Ionesco czy Kafka?

Wojciech Sadurski
Czego dowiedzieliśmy się z pierwszej „taśmy Kaczyńskiego”?
Wielu rzeczy. Niektóre są po prostu zabawne, w takim dość niewinnym stylu.

Może pamiętają Państwo sztuki Eugene Ionesco. Ionesco doprowadził do perfekcji pewien sposób interpersonalnego absurdu, polegającego na przeplataniu się różnych dialogów, gdzie różne dialogi, wzajemnie krzyżujące się, dają niesamowicie śmieszny efekt – taki efekt w najlepszy sposób wykorzystał w sztuce „Pieszo w powietrzu". I to samo mamy w pierwszej taśmie Kaczyńskiego:

GJT – W końcu zostało powiedziane wprost: „cześć, no nic nie łamiemy, żadnej konstytucji”.
JK – No właśnie, w tych momentach byłem taki, wiesz, trochę się tam jąkałem. W oczywisty sposób nie łamiemy konstytucji, bzdury są.
GJT – No właśnie, i to trzeba zawsze wszędzie podkreślać, no, bo tam, wiesz, tam jest taka narracja: łamiecie konstytucję, niszczycie niezależność sądów...
S – Dla pana niegazowaną?
??? – Gaz, gaz.
JK – Oni chcą, żeby one dalej były zależne od nich.”



Czy to nie wspaniałe? Albo sam początek:

“JK – Nie, te szklanki trzeba zabrać, one są już użyte.
S – Dobrze.
JK – Tam jakieś inne są.
S – Ile brakuje, dwóch?
JK – Dwa, dwóch.
GB – Język niemiecki.
JK – Yes, yes.
GB – Thank you.
S – Albo na czwartej”.



Inna rzecz, śmieszna choć kompromitująca uczestników w niewielkim stopniu, jest tu. Oto ludzie, dyskutujący nad inwestycją wartą ponad miliard, nie mogą dogadać się między sobą co do sprawy tak trywialnej, jak kwestia oryginałów/kopii dokumentów, z czego wychodzi jakaś dość fundamentalna nieporadność i gamoniostwo:

„GJT – Tak, tak, ale ja te kopie...
T – Ale to są oryginały. Oryginały teraz, tak jak zażądane. Oryginały. Jak te się zgubią, to nie ma więcej.
GB – …
T – Oryginały jednorazowe ze stemplem z gminy, i tak dalej, więc jak to...
GB – …
T – Akt notarialny, wszystko, żeby...
GJT – No rozumiem, czyli tym razem, jak gdyby są przekazywane wszystkie oryginały.
T – Tak.
GJT – I gdyby coś się z nimi, nie daj Bóg, stało...
T – To nie ma.
GJT – Trzeba by było uruchamiać wszystkie te od nowa, żeby odpisy zdobyć.
T – Tak, tak.
GJT – No jasne.
T – Nie ma.
GB – …
T – Bo już raz zostały oryginały przekazane do pani Kujdy [Małgorzata Kujda, prezeska zarządu Srebrnej], bo były, zawsze się wystawia dwa oryginały. Był ten zarzut do nas, że nigdy nic nie widzieli, nigdy nie było ze Srebrną żadnych rozmów, chociaż, nawet pani Kujda chodziła do banku i miała z nimi rozmowę, więc trochę to głupio wyszło, naprawdę, więc, jak tamte oryginały zostały...”


I tak dalej, w nieskończoność, o tych oryginałach i kopiach.

Albo taki oto smaczek, zabawny zwłaszcza w kontekście powszechnych wyrazów radości, jak to Prezes jest szarmacki względem dam:

“JK – Nas te umowy w tej chwili nie interesują, one są niepodpisane, więc w zasadzie...
GJT – Nie, nie, tylko mówię...
T (Tłumaczka): – Gotowe do podpisu.
JK – Nie przerywaj, one są dla nas interesujące, one są dla interesujące jako wkład pracy. Taką umowę (niezn. słowo) trzeba przygotować.”



Ale, szczerze powiem, wraz z lekturą zapisu, te sprawy coraz mniej mnie śmieszyły. A coraz bardziej opanowywało mnie poczucie absurdu ponurego, mniej z klimatów Ionesco a bardziej Kafki.

Oto okazuje się, jest gabinet w Polsce – gabinet, NB, w miejscu marnym i szpetnym dosyć – gdzie można wezwać czołowych biznesmanów (deweloperów na wielką skalę), bankierów i polityków, i tam załatwić sprawę transakcji, wiążącej w nierozerwalnym uścisku liderów tych trzech grup. Grup, które w demokracji, powinny być ściśle rozdzielone od siebie.

I na dodatek, być pewnym medialnej ochrony tej niezdrowej symbiozy ze strony własnej telewizji i prasy.

Jak nazwać takie niebezpieczne związki?