Wyrzucona z PiS mówi o powodach klęski partii w Nowym Sączu. "Ochroniarze Dudy przepychali się na cmentarzu"

Adam Nowiński
Nowy Sącz to ewenement wyborczy na skalę kraju. Region typowo konserwatywny, pomimo wygranej w pierwszej turze kandydatki PiS, wystawił partii Kaczyńskiego wilczy bilet. Dlaczego? Wszystko przez ignorowanie woli wyborców. O tym mówi nam Małgorzata Belska, bezpartyjna kandydatka na prezydenta Nowego Sącza.
Małgorzata Belska była sekretarzem miejskich struktur PiS w Nowym Sączu. Po tym jak zarejestrowała swoją kandydaturę na prezydent Nowego Sącza, wyrzucono ją z partii. Fot. Małgorzata Belska / Facebook
Zaskakujący wynik: Nowy Sącz nie dla Iwony Mularczyk...

Wynik na pewno nieoczekiwany dla niej i dla wspierającej ją partii. Być może w trakcie była refleksja: czy ona podoła i poradzi sobie podczas tej kampanii wyborczej?

I poradziła sobie?

Moim zdaniem założenie PiS było takie, że jeżeli mają się zmierzyć w tych wyborach, to z kimś ze znaczkiem partyjnym, najprawdopodobniej Platformy Obywatelskiej. Ale szala przechyliła się w całkowicie innym kierunku – bezpartyjnym. To całkowicie nieoczekiwany wynik tym bardziej, że pierwsza tura i wynik z pierwszej tury mógł jej dać takie poczucie pewności.


Myślano, że skoro był najlepszy spośród wszystkich kandydujących, to w drugiej turze się powtórzy i będzie takim przypieczętowaniem w większej skali. Jak widać mieszkańcy niestety albo "stety" zdecydowali inaczej.

Skoro wygrana była "w garści", to co poszło nie tak?

Myślę, że przez całkowicie niezrozumiałą dla mieszkańców politykę PiS, którą partia prowadziła przez te dwa ostatnie tygodnie. Błędem było to całkowite odcięcie się od dziennikarzy i debat, czyli tego, czego ludzie tak naprawdę oczekują podczas wyborów. Przecież to takie święto sąsiedzkie, a nawet rodzinne. Ludzie śledzą wyniki i poczynania swoich kandydatów w lokalnej telewizji, gazetach.

A tutaj kandydatka PiS odseparowała się od społeczności lokalnej. Uznała, że rządowy program uratuje wszystko, a społeczeństwo "jest na tyle usatysfakcjonowane wynikami i opiekowaniem się nim przez rząd", że to przełoży się na samorządówkę. A to przecież nie ma przełożenia 1 do 1. W samorządzie wybiera się osoby, a nie znaczki partyjne i los Mularczyk jest potwierdzeniem tego stwierdzenia.

Swego rodzaju nonszalancja, odseparowanie się od społeczeństwa i zbyt duża pewność siebie po pierwszej turze – to przesądziło o wyniku w Nowym Sączu.

A czy to może być także przyczyną niepowodzenia w innych bastionach PiS, takich jak np. Ostrołęka? Polityka ogólnopolska nie rozumie samorządu i wyborców?

Zdecydowanie tak. Mentalność ludzi, którzy wchodzą do rady miasta, jest całkowicie inna od tych, którzy wchodzą do sejmiku wojewódzkiego. Gdzieś na poziomie wojewódzkim zaciera się samorządność i zaczyna polityka. Osoby w sejmiku zaczynają częściej patrzeć w górę, niż dalej patrzeć w dół. Pytanie: jak to właściwie powinno przekładać się na miasta i gminy?

Ewidentnie to wskazanie kandydata z centrali i nieposłuchanie ludzi, tej oddolnej sugestii kogo by mieszkańcy widzieli na takim stanowisku, było pierwszym znakiem, że cała kampania idzie w niewłaściwym kierunku.

Takim gwoździem do trumny Iwony Mularczyk była wizyta Andrzeja Dudy na cmentarzu w Nowym Sączu. Wielu uznało, że upolitycznienie Dnia Wszystkich Świętych było po prostu nie na miejscu... Partia, która kreuje się na tą, która słucha ludzi, nie wiedziała, że zostanie to źle odebrane?

Ja to nazwałam "samobójczą szarżą". To, jaką politykę przyjmuje sobie dany komitet wyborczy, jest dowolne. Ale w tym przypadku sięgnięto za daleko po zasoby, po ludzi i twarze, które należą do wszystkich obywateli niezależnie od tego, z kim sympatyzują. Kiedy przypisano je tylko do jednego kandydata, wywoływało to pierwsze oburzenie.

W momencie, kiedy sięgnięto jeszcze dalej – po ludzi, którzy reprezentują zasoby finansowe, bo wiadomo, że to wszystko kosztuje i oni poparli tylko tego jednego kandydata, to wywołało kolejne emocje – przede wszystkim frustrację i gniew.

Mieszkam przy wylotówce z Nowego Sącza i proszę mi wierzyć, że kiedy codziennie śmigały tamtędy kawalkady limuzyn rządowych, to już naprawdę w pewnym momencie stało się to niesmaczne.

Faktycznie premier, ministrowie i nawet sam prezydent często odwiedzali te rejony...

Proszę zobaczyć jak to umniejsza randze urzędu. Przecież dwie główne osoby w państwie – prezydent i premier – nie powinny w ogóle być mieszane do kampanii wyborczej. Ministrowie, skoro mają na to czas, proszę bardzo, niech jeżdżą, promują swoje programy w ramach swoich resortów. Niech dzielą się z innymi tym, co wymyślili.

Ale jak mamy sytuację, że na zakończenie, po tych wszystkich wizytach poszczególnych ministrów, przyjeżdża premier, to jakie to daje świadectwo tym ministrom? Chyba takie, że nie mają kompetencji do przekazywania informacji.

I tak było w Nowym Sączu. Przez cały tydzień były wizyty ministrów, a potem na koniec nagle przyjechał premier. To tak jakby ministrowie nie powiedzieli całej prawdy imusiał to potwierdzić premier. To było dziwne.
Wizyta prezydenta Dudy na cmentarzu w Nowym Sączu.Fot. Screen z nagrania wideo / "Sądeczanin"
A co z prezydentem?

Podobnie. W momencie, kiedy przyjeżdża prezydent i "wciska się" między ludzi, nie jest to dobrze odbierane. Jego ochroniarze szli kordonem, przepychali się na wąskich alejkach cmentarnych i ludzi to drażniło. Gdyby zrobiono tak wieczorową porą, dyskretnie i gdzieś tam puszczono zdjęcie, że pan prezydent prywatnie odwiedził państwo Mularczyków, prawdopodobnie by to "chwyciło". Ale na pewno nie to, co zrobiono. To umniejsza randze ludzi, którzy reprezentują te urzędy.

Czyli PiS potraktował społeczności lokalne jak inwentarz na własnym folwarku?

Dokładnie tak.

Ale pani wynik z pierwszej tury (5,34 proc. –red.) i rezultaty kandydatów bezpartyjnych w drugiej turze w Polsce pokazują, że jednak da się wygrać z mobilizacją wielkiej partii.

Też tak uważam, tym bardziej, że naprawdę byliśmy "świeżakami". Wystartowaliśmy w momencie trwającej już kampanii. PiS przez trzy tygodnie szarżowało nam po ulicach i pokazywało wizyty w ministerstwach. Na spotkaniach prezentowano dokumenty, które niby miały gwarantować jakieś środki przekierowywane na rzecz naszego regionu.

A naszym atutem było to, że każdego z nas, kandydujących do rady, czy na prezydenta, znało już trochę osób. Ale nie dysponowaliśmy takim ogromnym kapitałem, jaki wnosi w kampanię szyld partyjny.

No i pojawiał się problem, bo jeżeli przedstawiciele rządu mówili, że ich kandydat jest gwarantem, że region dostanie pieniądze z centrali, to jak z tym rywalizować?

Kiedy podczas debat zadawaliśmy dokładnie to samo pytanie Iwonie Mularczyk, ta unikała odpowiedzi. Pytaliśmy: jeżeli w przyszłym roku zmieni się rząd, a ona zostanie wybrana na prezydenta, to czy zrezygnuje z urzędu skoro deklarowała współpracę tylko z rządem PiS?

Teraz też mamy kolejną zagwozdkę, bo tak naprawdę nie wiadomo ile wydano na te wszystkie wycieczki do Nowego Sącza. Ile kosztowały wizyty ministrów, prezydenta, premiera? Ile warte były te wszystkie obietnice i słowa wypowiedziane w Nowym Sączu, a trzeba przyznać, że jesteśmy bardzo pamiętliwi.

A jak teraz wygląda sytuacja po przegranej kandydatki PiS?

W tym momencie pani Iwona Mularczyk zaczyna wycofywać się z tego mocnego wsparcia rządowego, starania się o to wsparcie. Wiadomo, że część obietnic zawsze jest powiedziana ponad miarę. Ale pani Mularczyk wycofuje się ze wszystkiego. Ona będzie "tylko radną". To powoduje bardzo duże zniesmaczenie całą sytuacją.

Jej przykład pokazuje jasno i dobitnie na czym polega wielka polityka: "jeśli mam interes, ja jako pani Mularczyk, którą wspiera rząd, to my wam wszystko damy. Ale jeśli ja, jako pani Mularczyk nie mam interesu, to ja tego wsparcia rządu nie załatwię". Niestety tak to wygląda.

Pani jako jedna z nielicznych powiedziała "dość" tej odgórnej narracji PiS, za co wyrzucono panią z partii. Ma pani żal o to, jak panią potraktowano?

Nie, ponieważ jak widać to są po prostu standardy tej partii.
Iwona Mularczyk (z prawej) kandydatka PiS na prezydenta Nowego Sącza, przegrała w drugiej turze z kandydatem bezpartyjnym.Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta
Ale są przecież na pewno osoby w tej partii, które zapewne też nie godzą się z takim odgórnym sterowaniem. Co by pani im powiedziała, jak ich zachęciła do takiego aktu odwagi?

Jeżeli kogoś ciągnie do funkcjonowania w jakiejkolwiek organizacji, w tym partii politycznej, to powinien spróbować i sprawdzić się. Ale najważniejsze jest to, że jeśli już ma dość, to powinien zdecydowanie to powiedzieć i podziękować. Oczywiście jedni będą mówili, że nie wypada, albo "poczekaj, bo to wszystko się jeszcze uspokoi".

Ale w człowieku to wszystko się gdzieś zbiera i po jakimś czasie wszystko zaczyna się przelewać. Wtedy nie ma co czekać i z pewną odpowiedzialnością należy powiedzieć dziękuję. Z tymże w takim momencie powinno się zostać potraktowanym z szacunkiem. Niestety z tymi standardami jest w tej partii słabo i jeszcze długo będzie się ich uczyła.