Od depresji do euforii w jeden dzień. Życie Piotra było nieustanną huśtawką nastrojów

Adam Sieńko
Piotr Bucki wstaje zawsze o 5.30. Wtedy rozpoczyna się jego przeciętny dzień. Choroba afektywna dwubiegunowa, która została u niego zdiagnozowana 4 lata temu bardzo mocno zmieniła jego życie. – Radzenie sobie z nią wymaga od mnie dużej świadomości siebie, a przede wszystkim - prowadzenia spokojnego, poukładanego życia – dodaje.
Piotr Bucki od lat zmaga się z zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym arch. prywat.
– Mój dzień jest bardzo regularny, ustawiony według harmonogramu. Można powiedzieć, że w pewnym sensie bezpieczny i nudny – śmieje się Piotr.

Zaczyna się już o 5.30. – Zaczynam go od aktywności fizycznej. Sport daje mi osadzenie w codzienności. We wszelkiego rodzaju zaburzeniach leczenie trzeba wspomagać ważnymi filarami, wśród których, poza ruchem, jest też właściwy sen i dieta. To nic odkrywczego, trzeba tylko pamiętać, że żaden z tych składników nie leczy sam w sobie – opowiada.

Leczył się, ale... na depresję
Zaburzenie afektywne dwubiegunowe zostało u niego zdiagnozowane 4 lata temu. Wcześniej psychiatrzy podejrzewali depresję. Piotr opowiada, że przez długie lata zjawiał się w ich gabinetach, brał recepty na antydepresanty i… znikał.


– Leki działały na mnie bardzo szybko. Zbyt szybko. To powinno wzbudzać podejrzenia lekarzy, sam nie dawałem im jednak szansy na zareagowanie, bo regularnie ich zmieniałem – opowiada.

Dzisiaj wspomina to raczej jako "błąd systemu”. Systemu, który pomógł mu w stworzeniu wrażenia potrzebnego jemu i jego środowisku, że po przejściowych okresach depresyjnych, wszystko wraca do normy.

– Sami siebie potrafimy najpiękniej oszukiwać – kwituje.

Ten scenariusz zmienił się dopiero, gdy Piotr trafił do psychiatry, która specjalizowała się w terapii poznawczo-behawioralnej. Dostał również leki, które miały na celu stabilizowanie jego nastroju.

Choroba afektywna dwubiegunowa cechuje się bowiem ciągłą zmianą nastrojów. Osoba z zaburzeniem wpada to w depresję, to w hipomanię.

– Ten drugi stan wydaje się bardzo atrakcyjny. Myślałem wtedy bardzo szybko, byłem pożądany towarzysko, mogłem pracować 2 razy szybciej niż pozostali, przełożeni mnie chwalili.

Potrafiłem położyć się spać o 2 w nocy, o 6 rano czułem się już wyspany. Czasami nie musiałem jeść. Wspomagałem się alkoholem i używkami – czułem, że mogłem wtedy wszystko, jakbym był jakimś nietzscheańskim Übermenschem – opowiada Piotr.

I dodaje: – Czasami tęskniłem za hipomanią. Ale potem przypominałem sobie, że zawsze za nią płaciłem depresją – dodaje.

Inna sprawa, że zdaniem Buckiego, sam okres hipomanii również jest bardzo przeceniany przez postronnych obserwatorów.

– Ludzie kojarzą to zaburzenie z naprzemiennym dołem i górką. Tak jest, ale ta górka nie musi wiązać się wyłącznie z pozytywnymi nastrojami. Bywałem bardzo drażliwy, zdarzało się, że zachowywałem się agresywnie w stosunku do współpracowników. Irytowało mnie, że pracują albo myślą wolniej ode mnie. Nie potrafiłem pogodzić się z tym, że mogą mieć inne zdanie – opowiada.

Przyjaciele odchodzą
Nigdy nie doświadczył też pełnej hipomanii, która potrafi nawet przypominać schizofrenię. Pojawiają się wtedy omamy i zachowania autodestrukcyjne. Przy tej chorobie większość udanych prób samobójczych przypada właśnie na hipomanię.

Porywczy sposób odnoszenia się do ludzi sprawił też, że Bucki stracił część swoich przyjaciół. – Nie potrafili ze mną wytrzymać. Choć minęło już sporo czasy, niektórych relacji nie udało mi się odbudować do dzisiaj – wspomina.
Alkoholu nie piję już w ogóle. Wpływa negatywnie na moje stany pobudzenia - deklaruje Piotr Buckiarch. prywat.
Po usłyszeniu diagnozy Bucki zdecydował się na leczenie. Poza farmakologią sięgnął także po pomoc psychoterapeuty specjalizującym się w nurcie poznawczo-behawioralnym.

– Ta metoda bazuje na zmianie nawyków. Chodzi o to, by zdobyć umiejętności wychwytywania zniekształceń w myśleniu. By z jednej strony unikać urojeń wielkościowych, z drugiej - nie wpadać w schematy sprzyjające umniejszaniu swojej wartości i katastrofizacji.

W tym samym czasie zdecydował o zerwaniu z używkami. – Alkoholu nie piję już w ogóle. Wpływa negatywnie na moje stany pobudzenia – tłumaczy.

Koniec z tą huśtawką
Opowiada, że jego życie znacznie zwolniło, co stanowi duży kontrast w porównaniu z poprzednim sposobem funkcjonowania. Wcześniej epizody hipomanii i depresji potrafiły wystąpić nawet w ciągu jednego dnia. Co oznacza, że Piotr na przestrzeni dosłownie godzin potrafił zmienić się z nieco ospałego i zrezygnowanego pracownika w pełnego życia i wigoru mężczyznę.

– W "dwubiegunówce" wszystko pędzi szybko. To przyjemne, ale zerwanie z tym przypomina wychodzenie z nałogu od mocno pobudzającej używki. Trzeba też pamiętać, że hipomania to stan, który w pewnym sensie pchał ludzkość do przodu, skłaniał ludzi do odważnych działań. Tylko co z tego, że komuś uda się zbudować np. biznesowe imperium w trakcie hipomanii, skoro potem wpada w depresję i zostawia z nią swoją rodzinę bez żadnej pomocy – pyta retorycznie.

Piotr opowiada, że na co dzień nie myśli obsesyjnie o kontroli swojego zachowania.

– To jest raczej jak z cukrzycą albo astmą. Nie można o nich całkowicie zapomnieć, odpowiednia higiena życia minimalizuje jednak ich wpływ na codzienne funkcjonowanie – wyjaśnia.

Dodaje, że w utrzymywaniu dyscypliny pomaga mu również medytacja mindfulness.

– Chodzi o to, by zrezygnować z rozpraszaczy. Skupić się na tym, co tu i teraz, skoncentrować się na pracy w momencie gdy mamy zadanie do wykonania, czy rozmowie kiedy przebywamy z kimś w jednym pomieszczeniu – tłumaczy.

I dodaje: – Niektórzy mówią, że taka równowaga oznacza brak spontaniczności i radości życia. Myślę, że czasami przeceniamy wartość takiego braku uporządkowania. Ja już nie chce chaosu w swoim życiu – deklaruje.

Nudno ale dobrze
Podpiera się w tym miejscu jedną ze scen ze słynnego filmu Martina Scorsese "Wilk z Wall Street”. Główny bohater grany przez Leonardo di Caprio jest wzorowany na Jordanie Belforcie - złotym dziecku amerykańskiej finansjery.

Broker prowadził bardzo rozpustne i wystawne życie,w którym nie brakowało alkoholu i narkotyków. Dopadnięty przez służby federalne traci w końcu znaczną część majątku, postanawia też przewartościować swoje życie. Gdy na jego posiadłość wpada dawny współpracownik nawiązuje się następująca rozmowa:

– Piwka? – A co pijesz?
– Bezalkoholowe szczyny.
– Co to?
– Piwo bezalkoholowe. Zero alkoholu.
– To piwo?
– No, bezalkoholowe

Piotr podkreśla, że sam zaakceptował już to swoje "nudne” i "regularne” życie.

– Jerzy Gregorek, mistrz świata w podnoszeniu ciężarów, powiedział kiedyś: "Trudne wybory, łatwe życie. Łatwe wybory trudne życie". Myślę że te trudne wybory polegają w moim przypadku na tym, że decyduję się coś stracić po to, żebym coś innego mógł zyskać – dowodzi.

Przeciętny dzień Piotra kończy się najpóźniej o 22.00. – Życie z zaburzeniem afektywnym polega właśnie na budowaniu tego typu drobnych nawyków – puentuje.