Choć wiedział, że rodzina go szuka i cierpi, milczał latami. Zaginieni nie zawsze chcą być odnalezieni

Aneta Olender
Nie było z nią kontaktu przez 10 dni. 14-letnia Natalia wyszła z domu w Sylwestra. Zrozpaczona rodzina robiła wszystko, aby dziewczyna się znalazła. Szukała jej policja, a w sprawę zaangażowały się media. Okazało się jednak, że Natalia choć wiedziała o całej akcji nie miała ochoty na kontakt z rodziną. Takie przypadki nie są odosobnione – przekonuje rozmówca naTemat Andrzej Minko, autor programu "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie".
Tomasz Cichowicz zaginął gdy miał 4 lata. Matka uważa, że dziś jest amerykańskim żołnierzem Fot. archiwum prywatne, materiały policji
14-latki szukali rodzice, policja i internauci. Po 10 dniach wróciła do domuFot. bialystok.policja.gov.pl / screeny z Facebooka
Znikają nagle, nie dają znaku życia, nikt nie wie co się z nimi stało, gdzie mogą być. W bazie Andrzeja Minko, autora chyba najbardziej znanego programu o osobach zaginionych "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie", dziś jest ponad 4500 osób. Listę prowadzi od pierwszej sprawy, którą się zajmował, czyli od 23 lat.

Są na tej liście także osoby, które być może żyją, ale uznane są za NN, czyli osoby o nieustalonej tożsamości. Gdzieś mieszkają, być może są w szpitalach, albo specjalnych ośrodkach. Nie ma jednak szans aby dowiedzieć się kim są.


Z bazy usuwane są jednak te osoby, których nie udało się znaleźć, ale rodzina zgodnie z prawem wystąpiła do sądu o uznanie takiej osoby za zmarłą. W bazie nie ma też odnalezionych. O takich przypadkach w rozmowie z naTemat opowiada Andrzej Minko. Nie wszystkie te historie, choć tak mogłoby się wydawać, są szczęśliwe.

Rodzina się martwi, robi wszystko co może, przeżywa dramat, a zaginiony ma się dobrze, ale nie ma zamiaru się odezwać. To naprawdę się zdarza?

Kiedyś zadzwonił do mnie ojciec pewnego mężczyzny i poprosił o pomoc. Jego syn, 40-letni dorosły facet, wyjechał za granicę, ale się nie odzywał. Ojciec wiedział, że może tam być, ponieważ pocztą przychodziły wyciągi z konta zaginionego. Syn zostawił też długi, które ojciec bez słowa spłacał. Mówił mi: "wie pan, jak wróci to żeby miał czyste konto".

Na Facebooku, na profilu programu opublikowałem informację, kogo szukamy, gdzie może przebywać itd. Jeśli ktoś coś wie, prosimy o kontakt. Nie upłynęły 24 godziny, a odezwało się kilka osób, które powiedziały, że wiedzą gdzie on jest, że mieszkają w tej samej miejscowości, przy tej samej ulicy, więc przekażą mu, że rodzina go szuka.

Dostaliśmy do jego numeru telefonu, który przekazałem rodzinie. Ojciec w siódmym niebie, że historia się skończyła, ale mimo wielu prób mężczyzna nie chciał skontaktować się z rodziną.

Po 3 miesiącach poproszono mnie żebym skontaktował się z rodziną, ponieważ ten poszukiwany jest w szpitalu. Dwa dni później zmarł.

Ojciec, mimo że syn nie chciał mieć z nim nic wspólnego, uporządkował wszystkie jego sprawy, naprawdę wszystkie, łącznie z tym, że sprowadził ciało do Polski. Ten starszy pan, z którym rozmawiałem wiele razy... nie wyczułem złości. Może tylko żal.

Kiedyś jakaś dziewczyna zadzwoniła, że jest u nas na stronie, że jej poszukujemy. Powiedziała, że nie jest zaginiona, że mieszka we Francji i żeby dać spokój.

Gdzieś w tle tej historii może być konflikt rodzinny, a czy dużo jest takich sytuacji, w których główną rolę odgrywa bezmyślność?

Czasami jest tak, że rodzina jak nie ma kontaktu z bliską osobą przez 2 czy 3 dni, to natychmiast zaczyna szukać i podnosi alarm. Policja ma obowiązek przyjęcia zgłoszenia o zaginięciu natychmiast, bez zbędnej zwłoki. Przychodzę, zgłaszam i policja ma obowiązek rozpocząć poszukiwania.

Jeżeli mówimy o bezmyślności, to głównie dotyczy to młodych ludzi. Nagle się odnajdują i okazuje się, że zabalowały, gdzieś był alkohol, gdzieś narkotyki i taka osoba traci na tydzień kontakt z rzeczywistością. Takich przykładów było bardzo, bardzo dużo.

Dziewczyna poszła na imprezę, informuje, że jest fajnie, dobrze się bawi w klubie i nagle wszystko się urywa. Rodzina szaleje, szukają jej i znowu dzwoni policjant i mówi: "panie Andrzeju, zguba się znalazła, mówi, że nie wie gdzie była i co robiła".

Takie historie to jednak zawsze dramat. Trudno wyobrazić sobie co czują bliscy.

Zajmowałem się też sprawą 16-latka, który nie chuliganił, nie był łobuzem, ale nie chciał chodzić do szkoły. Rodzice nie byli jacyś majętni, skromna, normalna rodzina, więc on chciał iść do pracy. Ponieważ nie chodził do szkoły, sąd rodzinny skierował go do ośrodka szkolno-wychowawczego. On nie chciał tam iść i powiedział, że będzie chodził do szkoły, ale wieczorowo. Sąd się nie zgodził, a chłopak zniknął.

Nagle ojciec dzwoni i mówi: "panie Andrzeju jest, znalazł się, wkrótce będzie w domu". Jak robiłem materiał, to tata chłopaka stał przed kamerą, płakał, błagał "synu wróć" i nic.

Okazało się, że on wyczekał aż skończy 18 lat i sam pojechał na policję, zgłosił się i powiedział, jestem, nie jestem zaginioną osobą, jestem dorosły, pełnoletni i jadę do domu, do rodziców. Takich przypadków chyba z nawet z 10 pamiętam.
Andrzej Minko współtworzy program "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie" od 23 latFot. archiwum prywatne


Czy pracował Pan nad takimi przypadkami, kiedy to miłość spowodowała, że ktoś zapadł się pod ziemię?

Szukaliśmy takiej dziewczyny, która wyjechała z mężczyzną do Niemiec, mimo że miała narzeczonego. Nagle przestała się odzywać, więc rodzina zaczęła jej szukać i natychmiast się zgłosili do mnie. W trakcie takich intensywnych poszukiwań, współpracy z policją, zadzwonili do mnie właśnie policjanci: "panie Andrzeju ona się odnalazła i jest w areszcie".

Pojechała z facetem, który zajmował się dealowaniem. Problem polegał na tym, że ona nie chciała aby poinformowano rodzinę i narzeczonego.

Były też zakochane pary, którym rodzice nie pozwalają się spotykać, więc oni uciekają, nie chodzą do szkoły. Myślą, że sobie poradzą. W takich przypadkach dochodzi też do samobójstw, takich wspólnych. Nie jest tego dużo, ale zdarzają się.

Czy jest jakaś sprawa, która najbardziej utkwiła Panu w głowie?

To są dzieci... To są sprawy zaginionych dzieci, które ciągle są nierozwiązane, ale to są sprawy sprzed wielu lat: 10, 12 czy 15. Nie wiadomo co się stało i to siedzi w głowie bez przerwy, dlatego staram się utrzymywać kontakt z rodzicami.

W jakich okolicznościach te dzieci znikają?

Nie wiem czy pani pamięta sprawę Tomka Cichowicza? Województwo warmińsko-mazurskie. Chłopiec miał około 4 lat i zaginął w 1995 roku. Został uprowadzony sprzed domu. Bawił się z jakimś innym dzieckiem i to dziecko później opowiadało, że przyszedł jakiś mężczyzna, wziął Tomka za rękę, dał mu jakiś samochodzik i odeszli.

Przeszukano rzekę, sprawdzono wszystko, ale nie zrobiono tego, co powinno się zrobić, a mianowicie zablokować zachodnią granicę.

Pewna dziewczyna z Wielkiej Brytanii po latach założyła w internecie profil i nagłośniła sprawę. Przyszła informacja, że chłopak żyje, że w Stanach Zjednoczonych mieszka mężczyzna, który wygląda jak dorosły Cichowicz (progresja wiekowa zrobiona przez policję). Okazało się, że chłopak jest bohaterem i dostał nawet od prezydenta Obamy wysokie odznaczenie za walkę w Afganistanie.

Napisano do niego, ale on się nie odezwał i nie ma jak sprawdzić DNA, więc sprawa wisi, ale matka jest przekonana, że to jest jej syn.

Rozumiem, że to ten chłopak nie chce kontaktu?

On nie chce. Matka do niego list napisała po angielsku, są zdjęcia, ale chłopak milczy. Prawdopodobnie został wywieziony z Polski, a potem oddany do adopcji.

Wracamy też do historii z 2002 roku. Wtedy zaginęła 10-letnia dziewczynka i do dzisiaj nie została odnaleziona. Mam takie przekonanie i rodzice chyba też, że w tamtym czasie można było zrobić dużo więcej.

Jak zniknęła?

Też sprzed domu. Bawiła się, matka była w kuchni, widziała ją przez okno. Musiała jednak wyjść po zakupy. Kiedy wróciła, dziecka nie było. Rozpoczęły się poszukiwania. Nic, żadnego śladu. Później były legendy, że widziano samochód, jakiegoś faceta...

Umie Pan się wyłączyć, nie myśleć o tych wydarzeniach?

Jest trudno, bo są takie sprawy, którym poświęcałem bardzo dużo czasu. Szukaliśmy raz, drugi raz, ogłaszaliśmy to, robiliśmy materiał jeden, drugi. Jeździłem do tych rodzin, byłem w ich domach, rozmawiałem z bliskimi, znajomymi, sąsiadami, więc siłą rzeczy człowiek wiążę się z taką sprawą.

To nie jest tak, że ja codziennie myślę, ale o niektórych sprawach do dzisiaj nie mogę zapomnieć i namawiam swoich dużo młodszych kolegów żeby wrócić do nich.

Taki stały kontakt z rodziną zaginionego musi jednak dużo Pana kosztować.

Wiem, że to może być trudne, ale ja już się nauczyłem. Nauczyłem się tego, żeby z tymi rodzinami spokojnie rozmawiać. Wiedzą, że ja nie szukam sensacji, tylko raczej staram się pomagać, podpowiadać gdzie szukać.

Chociaż teraz natworzyło się bardzo dużo grup, które zajmują się poszukiwaniem. Amatorskich grup. Wielu tym osobom się wydaje, że mogą zrobić dużo. Upubliczniają różne rzeczy. Tworzą się legendy i historie, a to przeszkadza w poszukiwaniu i przeszkadza rodzinom w normalnym życiu. Oni chcą normalnie żyć.

A potrafią żyć normalnie?

Ja tym rodzinom zawsze mówiłem, że powinni żyć normalnie, zająć się pracą. Jak ktoś umiera, to jest ból ogromny, ale zazwyczaj to jest trauma, która po jakimś czasie znika. Chodzą na cmentarz i wiedzą, że już nie muszą się wysilać, wymyślać gdzie ta osoba jest, co się z nią dzieje, czy ma co jeść, czy jest jej zimno czy ciepło.

A jeśli wciąż czekają, to całe życie bywa temu podporządkowane?

Kiedy znika jedyny syn albo córka, lata upływają i nie wiadomo gdzie jest dziecko, co się z nim dzieje, w wielu domach pokój takiej osoby pozostaje nietknięty.

Matka sprząta ten pokój, wyciera kurze i wszystko pozostaje tak jak było. Są gotowi odmalować ściany pokoju, ale nie chcą niczego ruszać, bo jak ten ktoś wróci, to żeby wszystko miał na swoim miejscu.

Książki, płyty, gazety... Czasem to się wydaje dziwne, ale rodzice często myślą też, że może to oni popełnili jakiś błąd. Różne rzeczy chodzą po głowach. Jest pustka i jest zgryzota.