, że wszystkie "sztuczne" wymagania i oczekiwania w społeczeństwie są żywe i mają się dobrze.

– Pomijając nagie fotki, seksualne propozycje i niemiłe komentarze, które notorycznie dostaję, raz jeden chłopak, nowy w bliższym otoczeniu, bardzo miły i w porządku, zapytał kogoś o mnie, pytając, tak całkiem serio i wyłącznie z ciekawości: "dlaczego Coco wrzuca zdjęcia, na których wygląda brzydko? Przecież taka ładna dziewczyna”.



Żeby było jak najbrzydziej
Brzydkich zdjęć nie boi się też Iwona Demko (iwonadem). Iwona jest starsza od Zofii, Karoliny, Alicji i Coco. Ma 44 lata i to właśnie jej wiek był jedną z przyczyn, dla których założyła profil na Instagramie.

– Lepiej już nie będę wyglądała. Trudno jest zaakceptować te zmiany, które widzi się w lustrze, chociaż rzadko do niego zaglądam. Pomyślałam jednak, że ten projekt pomoże mi w akceptacji siebie. Jesteśmy bardzo oswojeni z ładnymi obrazkami, bo one dominują w naszym otoczeniu. Nie jesteśmy jednak przyzwyczajeni do obrazków nieszczególnie ładnych – mówi mi Iwona.



– Chciałam popracować nad sobą i przyzwyczaić się do swojego nieuładnionego wizerunku. Ale też chciałam przyzwyczaić do takich zdjęć innych ludzi – dodaje. Bo Iwona dołączyła do instagramowej społeczności nie tylko z powodu przybywających wiosen. Denerwuje ją, że w dzisiejszym świecie młode dziewczyny czują presję, by być idealne.

– Z jednej strony wydaje się, że kobiety się dziś emancypują i ta emancypacja powinna iść w stronę samoakceptacji cielesności. Ale niestety w tym kierunku nie zmierza – mówi.

Zauważa też: – Mam poczucie, że kiedy miałam 20 lat, nie było aż takiego nacisku na bycie ładną, idealną. Szczególnie nacisku mediów – kiedyś ze strony tylko gazet i telewizji – a teraz również internetu, który nas osacza, towarzyszy nam przez całą dobę. A w sieci wszyscy są śliczni.

Denerwuje mnie, że każdy, kogo widzę na portalu społecznościowym jest piękny, ponieważ to nie jest świat rzeczywisty. Potem, kiedy spotykam kogoś na ulicy, to często nie jest podobny do siebie ze zdjęcia, które zamieszcza w Internecie.



Dlatego Iwona wrzuca brzydkie zdjęcia, selfie, które u większości ludzi trafiłyby do smartfonowego kosza, a nie na instagramowy profil. Ale ona robi na przekór, wyolbrzymia, przejaskrawia, przerysowuje.

– Jeśli uda mi się zrobić zdjęcie, na którym wyglądam trochę lepiej, to nie wrzucam go na Instagram. Mam już opracowane sposoby jak zrobić sobie zdjęcie, żeby dobrze nie wyglądać: jak się ustawić, jakie powinno być światło, z której strony wyciągnąć aparat – śmieje się.

Wyznaje, że na początku bała się, jak zareaguje otoczenie, czy ludzie nie przestaną jej lubić. Ale nic takiego się nie stało.



– Tak naprawdę najwięcej dzieje się w naszej głowie. Gdybyśmy pozbyły się tych wszystkich obaw, świat wcale by się nie zawalił. W łatwy sposób można to zaobserwować wtedy, kiedy pierwszy raz wychodzi się z domu bez makijażu. Na początku wydaje się, że wszyscy zwrócą na to uwagę. Jednak potem okazuje się, że nie ma różnicy w reakcji ludzi – przekonuje.

I dodaje: – Po kilku miesiącach wrzucania swoich zdjęć na Instagrama oswoiłam się z takim widokiem siebie. Patrzę już na to dość obojętnie, nie przeżywam. A nawet wydaje mi się, że zyskałam pewnego rodzaju wolność – wyznaje Iwona.

Poprawiają nos, udają, że nie
Inny stosunek do wolności ma jednak ostatnia moja bohaterka, Agata Zbylut (agata_zbylut), "Bezdzietna stara panna, feministka, radykalizująca się wegetarianka, artystka i akademiczka, w epicentrum kryzysu wieku średniego".

– Nie jestem wolna od męskiego spojrzenia, nie jestem wolna również od spojrzeń kobiet, które potrafią dostrzec znacznie więcej, bo wiedzą jak patrzeć. Nie jestem wolna również od władzy koncernów, które każą mi co sezon zmieniać kształt obcasa. To, że znam mechanizmy, które mnie zniewalają, wcale nie czyni mnie wolną – mówi.

Zdjęcia Zbylut są mocne. Artystka publikuje bowiem fotografie dokumentujące zmiany w jej wyglądzie tuż po zabiegach z medycyny estetycznej. Chce pokazać kobietom, że nie trzeba się wstydzić tego, że poprawiało się swoje ciało.
Fot. Agata Zbylut
– Moje djęcia są dowodem na uwikłanie w te kulturowe mechanizmy. Ale powstały nie w momencie gdy zabieg jest robiony – czasem możemy zobaczyć takie relacje na portalach klinik – ani też już po, gdy twarz jest wygojona. Zdecydowałam się na zrobienie zdjęć w czasie, w którym czeka się na cudowny efekt, a przynajmniej na to, aż objawy ingerencji znikną - opowiada Zbylut.

W czasie oczekiwania na rezultat zabiegów upiększających jest coś upokarzającego, poczucie wstydu, że inni zobaczą to, co sobie zrobiłyśmy – jakby w tym było coś złego. Chciałam przełamać to poczucie.

Artystka rozpoczęła swój projekt na Instagramie pod wpływem m.in. instagramowych joginek.

– Patrzyłam na te piękne, najczęściej też bardzo młode dziewczyny, które przekonywały mnie, że ta kanapa, na której je oglądam, to wszystko, czego potrzebuję, aby być jak one. Ale nie mówiły o tym, jak ciężka jest to praca i że tak naprawdę na nic innego nie starcza im już czasu, że to wypełnia im całe dni – mówi.

To właśnie ta frustracja z powodu dążenia ludzi do piękna i jednoczesnego ukrywania swoich wysiłków zmotywowała Zbylut do działania.

– Gdy już w jakiś sposób poradziłyśmy sobie z tym, że reklamy koncernów nami manipulują, to weszły narzędzia za pomocą których każdy w jakiś sposób stara się na nas wpłynąć – irytuje się.

I pyta:– Jak przekonać dziewczynkę, że instagramerka nie chce pomóc jej lepiej wyglądać tylko chce zarabiać na jej lajkach? A z drugiej strony czy można winić młodą instagramerkę za to, że uwierzyła w branie własnej przyszłości we własne ręce i internet wydaje jej się najlepszym sposobem na sukces i dobrą pracę?
Fot. Agata Zbylut
Zbylut ma nadzieję, że w końcu przestaniemy bać się zmian zachodzących w naszym ciele, czy to tych biologicznych, czy tych, które nastąpiły dzięki zabiegom medycyny estetycznej.

– Wyobrażam sobie, że prawdziwe wyzwolenie naszych ciał nie będzie polegało na tym, że przestaniemy w nie ingerować, ale na tym, że przestaniemy się tego wstydzić i jeśli będziemy podejmowali tego typu decyzje, to będziemy to robili dla siebie. To prawdziwe wyzwolenie, tzn. ingerencja w ciało czy jej brak, nie będą też podyktowane tym, jaką mamy płeć – mówi Zbylut.

Instagramerki mają power

Bo Agata, podobnie jak Zofia, Karolina, Alicja, Coco i Iwona, chcą uwolnić kobiety (w tym siebie). Od kultury, od własnych oczekiwań, od lęku. Dzięki takim profilom jak ich do tego wyzwolenia jest coraz bliżej.

– Mówi się „blogerka” czy „instagramerka” w dość pejoratywnym sensie. A moim zdaniem to jest zupełna nieprawda, bo te dziewczyny mają bardzo dużą siłę przebicia i realny wpływ na rzeczywistość – mówi Krawiec.

I nie można nie przyznać jej racji.