Idealny aparat dla amatora z ambicjami. O ile ten amator będzie ze sobą nosić dodatkowe baterie

Piotr Rodzik
Canon EOS M50 to bezlusterkowiec dla mas. Robi ładne zdjęcia, ma sprawny tryb automatyczny, nie szokuje też ceną. To idealny wybór dla osób, którym smartfonowa jakość zdjęć nie wystarcza. Producent poszedł jednak na kilka kompromisów – jeden z nich jest szczególnie irytujący.
Canon EOS M50 sprawdza się jako bezlusterkowiec dla amatorów. Fot. naTemat
Znacie to uczucie, kiedy zdjęcia ze smartfona przestają wystarczać? Sam przeżyłem to kilka lat temu, kiedy pojechałem w Tatry z pożyczoną lustrzanką. Taką najprostszą, żaden zaawansowany sprzęt.

Wtedy jednak po raz pierwszy poczułem, że choć najnowsze smartfony potrafią produkować naprawdę ładne zdjęcia, to po prostu nie jest to. Wtedy też kupiłem swój pierwszy "prawdziwy" aparat, zresztą bezlusterkowiec. Używam go do dzisiaj i naprawdę go sobie chwalę. Z czasem okazało się, że to bardzo kosztowne hobby – filtry na obiektyw (które namiętnie gubię), same obiektywy… można tak wymieniać naprawdę długo.
Ale od czegoś trzeba zacząć. I właśnie do takich osób skierowany jest Canon EOS M50. To typowy aparat ze średniego segmentu (choć inni powiedzą, że to sprzęt entry-level). Wyróżnia się umiarkowaną ceną (zwłaszcza w porównaniu z flagowymi smartfonami) i daje właścicielowi całkiem niezły obrazek. Ale po kolei.


Pewny chwyt
Aparacik wygląda jak zminiaturyzowana lustrzanka. EOS M50, jak każdy "budżetowy" bezlusterkowiec z matrycą mniejszą niż słynna fotograficzna pełna klatka (czyli o wielkości jednej klatki z tradycyjnego filmu fotograficznego), jest niewielki. Mimo to dobrze leży w dłoni. Duża w tym zasługa bardzo wygodnego gripu.

Gumowany uchwyt jest dość duży, dzięki czemu aparat da się dość bezpiecznie trzymać nawet jedną ręką. A że waży tylko 390 gramów (bez obiektywu), to jest to całkiem istotna sprawa.

Ponieważ nie jest to sprzęt dla profesjonalistów, liczbę guzików ograniczono do minimum. Do większości opcji trzeba się dostać przez menu. Na szczęście jest ono intuicyjne, a osoby przyzwyczajone do "smartfonowego świata" ucieszy obrotowy, odchylany i dotykowy ekran.
Na górze aparatu znajduje się właściwie tylko jedno pokrętło – służby do wyboru trybu pracy aparatu. Poza tymi standardowymi, czyli priorytetem przysłony czy migawki, znalazł się też tryb do tworzenia przeglądu filmowego ze zdjęć, tryb z wyborem scenerii oraz tryb z filtrami twórczymi (to dla osób, które nie obrabiają zdjęć na komputerze, a lubią instagramowy look. No i tryb automatyczny. Wszystko to, czego amator może potrzebować od takiego aparatu.

Całość niestety jest bardzo plastikowa. Ale to naprawdę bardzo – EOS M50 nie sprawia wrażenia sprzętu, który przetrwa upadek, więc lepiej nosić go na pasku na szyi.

Hobbyści będą zadowoleni
Przejdźmy do tego, co jest najważniejsze. Najogólniej rzecz ujmując Canon EOS M50 tworzy zdjęcia po prostu ładne. Przez ładne zdjęcia rozumiem takie, które dobrze wyglądają wywołane na papierze czy na ekranie telewizora. To na pewno nie jest sprzęt dla tzw. pixel peeperów, czyli osób, które oglądają każde zdjęcie pod mikroskopem w poszukiwaniu jak najwyższej jakości.
Odpowiada za to matryca APS-C (trochę mniejsza od wspomnianej wyżej pełnej klatki), która ma rozdzielczość 24 megapikseli. Zdjęcia są zadowalającej jakości aż do wartości ISO 3200. Powyżej robią się już bardzo ziarniste, ale na szczęście aparat sam z siebie w trybie automatycznym raczej unika wyższych wartości.

W sprzęcie zastosowano też nowy dla Canona procesor, który odpowiada za niezłe osiągi EOS M50. Aparat uruchamia się w mniej niż sekundę i pozwala robić zdjęcia seryjne w tempie nawet 10 klatek na sekundę. Niestety w buforze mieści się co najwyżej kilkadziesiąt zdjęć JPEG i piętnaście zdjęć RAW, więc ten bufor nam się szybko zapcha. Realnie – jeśli korzystamy z RAW – możemy robić zdjęcia seryjne przez półtorej sekundy.

Procesor pozwala też na kilka "smartfonowych" trików. Pojawiła się automatyczna korekcja przepaleń na skórze fotografowanych osób, co bardzo przyda się fanom zdjęć portretowych. Do tego producent poprawił system stabilizacji, aparat lepiej też wyrównuje ekspozycję. Generalnie widać, że Canon wydał wojnę przepalonym zdjęciom.

Żeby za dużo nie gadać, kilka zdjęć. Najpierw prosto z aparatu, bez żadnej obróbki (link do obrobionych w pełnej rozdzielczości jest niżej):
Już JPEG-i prosto z aparatu są całkiem dobre. Co ciekawe, producent pozwala użytkownikom wybrać ręcznie poziom wyostrzenia tych zdjęć. Niemniej jednak nawet przy fabrycznych ustawieniach są one bardzo dobrej jakości. Być może są one trochę "wyprane" z kolorów, ale to można nadrobić albo dzięki ustawieniom, albo już na komputerze. Inna sprawa, że mi osobiście taki wygląd odpowiada. Warto dodać, że M50 dobrze radzi sobie z balansem bieli. Dlatego najczęściej – jeśli nie chcemy uzyskać żadnego przerysowanego efektu – zmiany w "postprodukcji" będą niewielkie. Ograniczą się do lekkich zmian w kontraście itp.

Żeby nie być gołosłownym – te same ujęcia w formacie RAW po lekkiej obróbce:
Zdjęcia bez kompresji w maksymalnej rozdzielczości można zobaczyć tutaj.

Ogółem fotografowanie tym bezlusterkowcem jest bardzo przyjemne i wręcz bezstresowe. Osoby, które nie lubią korzystać z wizjera (elektronicznego, ale przyzwoitej jakości), na pewno ucieszy ostrzenie zdjęć "na dotyk". Wystarczy na wyświetlaczu dotknąć palcem odpowiedniego miejsca w kadrze i… gotowe. Szybki autofocus i aparat sam robi zdjęcie. Poezja. Ja w swoim prywatnym sprzęcie takiej możliwości nie mam i jest to rzecz, której teraz mi najbardziej brakuje, kiedy robię zdjęcia w dziwnych pozycjach.

Całkiem nieźle wypada też nagrywanie – w sprzęcie za te pieniądze nagrania w 4K w 25 klatkach na sekundę budzą uznanie. Tak, topowe smartfony potrafią to samo, ale one mają mniejsze matryce (i są droższe). Szkoda tylko, że producent zdecydował się na crop 1.7x. Co to znaczy? Jeśli w jednym miejscu staniecie i włączycie nagrywanie, kadr się nagle "zawęzi". Jakbyście zoomowali.
Fot. naTemat
Poważnym mankamentem jest jednak bateria. Bezlusterkowce generalnie robią mniej (delikatnie rzecz ujmując) zdjęć na jednym ładowaniu od swoich lusterkowych braci, ale bateria o pojemności 875 mAh wyróżnia się tutaj naprawdę na minus. Dwieście zdjęć i już trzeba ładować.

To nie byłby większy problem, gdyby nie to, że ten aparat można naładować tylko i wyłącznie za pośrednictwem dedykowanej ładowarki. Zwykła "telefonowa" (jest gniazdo micro USB) nie działa. To duże niedopatrzenie w sprzęcie dla amatora. W momencie nagłej potrzeby nie naładujecie tego Canona np. za pomocą powerbanka. Będzie potrzebna dedykowana ładowarka i gniazdko.

Drugie wyjście to zakup awaryjnych baterii i ładowanie ich w domu. Profesjonaliści tak robią, ale przecież nie o nich tutaj chodzi. Szkoda.

Mało obiektywów, ale cena jest zachęcająca
System EOS M ma jeszcze jedną wadę, choć dla większości klientów będzie ona zupełnie marginalna. Otóż do tego aparatu (bez adapterów) istnieje obecnie tylko osiem obiektywów. Owszem, pokrywają one właściwie cały zakres ogniskowych (szerokokątny 11-22mm oraz zoom 55-200mm, które testowałem, były wręcz bardzo dobre), ale większość z nich jest "ciemna". Co oznacza, że można zapomnieć o zdjęciach z artystycznym rozmyciem tła. Z drugiej strony takie obiektywy od razu podnoszą cenę, a ta jest istotna w tym segmencie.
Ratunkiem jest oczywiście adapter, dzięki któremu można podpiąć właściwie każdy "canonowski" obiektyw z lustrzanek (a tych "szkiełek" jest od groma), ale... nie wiem czy amatorzy będą się w to bawić. Tym bardziej, że choć producent zapewnia, że stosowanie adaptera nie spowalnia pracy zestawu ani nie pogarsza jakości, to doświadczenie uczy mnie, że wcale nie jest tak różowo (w kwestii prędkości). Ale nie testowałem adaptera, więc tylko gdybam.

Na dodatek nie spodziewam się, że ilość obiektywów do tego aparatu jakoś znacząco wzrośnie - Canon jednak jest teraz skupiony na systemie EOS R, skierowanym do osób ze znacznie grubszym portfelem (i większymi potrzebami).

Jednocześnie osoby, którym nic nie mówi kwestia "jasności" obiektywu (bądź nie jest dla nich istotna), będą z tego aparatu stuprocentowo zadowolone. To świetny sprzęt do utrwalania rodzinnych wspomnień czy z wyjazdów.
Tym bardziej, że cena nie zwala z nóg. Canona EOS M50 z podstawowym obiektywem 15-45mm można "wyrwać" już za około 2800 złotych. W tej cenie zrobimy zdjęcia (i nagramy filmy w jakości 4K), o których może zapomnieć każdy posiadacz nawet najnowszego telefonu. A i posiadacze aparatów sprzed kilku lat będą zazdrośni.

Canon EOS M50 na plus i minus:

+ Dobra jakość zdjęć
+ Nagrywanie 4K
+ Przystępna cena
+ Łatwość obsługi
+ Duża ilość kreatywnych trybów
- Ogólna "plastikowatość" sprzętu
- Niewielki wybór obiektywów, zwłaszcza tych z wyższej półki