"Byłam na skraju wytrzymałości". Brała kredyty i czekała na cud. Internetowa akcja ocaliła łódzką gorseciarkę

Aneta Olender
O kobiece biusty dba już prawie pół wieku. Chociaż zmienia się moda, to jej zakład wciąż wygląda tak, jak wtedy, kiedy jego próg przekroczyła pierwsza klientka. Niezmienne pozostało także zaangażowanie właścicielki. Dla łódzkiej gorseciarki Grażyny Owczarek ważny jest każdy, kto potrzebuje jej profesjonalnej pomocy. Niestety ona sama znalazła się w poważnych tarapatach.
Pani Grażyna dyplom mistrza w swoim zawodzie zdobyła w 1946r. Fot. Agnieszka Bohdanowicz, projekt Młodzi szukają mistrzów
Nie ma takiej samej klientki
Grażyna Owczarek do każdej klientki podchodzi indywidualnie. Dzięki temu każda z pań, która odwiedza zakład gorseciarki przy ul. Jaracza w Łodzi, czuje się wyjątkowo. Właścicielka zakładu ma jeden cel – chce zadowolić kobiety, które tego naprawdę potrzebują.

Czyli które? Gdyby się nad tym chwilę dłużej zastanowić, odpowiedź nasuwa się sama: wszystkie. – Każda kobieta i każda sylwetka jest inna. Każda ma inne problemy i inne życzenia. Przygotowywałam zamówienia od tych dedykowanych najmniejszym biustom, po ogromne, takie, których obwód pod biustem wynosił 140cm – opowiada pani Grażyna.


Łódzka gorseciarka zna się na rzeczy. Bierze miarę raz, a potem wszystko leży idealnie.
Żadne wymagania nie wydają się być jej straszne. Z umiejętności takiego fachowca swego czasu bardzo często korzystały także łódzkie teatry. W projektach naszej rozmówczyni na scenie występowały aktorki m.in. Teatru Wielkiego, Teatru Powszechnego czy Teatru Nowego.

– I z weluru, i z aksamitu, i ze skaju. Przeważnie takie gorsety, żeby uwypuklić biust i podkreślić talię, a to osiąga się przeważnie gorsetami sznurowanymi. Takimi jak za dawnych lat, gdzie mówiło się, cierp i bądź piękna. Ostatnio szyłam do Teatru im. Stefana Jaracza, do sztuki "Ich czworo" – opisuje.

Fasonów Grażyna Owczarek nie zmienia od lat. Zmienia tkaniny, koronki, kolory (kiedyś prym wiodły błękity i róże, dziś biele, beże i czerń), ale krój ma podstawowy. Istotne jest także to, aby materiał, z którego tworzy biustonosze, był jak najlepszy. Dba o każdy detal. Niemieckie, nierdzewne i elastyczne fiszbiny. Koniecznie idealnie dopasowane do sylwetki.

– To, co dziś przemysł proponuje dużym biustom, w efekcie kończy się tym, że biust leci na brzuch, a zapięcie w staniczku na kark. U mnie tego nie ma. Pierś musi być podniesiona – opowiada moja rozmówczyni.
Do każdej klientki pani Grażyna podchodzi indywisualnieFot. Agnieszka Bohdanowicz, projekt Młodzi szukają mistrzów
Fachowiec bez pracy
Niewiele brakowało, a pani Grażyna musiałaby zamknąć zakład. Jak podkreśla, była już na skraju wytrzymałości. – Był taki kryzysowy moment, kiedy rynek wschodni zawładnął naszymi zawodami i rzemiosło niestety padło. Brałam pożyczki z banku, żeby utrzymać zakład. Wiedziałam, że jestem potrzebna. Chciałam żeby to miejsce istniało – wspomina.

Sytuację, w której się znalazła, skomplikował remont ulicy, przy której znajduje się zakład. Niewielki jak do tej pory ruch w interesie właściwie zamarł. Kobieta całymi dniami czekała na klientki, ale nikt jej nie odwiedzał.

Pomoc zjawiła się w osobach Agnieszki Bohdanowicz i Marty Pietrasik, autorek projektu dokumentującego ginące zawody "Młodzi szukają mistrzów". Taką mistrzynią okazała się łódzka gorseciarka. Kiedy pani Agnieszka opowiedziała na Facebooku o możliwościach, ale i problemach pani Grażyny, sprawy przybrały inny obrót. – Jestem fachowcem i wiem, że jestem potrzebna, a nie miałam pracy i w zakładzie rozwiązywałam krzyżówki. Później lawina telefonów. Teraz jestem onieśmielona, zaskoczona i oszołomiona. Popłacę długi i będę mogła godnie spędzić święta. Będę mogła wyjść wreszcie do kina czy teatru – przyznaje.

Sytuacja pani Grażyny się zmieniła. Klientek jest więcej. Nie chodzi o to, że teraz nie wyrabia się z zamówieniami. Po prostu czuje się doceniana i to jest dla niej bardzo ważne. Bo praca to jej wielka pasja. Nie biznes, a sposób na godne życie.

Istotne jest jednak to, aby internetowa pomoc nie była jednorazowym zrywem. O takim fachowcu trzeba przypominać, aby ocalić ten zawód i aby pani Grażyna nie musiała się zastanawiać jak spędzi kolejne święta.

Kobiety jej ufają
Pani Grażyna nigdzie się nie spieszy, nie pogania swoich klientek. O swoim zawodzie mówi, że wymaga wiele taktu, zrozumienia i subtelności. Siebie porównuje z kolei do lekarza. – Często, kiedy wchodzimy do kabiny, to kobieta jest przerażona – mówi. – Wtedy jej mówię, pomaleńku, proszę się rozebrać. Ja już tyle lat tu pracuję, więc będę wiedziała jak do pani podejść. Proponuję ale nic nie narzucam.

Czasami klientka po godzinie, dwóch wychodzi z dopasowanym biustonoszem. Czasami gorseciarka potrzebuje trochę więcej czasu, aby się zastanowić jak wybrnąć z trudniejszej sytuacji.

Nikt nie odchodzi stąd jednak z kwitkiem. Pomaga nie tylko paniom z dużymi biustami, ale też takim, które mają kompleksy, albo chore kręgosłupy. Wsparcie znajdą tu także kobiety po amputacji piersi. Właścicielka zakładu także jest amazonką, dlatego klientki jej ufają. Wiedzą, że po spotkaniu z nią wyjdą zadowolone.

– Mój mąż mówi, że mam skrzywienie zawodowe, bo widząc jak ktoś mi się kłania, a nie pamiętam kto to, to tylko patrzę czy ma biust na swoim miejscu – żartuje nasza rozmówczyni.
Jeszcze miesiąc temu zakładowi pani Grażyny groziło zamknięcieFot. Agnieszka Bohdanowicz, projekt Młodzi szukają mistrzów
Mistrzyni po mamie
Grażyna Owczarek ma 72 lata, a gorseciarką jest już prawie 50. W swoim warsztacie pracuje od 40 lat. Pierwsze kroki w tym zawodzie stawiała pod czujnym okiem matki. Ta z kolei, szyć uczyła się od niemieckiej gorseciarki. – Pamiętam jak walały się te koronki w domu. Było naprawdę wesoło – wspomina.

Myśląc o swojej przyszłości, na początku nie widziała się przy maszynie do szycia (maszyna na której do dziś pracuje ma 100 lat). Po maturze poszła do studium nauczycielskiego, ale ponieważ nie mogła znaleźć pracy, równocześnie starała się o dyplom czeladniczy i mistrzowski w gorseciarskim rzemiośle.

W jednym zakładzie z mamą pracowały ponad 10 lat. Kiedy jednak delegacja z cechu stwierdziła, że dwie takie mistrzynie nie powinny być w jednym lokalu, dostała własny. Wtedy się usamodzielniła i rozwinęła skrzydła.

– Do tej pory kontynuuje zawód, który jest bardzo potrzebny w Polsce, ale który jest na wymarciu – komentuje i jednocześnie ubolewa, że dziś dla wielu kobiet kwestia dobrego biustonosza nie jest już tak istotna. Łatwiej i szybciej jest pójść i wziąć gotowy produkt z półki. Czy tańszy? Niekoniecznie. U pani Grażyny ceny zaczynają się już od 50 zł.

Gorseciarka z Łodzi wykształciła 8 kolejnych gorseciarek, ale żadna z nich nie została w zawodzie. Pasją zarazić na dłużej udało jej się tylko swoją córkę, z którą dziś wspólnie prowadzą zakład.