"Są pacjenci, których lekarze się boją". Katarzyna Berenika Miszczuk w swym thrillerze wpada w paranoję

Sylwia Wamej
Ma 30 lat, a na koncie już 14 książek. Katarzyna Berenika Miszczuk na co dzień jest lekarzem medycyny rodzinnej. Pisanie traktuje jako odskocznię od swojej pracy; dającej olbrzymią satysfakcję lecz stresującej. Niedawno ukazał się jej thriller "Paranoja". Dlaczego wzięła na tapet akurat tę chorobę?
Katarzyna Miszczuk jest lekarzem medycyny rodzinnej Fot. archiwum własne/ Fot. Wojtek Biały
Gdy nie pracuje, każdą chwilę poświęca pisaniu. Katarzyna Berenika Miszczuk próbuje swoich sił w różnych gatunkach literackich, choć jest jeden, którego nie podejmie się. Jak reagują ludzie z branży na jej pasję i czy ciężko połączyć dwie różne profesje?

Lekarka, która pisze książki - od science fiction, po kryminały. Twoja pasja budzi zaskoczenie wśród ludzi?

Katarzyna Berenika Miszczuk: Dla osób spoza branży fakt pisania przeze mnie książek jest sporym zaskoczeniem, ale dla środowiska lekarskiego już nie. Obecnie jestem na ostatnim roku rezydentury na specjalizacji z medycyny rodzinnej. Lekarz rodzinny to trochę taka współczesna szeptucha, która siedzi w przychodni i jest pierwszym miejscem kontaktu pacjenta ze służbą zdrowia.


Ten zawód trochę wymaga, żeby mieć jakieś hobby, które byłoby odskocznią od tego, co widzimy na co dzień. Jest spore grono osób, zarówno w Polsce, jak i za granicą, które poza zawodem lekarza ma różne pasje. W Polsce to oczywiście znany wszystkim Kuba Sienkiewicz, neurolog, który na co dzień śpiewa.

Jest też Mirek Jędras, nefrolog i jednocześnie frontman zespołu Zacier. Amerykański pisarz Robin Cook był lekarzem. Teraz pisze thrillery medyczne. Tess Gerritsen jest autorką książek, a z zawodu internistką. Duża część moich znajomych lekarzy gra na instrumentach albo uprawia wyczynowo sporty.

Napisałaś czternaście książek. Pierwszą, gdy miałaś 15 lat. O czym opowiadała?

Tak, mając 15 lat napisałam "Wilka". Była to opowieść o nastolatce, która przeprowadza się do małego miasteczka. Na miejscu poznaje przystojnego, tajemniczego chłopaka, który skrywa drugie oblicze. W to wszystko zamieszane są wilki, wilkołaki, ale również pewien Instytut, który robi dość nieciekawe doświadczenia. Fabularnie książka podobna jest do "Zmierzchu", jednak chciałam zaznaczyć, że moja powieść była pierwsza (śmiech).
Katarzyna Miszczuk pierwszą książkę napisała, gdy miała 15 latFot. archiwum własne/ Fot. Dominika Kucner
Ciężko ci połączyć profesję lekarza z pisarskim hobby?

Prościej było na studiach, niż teraz, gdy jestem lekarzem i pracuję w zawodzie. Choć może wydawać się to niemożliwe, bo nauki na medycynie było naprawdę dużo. Zajęcia trwały długo, nawet do godziny 18, potem trzeba było się uczyć jeszcze w domu. Jednak jakimś cudem tego czasu na pisanie miałam znacznie więcej, niż teraz. Chociaż wydawałoby się, że powinno być odwrotnie.

Obecnie mam wolne weekendy, a pomimo dokształcania się i czytania pism branżowych, tej nauki też nie jest tak dużo jak na studiach. Chyba im jestem starsza, tym gorzej zorganizowana. Mimo to na pisanie zawsze staram się ten czas znaleźć, ponieważ sprawia mi to olbrzymią przyjemność. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że napiszę 14 książek, chyba wyśmiałabym go.

To wciąż hobby, czy już praca?

Przyznaję, że z roku na rok pisanie coraz bardziej zamienia się w pracę na drugi etat. Staram się zrealizować jak najwięcej projektów, bo mnie fascynują. W efekcie poświęcam temu zajęciu tyle samo czasu, albo i więcej niż pracy lekarza. Nie ma zmiłuj, piszę w każdy urlop czy święta. Ostatnie dwa lata, gdy tworzyłam dwie książki rocznie były ciężkie. Mam wrażenie, że przez cały czas byłam w pracy. Podziwiam Remigiusza Mroza.

Nie mam zielonego pojęcia, jak on to robi, że co cztery miesiące wydaje książkę. Z tego co wiem, nie ma innej zwykłej pracy, poświęca się tylko pisaniu. Może to jest klucz do jego sukcesu? Czasami zresztą sama, idąc rano do pracy, żałuję, że wyszłam już z domu, bo mogłabym przecież zostać i jeszcze trochę popisać.
Pisanie jest dla niej odskocznią od pracyFot. archiwum własne/ Fot. Wojtek Biały
Potrafiłabyś zrezygnować z medycyny i zająć się wyłącznie pisaniem?

Jestem w takim miejscu kariery pisarskiej, że mogłabym rzucić zawód lekarza i skupić się tylko na tworzeniu. Oczywiście bywają lata chudsze i tłuściejsze, ponieważ to nie jest stała praca. Jednak byłoby mi strasznie żal tej medycyny, bo naprawdę poświęciłam dużo, żeby znaleźć się w tym miejscu. Począwszy od liceum, gdzie uczyłam się tej znienawidzonej fizyki, przez studia, które dawały w kość, ale też były szalenie satysfakcjonujące.

Na pewno, gdyby ktoś postawił przede mą wybór i pozwolił zacząć dorosłe życie ponownie, i tak poszłabym na medycynę jeszcze raz. Praca lekarza też jest stresująca, ale z drugiej strony daje olbrzymie spełnienie. Moja idealna wizja przyszłości wygląda w taki sposób, że będę pracowała w przychodni przez trzy dni w tygodniu, a przez pozostałe pisała i dbała o rodzinę. To by było idealne życie. Zobaczymy, czy się uda ( śmiech).

Wydałaś niedawno "Paranoję", która jest kontynuacją thrillera "Obsesja". Wykształcenie medyczne zdecydowanie ci się przydało.

Pisząc "Obsesję", nie planowałam, że to będzie coś dłuższego. Chciałam zgodnie z radą mojego wydawcy wreszcie wykorzystać wykształcenie. "Obsesja" była moją pierwszą próbą stworzenia thrillera medycznego z wątkiem romansowym. Ostatecznie nie wyszedł z tego thriller medyczny, bo w książce nie ma żadnej wrogiej firmy farmaceutycznej, która podstępnie morduje pacjentów w szpitalu, ale kawałek trzymającego w napięciu thrillera udało mi się stworzyć.

Główną bohaterką "Obsesji" jest lekarka Joanna Skoczek, rezydentka psychiatrii, która musi zmierzyć się z tajemniczym wielbicielem. Ten wysyła jej dość niecodzienne i przerażające prezenty. Równocześnie w szpitalu, w który pracuje Asia, zaczynają ginąć pacjenci. Poza Joanną w powieści pojawiają się także Marek Zadrożny, czyli lekarz medycyny sądowej i mężczyzna bardzo ironiczny oraz charyzmatyczny, komisarz policji Sebastian Pol, pani prokurator Natalia Świetlik i chirurg Tomasz Stalowiec.

Przyznam szczerze, że zżyłam się z tymi postaciami. Bardzo przyjemnie pisało mi się tę książkę, więc po pewnym czasie zapragnęłam wrócić do tych bohaterów. Chciałam jeszcze trochę o nich opowiedzieć, ale w "Paranoi” nie skupiłam się już na lekarce psychiatrii i tym, jak wygląda praca takiego lekarza w Polsce.

Skoncentrowałam się na Marku Zadrożnym i opisaniu zagadnień medycyny sądowej. Chciałam pokazać, jak wygląda nasz warszawski Zakład Medycyny Sądowej oraz w jaki sposób przebiega sekcja zwłok. Na studiach spędziłam cztery tygodnie w tym miejscu i cieszy mnie, że mogłam pokazać, jak wyglądają nasze realia.

Każdy, kto przynajmniej raz trafił do publicznego szpitala, wie, że on nie jest taki, jak w amerykańskich czy nawet polskich serialach. Chciałam pokazać ten świat jeszcze bardziej od podszewki, czyli tam, gdzie zwykły pacjent nie ma szansy zajrzeć, na przykład do prosektorium.
"Nie poddawać się". To podstawowa rada Kasi, którą daje młodym pisarzomFot. archiwum własne/ Fot. Dominika Kucner
Wcześniej było pojęcie obsesji, teraz jest paranoja. Dlaczego sięgnęłaś właśnie po ten termin w swojej książce?

W powieści "Obsesja” tytułem książki jest termin psychiatryczny, mianowicie jeden z objawów. Stwierdziłam, że w przypadku tomu drugiego będę kontynuować dobrą tradycję. Ostatecznie wybrałam paranoję, ponieważ objawy tej przewlekłej psychozy prezentuje przez chwilę główny bohater Marek Zadrożny. Jest on przekonany, że kilkoro samobójców, trafiających na jego stół sekcyjny, jest ze sobą w jakiś sposób powiązana.

Policja nie widzi związku pomiędzy tymi zgonami. Zwłaszcza, że każda śmierć przebiegła wg innego mechanizmu. Jednak Marka na trop naprowadza strzępek czerwonej nitki. Choć bohater jest posądzany przez swojego przyjaciela Sebastiana o tytułową paranoję, to później sytuacja się odwraca, bo to ów kolega-policjant zacznie mieć objawy paranoi. Więcej już nie zdradzę! (śmiech)

Czy w swoim życiu zawodowym spotkałaś osobę cierpiącą na paranoję?

Tak, spotkałam. Przez miesiąc odbywałam staż na oddziale psychiatrii Szpitala Bródnowskiego, gdzie miałam kontakt m.in. z pacjentami prezentującymi objawy paranoi. Staż podyplomowy to jest praca jeden na jeden. Stażysta chodzi niczym cień za swoim lekarzem, asystuje mu, czasem go zastępuje. Bardzo dużo można się nauczyć. Poza tym staż ułatwia świadome podjęcie decyzji o przyszłym wyborze specjalizacji.

Można szybko przekonać się, czy posiada się zdolności manualne, niezbędne do zostania chirurgiem, albo cierpliwość, by zostać dobrym pediatrą. A jeśli chodzi o paranoję: to choroba, która sprawia, że jesteśmy przekonani, że prawdą jest coś, co nią nie jest. Nie mamy omamów, w których widzimy jednorożce biegające po parkach. Mamy urojenia, głównie prześladowcze lub oddziaływania. Paranoikowi teoretycznie można udowodnić, że się myli. Pokazać dowody. On z jednej strony to rozumie, ale z drugiej wciąż jest przekonany o swojej racji.

Jednak czysta paranoja nie jest spotykana bardzo często. Ze swojego stażu pamiętam natomiast człowieka, który zażywał dopalacze. Spustoszenia, których dokonały w jego organizmie, głównie w głowie, były straszne i już nieodwracalne. To był jedyny pacjent, którego się bałam. Spotkanie z nim szybko mi uświadomiło, że chociaż psychiatria jest niesamowicie ciekawą dziedziną, to lekarzem tej specjalizacji raczej nie zostanę.

Sięgasz po wiele gatunków literackich, a pierwszy kryminał napisałaś cztery lata temu. Czy jest taki gatunek, którego się nie podejmiesz?

Cztery lata temu napisałam "Pustułkę", kryminał w stylu Agaty Christie. Zamknięta przestrzeń, określona liczba bohaterów, a wśród nich jeden morderca. Eliminowane są kolejne osoby, a dopiero na sam koniec okazuje się, kto jest mordercą.

W "Paranoi" chciałam pójść w stronę thrillera. Też nie do końca wiadomo, kto jest mordercą, choć nie jest to aż tak zagmatwane, jak w zwykłym kryminale. Cieszę się, że spróbowałam tego gatunku. Było to bardzo ciekawe doświadczenie. Możliwe, że jeszcze do niego wrócę i powstanie kolejna część przygód Joanny Skoczek i Marka Zadrożnego. Tytuł roboczy to "Mania”, a następna sprawa kryminalna powoli mi się układa w głowie.

Dawno temu założyłam sobie, że chciałabym spróbować każdego gatunku literackiego, żeby zobaczyć, w którym będę się czuła najlepiej. Już w tej chwili wiem, że dramatu pewnie nigdy nie napiszę. To nie jest moja bajka, nie lubię celowo doprowadzać ludzi do płaczu.

W Polsce wciąż jest boom na pisanie kryminałów. Ludzie uwielbiają je czytać. Jak myślisz, dlaczego?

Wydaje mi się, że czytelników przyciąga do kryminałów zagadka. Ludzie chcą zobaczyć, czy da się przechytrzyć autora, albo czy to jemu uda się nas nabrać i ukryć przed nami mordercę. Podobnie jest z filmami. Najpopularniejsze obrazy to zazwyczaj te sensacyjne i przygodowe, w których jest akcja.

Kryminały mają za zadanie naprodukować nam w żyłach trochę adrenaliny, stanowić wyzwanie, być może sprawić, że po plecach przebiegnie dreszcz. W książce obyczajowej nie ma tylu gwałtownych emocji, bo ona ma inne cele. Przy niej można odpocząć i rozmarzyć się. Kryminały sprawiają, że musimy uruchomić wyobraźnię, by podjąć wyzwanie autora.

Masz jakieś rady dla młodych autorów, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z pisaniem?

Przede wszystkim, żeby się nie poddawali, bo przeważnie książki nie udaje się wydać za pierwszym razem. Może jestem wyjątkiem, bo z "Wilkiem” mi to wyszło. Jednak to nie było tak, że wysłałam ją do wydawnictwa i od razu się nią zachwycono.

"Wilk" zaginął gdzieś pomiędzy sekretariatem a redakcją i nikt go nie przeczytał. Dopiero gdy przyniosłam powieść ponownie, już na dyskietce, usłyszałam, że ją wydadzą. Z kolei gdy już na studiach ruszyłam z cyklem diabelsko-anielskim, moją "Diablicę" odrzuciło siedem wydawnictw, ale ósme ją przyjęło. Miało być ostatnim, do którego złożę mój utwór. Na szczęście się udało, ale pewnie gdyby mi podziękowano, tę wiarę w siebie bym straciła.

Dużo zależy też od szczęścia, na co niestety nie mamy wielkiego wpływu. Ja jestem jednak zwolenniczką pomagania szczęściu na każdy możliwy sposób. Na początku warto naszą książkę pokazać komuś życzliwemu. Niech ją przeczyta i udzieli kilku dobrych rad. Niech to będzie konstruktywna krytyka. Dajmy ją do poczytania mamie, siostrze, bratu, przyjaciółce. Ja w liceum poprosiłam o pomoc moją polonistkę. Takie spojrzenie z zewnątrz, zanim rzucimy się na głęboką wodę i wyślemy powieść do wydawcy, daje naprawdę dużo. Bo czasem nie widzimy czegoś sami, a życzliwe słowo może nam otworzyć oczy.